Błyskawicznie poradził sobie z kłódką, odrzucił ją za siebie, zdjął sztabę i pociągnął skrzydło ciężkich drzwi chłodni. Wewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności. Morelli złapał się uchwytu, postawił stopę na zderzaku i wskoczył do środka. Uczyniłam to samo. Po omacku odnalazłam w torebce swoją latarkę. Mroźne, zatęchłe powietrze zatykało dech w piersiach. Omietliśmy wąskimi promieniami światła pokryte szronem ściany. Spod sufitu zwieszały się wielkie haki rzeźnicze. Tuż za drzwiami stał zamknięty blaszany pojemnik, który Louis z Salem wynieśli przed południem ze sklepu. Drugi, identyczny, lecz pusty, stał nieco dalej, zdjęta pokrywa była oparta o ścianę chłodni.
Poświeciłam w głąb skrzyni, a następnie skierowałam promień latarki na podłogę. Z gardła wyrwał mi się cichy okrzyk, kiedy dostrzegłam w jej blasku Louisa. Leżał na wznak, z szeroko rozrzuconymi rękoma i niewiarygodnie rozszerzonymi, wpatrującymi się tępo przed siebie oczami. Cienka strużka krwi, jaka pociekła mu z nosa, zamarzła na policzku. W przedniej części jego roboczych, drelichowych spodni ciemniała wielka plama tak samo zamarzniętej uryny. Pośrodku czoła mężczyzny widniał nieduży, okrągły otwór wlotowy po kuli. Ciało Sala spoczywało tuż obok. Miało taką samą ranę w głowie, a na twarzy zabitego malował się podobny wyraz skrajnego osłupienia.
– Cholera! – syknął Morelli. – Znowu nie dopisało mi szczęście.
Do tej pory trupy widywałam jedynie namaszczone olejkami i ubrane odświętnie do pochówku. Włosy miały starannie uczesane, policzki ubarwione różem, a oczy zamknięte, co miało sugerować udanie się na wieczny odpoczynek. Nigdy dotąd nie miałam okazji patrzeć na człowieka zabitego strzałem między oczy. Pewnie dlatego żołądek natychmiast podszedł mi do gardła i odruchowo zakryłam usta dłonią.
Morelli szybko pociągnął mnie za rękę w stronę drzwi.
– Tylko nie zwymiotuj w środku – rzekł, zeskakując na wysypany żwirem plac i pociągając mnie za sobą. – Mogłabyś zatrzeć ślady na miejscu zbrodni.
Zaczerpnęłam kilka głębszych oddechów, przywołując się do porządku. Joe położył mi dłoń na karku.
– Dobrze się czujesz?
Energicznie przytaknęłam ruchem głowy.
– Tak, dobrze… Po prostu… zaskoczył mnie ten widok…
– Muszę przynieść parę rzeczy z furgonetki. Zostań tutaj. Nie wchodź z powrotem do chłodni i niczego nie dotykaj.
Nie miał się o co martwić, nawet wołami nie zaciągnięto by mnie po raz drugi do środka.
Po chwili wrócił z niewielkim łomem i dwoma parami gumowych rękawiczek. Podał mi jedną z nich. Oboje założyliśmy je na dłonie, lecz tylko Joe wskoczył z powrotem na skrzynię.
– Poświeć na Louisa – polecił, kucając przy ciele zabitego.
– Co zamierzasz zrobić?
– Muszę odnaleźć broń Kuleszy.
Po chwili się wyprostował i rzucił mi niewielki pęk kluczyków.
– Nie był uzbrojony, ale miał w kieszeni spodni te kluczyki. Sprawdź, czy któryś z nich nie pasuje do zamka w drzwiach kabiny.
Dość szybko udało mi się otworzyć prawe drzwi szoferki. Wsunęłam się na fotel pasażera i obejrzałam zawartość schowka w desce rozdzielczej oraz skrzynki pod siedzeniem kierowcy. Nie znalazłam jednak pistoletu. Kiedy wróciłam na tył samochodu, Joe mocował się z zamknięciem drogiego pojemnika.
– W kabinie nie ma żadnej broni – poinformowałam.
Przymarznięta pokrywa w końcu odskoczyła i Joe zajrzał do środka, przyświecając sobie latarką.
– I co? – spytałam, zniecierpliwiona.
Zerknął na mnie z ukosa i odparł dziwnie spiętym głosem:
– To Carmen.
Po raz kolejny musiałam stoczyć walkę z silną falą mdłości.
– Myślisz, że przez cały ten czas zwłoki Carmen spoczywały w chłodni na zapleczu sklepu Sala?
– Na to wygląda.
– Po co ją tam ukryli? Nie bali się, że ktoś odkryje prawdę?
Morelli wzruszył ramionami.
– Prawdopodobnie czuli się całkiem bezkarni, być może Sal robił takie rzeczy już wcześniej. Jeśli parokrotnie ci się coś uda, szybko nabierasz przekonania, że tak musi być zawsze.
– Od razu przychodzą mi na myśl te pozostałe kobiety, które poprzednio zniknęły w okolicach ulicy Starka.
– No właśnie. To by wskazywało, że Sal jedynie czekał na dogodną chwilę, żeby wyrzucić zwłoki Carmen do morza.
– Nie bardzo tylko rozumiem, co go łączyło z tą sprawą.
Joe założył z powrotem pokrywę na pojemnik.
– Ja też nie, ale przypuszczam, że teraz będzie łatwo namówić Ramireza do udzielenia wyjaśnień.
Wytarł dłonie o swoje dżinsy i na nogawkach zostały wyraźne białe smugi.
– Co to za świństwo? – zapytałam. – Czyżby Sal rozsypał puder dla niemowląt albo jakiś proszek dezynfekujący?
Morelli zerknął na swoje spodnie, a następnie obejrzał rękawiczki.
– Nie zwróciłem na to uwagi.
– Taki sam proszek był rozsypany na pokładzie motorówki. Teraz dotknąłeś się pokrywy i wytarłeś ręce o nogawki.
– Jezu… – szepnął, wpatrując się w swoje dłonie. – Jasna cholera!
Ponownie zdjął pokrywę, przeciągnął palcem po wewnętrznej stronie obrzeża, a następnie dotknął języka i ostrożnie posmakował białego proszku.
– To jest śnieg!
– Chyba raczej szron?
– Nie zrozumiałaś, tak się określa czystą heroinę.
– Jesteś pewien.
– Miałem już z nią do czynienia.
Mimo ciemności dostrzegłam jego uśmiech.
– Wiesz co, skarbie? Chyba odkryliśmy kuter przerzutowy – rzekł. – Do tej pory sądziłem, że chodzi jedynie o maskowanie wyczynów Ramireza, ale teraz nie jestem już tego pewien. Chyba cała ta grupa zajmowała się handlem narkotykami.
– Co to jest kuter przerzutowy?
– To łódź motorowa wykorzystywana do odbierania towaru z pokładu większego statku w procesie przemytu narkotyków. Heroinę produkuje się głównie w Afganistanie, Pakistanie i Birmie. Najczęściej jest ona przerzucana przez północną Afrykę do Amsterdamu czy innego europejskiego portu. Jeszcze do niedawna rozładowywano ją bezkarnie pod okiem celników na lotnisku Kennedy’ego. Ale gdzieś od roku zaczęły napływać informacje, że coraz większe transporty docierają statkami do Port Newark. Zarówno Agencja do Walki z Narkotykami jak i Służby Celne organizowały kilkakrotnie wielkie akcje, za każdym razem bez większego rezultatu. – Uniósł do góry palec wysmarowany białym proszkiem. – Teraz znamy już przyczynę. Zanim statek zawinął do portu, przemytnicy zdążyli przeładować kontrabandę na mniejsze łodzie.
– Czyli kutry przerzutowe – wtrąciłam.
– Właśnie. Kutry odbierały towar ze statku na pełnym morzu, po czym zawijały do jakiejś zacisznej przystani, takiej jak ta, gdzie nie pojawiają się inspektorzy celni. Moim zdaniem tutaj przeładowywano narkotyki do blaszanych pojemników na mięso. Widocznie w trakcie jednej z takich operacji pękła któraś torba z heroiną.
– Aż nie chce mi się wierzyć, że pozostawiono tak ewidentne ślady przemytniczego procederu.
Morelli odchrząknął głośno.
– No cóż, jeśli się wystarczająco długo ma do czynienia z narkotykami, stają się dla człowieka czymś zupełnie naturalnym. Nie uwierzyłabyś, jakie ilości towaru ludzie potrafią zostawiać w całkiem widocznych miejscach, garażach czy piwnicach. Poza tym łódź rybacka należała do Sala, ale trudno zakładać, że on sam zajmował się organizacją przerzutów. Musiał się jakoś zabezpieczyć na wypadek przechwycenia kontrabandy, chociażby tym, iż pożyczył komuś łódź na wyprawę wędkarską i nie miał zielonego pojęcia, że zostanie ona wykorzystana do przemytu narkotyków.
– Myślisz, że między innymi z tego powodu jest tak wiele heroiny w Trenton?
– Niewykluczone. Jeśli ma się do dyspozycji taką dużą łódź motorową, można odbierać ogromne ładunki, eliminując w ten sposób kurierów. Łatwiej też o wielkie zyski. Ceny u ulicznych handlarzy stopniowo maleją, za to można kupować coraz czyściejszy proszek.
– I coraz więcej narkomanów ląduje na tamtym świecie.
– To prawda.
– Tylko czemu Ramirez miałby zastrzelić ich obu, Louisa i Sala.
– Może postanowił spalić za sobą mosty.
Morelli zaczął wodzić promieniem latarki po kątach chłodni, wreszcie odszedł w głąb. Niemal całkowicie straciłam go z oczu w ciemnościach. Słyszałam jednak popiskiwanie gumowych podeszew jego butów o blaszaną podłogę.
– Czego tam szukasz? – zapytałam.
– Tego cholernego pistoletu. Chyba jeszcze do ciebie nie dotarło, że nadal nie mam się jak oczyścić z zarzutów. Mój świadek nie żyje. Jeśli nie uda mi się odnaleźć broni Ziggy’ego, wciąż będzie wisiała nade mną groźba oskarżenia o morderstwo.