– Podobają mi się twoje delikatnie podkręcone włosy – odezwał się w końcu. – Pasują do twojego charakteru. Mnóstwo energii i niemal zupełny brak opanowania. Jesteś cholernie seksowna.
– A co ty możesz wiedzieć o moim charakterze?
– Na pewno mogę coś powiedzieć o tym, czy jesteś cholernie seksowna.
Poczułam, że się rumienię.
– To niezbyt uprzejme, że mi przypominasz o tamtym zdarzeniu.
– Masz rację – odparł z uśmiechem. – I pewnie masz także rację w sprawie wypadku. Chyba rzeczywiście zasłużyłem na to, żeby mnie przejechać.
– Mam to traktować jak przeprosiny?
– Nie. Ale następnym razem, gdy będziemy się bawili w pociąg, dam ci potrzymać latarkę.
Dochodziła już pierwsza, kiedy wróciłam do biura Vinniego. Opadłam ciężko na krzesło przed biurkiem Connie i pochyliłam głowę w bok, wystawiając twarz na podmuchy chłodnego powietrza z klimatyzatora.
– Uprawiałaś jogging? – spytała Connie. – Jeszcze nie widziałam kogoś tak spoconego od czasu prezydentury Nixona.
– W moim samochodzie nie działa nawiewnik.
– To masz darmowy narkotyk. A co z Morellim? Złapałaś jakiś trop?
– Właśnie dlatego wróciłam. Potrzebuję pomocy. Chwytanie zbiegów okazało się trudniejsze, niż sądziłam. Chciałabym porozmawiać z kimś, kto ma doświadczenie w tej robocie.
– Znam pewnego chłopaka. Jest leśnikiem, nazywa się Ricardo Carlos Manoso. Jego rodzice pochodzą z Kuby. Służył w oddziałach specjalnych, a teraz czasami pracuje dla Vinniego. Ma na swoim koncie takie wyczyny, o jakich inni agenci mogą tylko marzyć. Co prawda czasem go ponosi, ale tak to już jest ze wszystkimi geniuszami.
– Jak go ponosi?
– Nie zawsze przestrzega pewnych reguł.
– To znaczy?
– Działa jak Clint Eastwood w roli „Brudnego Harry’ego” – wyjaśniła Connie. – Tyle tylko, że po Clincie Eastwoodzie to nie my musimy tuszować niektóre sprawy.
Wybrała numer z pamięci aparatu telefonicznego, połączyła się z pagerem Manoso i zostawiła wiadomość.
– Nic się nie martw – oznajmiła z uśmiechem. – Ten facet wyjaśni ci wszystko, co powinnaś wiedzieć.
Mniej więcej godzinę później zasiadłam razem z Manoso przy stoliku w zacisznej śródmiejskiej kawiarni. Proste, długie czarne włosy miał zebrane w kitkę z tyłu głowy. Jego bicepsy wyglądały tak, jakby zostały wyrzeźbione z granitowych bloków i tylko zamaskowane rękawami mundurowej koszuli. Miał jakieś 180 cm wzrostu i wygląd człowieka, którego lepiej omijać wielkim łukiem. Oceniłam go na 28 lat.
Odchylił się na krzesełku do tyłu i uśmiechnął przyjaźnie.
– Uff! – stęknął. – Connie powiedziała, że mam cię wprowadzić w tajniki chwytania różnych szumowin. Podobno potrzebujesz szybkiego przeszkolenia. Skąd ten pośpiech?
– Widzisz tego brązowego chevroleta przy krawężniku?
Odwrócił głowę i popatrzył za okno.
– Owszem.
– To mój wóz.
Ledwie zauważalnie przytaknął ruchem głowy.
– Zatem potrzebujesz forsy. Coś jeszcze?
– Względy osobiste.
– Chwytanie zbiegów to niebezpieczna robota, więc lepiej, żeby te względy osobiste były naprawdę cholernie ważne.
– A z jakich powodów ty się tym zajmujesz?
Rozłożył ręce.
– To najlepiej potrafię.
Trafna odpowiedź, pomyślałam, znacznie lepsza od mojej.
– Może któregoś dnia i ja będę w tym dobra. Ale na razie zależy mi przede wszystkim na stałym zajęciu.
– Jaką sprawę dostałaś od Vinniego?
– Josepha Morelliego.
Odchylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać tak donośnie, że prawie zadygotały cienkie ściany kafejki.
– Nie mogę! To jakiś żart? Naprawdę zamierzasz schwytać tego bufona? Tu nie chodzi o jakiegoś szczeniaka z ulicy. Morellijest cholernie sprytny i bardzo dobry w swoim fachu. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Według Connie ty jesteś jeszcze lepszy.
– Ale ty to nie ja. Nigdy nie będziesz tak dobra, słodziutka.
Gdyby mi dopisywał humor, stwierdziłabym, że całkowicie straciłam cierpliwość. Ale byłam naprawdę w pieskim nastroju.
– Więc pozwól, że ci coś wyjaśnię – rzekłam cicho, pochylając się niżej nad stolikiem. – Straciłam pracę. Zabrano mi wóz za nie spłacone raty, moja lodówka świeci pustkami i lada dzień dostanę nakaz eksmisji z mieszkania. W dodatku muszę chodzić w za małych butach. Szkoda mi czasu na wysłuchiwanie morałów. Masz zamiar mi pomóc czy nie?
Manoso uśmiechnął się chytrze.
– To może być nawet zabawne. Coś w rodzaju: „Profesor Higgins i Eliza Doolittle robią czystki w Trenton”.
– Jak mam się do ciebie zwracać?
– Tak jak wszyscy: „Leśnik”.
Wziął ze stolika kartonową teczkę z dokumentami Morelliego. Pospiesznie przebiegł spojrzeniem tekst umowy poręczycielskiej.
– Zrobiłaś już coś w tej sprawie? Sprawdziłaś jego mieszkanie?
– Stoi puste, ale dopisało mi szczęście i odnalazłam Morelliego w budynku przy ulicy State. Właśnie wychodził.
– I co?
– Odjechał.
– Cholera – syknął „Leśnik”. – Czy nikt ci nie powiedział, że powinnaś była go zatrzymać?
– Poprosiłam go uprzejmie, żeby pojechał ze mną na policję, ale odparł, że nie ma na to najmniejszej ochoty.
Znowu odpowiedział mi gromki rechot.
– Pewnie nawet nie pomyślałaś, żeby zabrać broń?
– Sądzisz, że powinnam mieć pistolet?
– To wcale nie byłby zły pomysł – odparł, wyraźnie rozbawiony. Po raz drugi popatrzył na kopię umowy. – Morelli wykończył niejakiego Ziggy’ego Kuleszę. Zabił go ze służbowego rewolweru kalibru 11,43 milimetra, strzelił prosto między oczy z bliskiej odległości. – Uniósł głowę i popatrzył na mnie. – Umiesz się posługiwać bronią?
– Nie. Zawsze starałam się trzymać od niej z daleka.
– Pocisk z takiego rewolweru robi z przodu maleńki, okrągły otworek, a z tyłu wyrywa dziurę średnicy dużego ziemniaka. Strzał między oczy oznacza, że w promieniu paru metrów wszystko jest zabryzgane resztkami mózgu ofiary. Głowa tego Ziggy’ego musiała eksplodować niczym jajko w kuchence mikrofalowej.
– Bomba. Cieszę się, że mi to przybliżyłeś ze szczegółami.
Znów odpowiedział szerokim uśmiechem.
– Odniosłem wrażenie, że chcesz znać takie szczegóły. – Z powrotem odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ręce na piersi. – Zapoznałaś się dokładnie z okolicznościami zabójstwa?
– Jeśli wierzyć artykułom z gazet, których wycinki Morty Beyers dołączył do akt w teczce, wydarzyło się to późnym wieczorem, nieco ponad miesiąc temu, w bloku przy ulicy Shawa. Morelli wracał ze służby i pojechał z wizytą do Carmen Sanchez. Według jego zeznań Carmen chciała z nim porozmawiać w jakiejś sprawie, którą się zajmował. Podobno drzwi otworzył mu właśnie Kulesza i natychmiast sięgnął po broń. Morelli przysięgał, że działał w obronie własnej. Ale sąsiedzi Carmen zeznali co innego. Kilka osób wybiegło na korytarz, słysząc odgłosy strzelaniny, i zastali Morelliego z dymiącym jeszcze rewolwerem nad ciałem ofiary. Któryś z sąsiadów ogłuszył go i wezwał policję. Żaden ze świadków nie przypomina sobie, aby Ziggy trzymał broń w ręku. Policja nie znalazła też żadnych dowodów, że był uzbrojony. Morelli zeznał, iż w mieszkaniu Carmen przebywał jeszcze jakiś mężczyzna. Trzech świadków potwierdziło, że także dostrzegli sylwetkę nie znanego im człowieka. Ale gość musiał się ulotnić przed przybyciem patrolu.
– A co z tą Carmen? – zapytał „Leśnik”.
– Nikt jej nie widział tamtego wieczoru. Ostatnia notatka ukazała się w prasie tydzień po zabójstwie i do tego czasu kobieta się nie odnalazła.
Manoso pokiwał głową.
– Coś jeszcze?
– Nie, to wszystko.
– Ten facet, którego Morelli zabił, pracował dla Benito Ramireza. Coś ci mówi to nazwisko?
– Chodzi o tego boksera?
– To nie jest zwykły bokser, ale prawdziwy dynamit ringu w wadze ciężkiej. Najsłynniejszy obywatel Trenton od czasu, kiedy Waszyngton przepędził stąd hesjańskich najemników. Trenuje w sali gimnastycznej przy ulicy Starka. Kulesza kręcił się wokół Ramireza jak mucha nad padliną, niekiedy stawał na deskach do sparingu. Nic dziwnego, że Ramirez traktował go jak kumpla czy osobistego ochroniarza.
– Nie słyszałeś żadnych plotek na temat powodów, dla których Morelli zabił Kuleszę?
„Leśnik” przekrzywił głowę i popatrzył na mnie z ukosa.
– Nie. Ale musiał mieć jakiś cholernie ważny powód. Morelli zawsze był opanowany, a jeśli gliniarz chce komuś zalać sadła za skórę, znajdzie setki różnych sposobów.