Około północy zespół zagrał powolnego walca.
– Wreszcie – westchnął Alec, przytulając ją do siebie. – Myślałem, że już nigdy nie zagrają wolnego kawałka.
Na ułamek sekundy zesztywniała, przypominając sobie, że miała mu się opierać. Ale to tylko taniec. Co złego w tańcu? Rozluźniła się i oparła głowę na jego ramieniu.
Ich ciała dopasowały się do siebie, biodro przy biodrze, kiedy kołysali się do sennej melodii. I wtedy przypomniała sobie. „Aha, niby co złego jest w tańcu”. Lekkie wybrzuszenie otarło się o jej brzuch, gdy Alec prowadził ją po parkiecie. Tekst opowiadał o głębokim pragnieniu i nieskończonej tęsknocie. Ich uda ocierały się o siebie, a ona doskonale wiedziała, o co chodziło autorowi piosenki. Powinna się odsunąć, powiedziała sobie. Zostawić między nimi trochę przestrzeni. Powinna.
Za chwilę.
– Zawsze lubiłem tę piosenkę.
Jego dłoń powędrowała niżej, przysuwając Christine jeszcze bardziej. I wtedy wsunęła się pod jej sweter. Ciepło jego ręki wlało płynny żar w jej biodra.
Naprawdę musiała się odsunąć.
Za chwilę.
Jego palce krążyły, torturując ją, wywołując dreszcze i sprawiając, że miała ochotę wygiąć się w łuk jak głaskany kot.
– Masz rację co do zespołu. Są… mmm… naprawdę dobrzy.
– Bardzo.
Delikatna chrypka w jego głosie sprawiła, że zadrżała z podniecenia.
– Nie cieszysz się, że przyszłaś?
– Cieszę.
– To dobrze.
Zakręcił nią i teraz jego udo znalazło się między jej nogami. Przycisnął się na chwilę do jej dżinsów i ten zmysłowy dotyk wzbudził iskierki rokoszy. Miała ochotę ocierać się o niego.
To zaczynało wymykać się spod kontroli. Natychmiast musiała się odsunąć.
Za sekundkę.
Jego policzek otarł się o jej włosy, kiedy szepnął jej do ucha:
– Chodź ze mną. – Hm?
Podniecenie mąciło jej myśli i w pierwszej chwili pomyślała o pójściu do łóżka. Chciał, żeby z nim poszła? Teraz? Odsunęła się, żeby spojrzeć mu w twarz, chociaż biodrami nadal przyciskała się do jego lędźwi, gdzie wyczuwała już nie takie małe wybrzuszenie.
– C – co?
– W niedzielę. – Zmarszczył brwi, widząc jej zszokowaną minę. – Na zawody. Chodź ze mną.
– Och. – Zaśmiała się. – Myślałam… Nieważne. – Co?
– Nic. Nie. Nie mogę. Mówiłam, rodzina przyjeżdża.
– Mimo to spotkajmy się przy wejściu do sekcji dla VIP – ów. Zostawię przy bramce przepustki dla was wszystkich.
– Alec, naprawdę… nie… nie mogę.
– Dlaczego? Poczekaj sekundę. – Odwrócił wzrok i nagle jego oczy rozszerzyły się. – Jesteś mężatką, tak?
– Nie, nie jestem.
– Ale masz kogoś? – Nie.
– Umierasz na rzadką chorobę? – Nie.
– Nie chcesz się przyznać, że jesteś bi, kiedyś byłaś facetem i masz chorobę weneryczną?
– Nie! – Zaśmiała się.
– Więc spotkajmy się w niedzielę.
– Nie. – Irytacja zastąpiła śmiech.
– Dlaczego? Pytam poważnie. Musi być jakiś powód. Zmrużyła oczy.
– Powiedziałeś, że słowo „nie” działa.
– Skłamałem. A właściwie zapomniałem wyjaśnić, że trzeba odmawiać z przekonaniem.
– Ale tak właśnie powiedziałam!
– Christine… – Spojrzał z niedowierzaniem. – Nie jestem ślepy. Nie jestem głupi. Wiem, że ci się podobam. Więc daj mi jeden rozsądny powód, dla którego nie chcesz się ze mną spotkać.
– Może nie podobasz mi się w odpowiedni sposób.
– Jasne.
Rozejrzał się, zrobił trzy szybkie obroty i sprowadził ich z parkietu. Otoczyła ich ciemność. Szybko się rozejrzała i zorientowała, że są przy schodach prowadzących na scenę. Kurtyna oddzielała ich od reszty pubu. W następnej chwili dotarło do niej, że przycisnął ją do ściany. Jego usta zbliżyły się do niej.
– Czekaj! – Panika sprawiła, że oparła ręce na jego piersi, a z jej ust wydobył się pisk. – Co robisz?
– Całuję cię. A raczej zamierzam.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć „nie”, ale słowa uwięzły jej w gardle. Spojrzała na niego. Otaczał ich mrok i stłumione hałasy dobiegające z baru. Słabe światło rozświetliło jego oczy, kiedy patrzył na nią skupiony. Spojrzała na jego usta. De razy chciała pocałować te piękne męskie wargi, gdy zbliżały się do jej ust?
Spojrzała mu w oczy. „Tylko jeden pocałunek”.
Znowu zaczął się pochylać.
– Czekaj!
Uniósł głowę z wyrazem twarzy, który mówił „A teraz co znowu?”.
– Bez dotykania – powiedziała.
Zabrała ręce z jego piersi i wsunęła między swoje plecy i ścianę.
Pełna niedowierzania irytacja, jaka rozbłysła w jego oczach, byłaby zabawna, gdyby serce nie podeszło Christine do gardła.
Bardzo powoli, z rozmysłem zabrał ręce z jej bioder i jedna po drugiej oparł o ścianę po obu stronach jej głowy. I wtedy jego wargi dotknęły jej ust.
Jęknęła mimo woli, gdy odpowiadała na każde muśnięcie, każdy smak, głodna i spragniona więcej, więcej i więcej. Skoro miała tylko ten jeden pocałunek, to chciała, aby trwał wiecznie. On najwyraźniej miał ten sam cel. Włożył wszystkie umiejętności w grę warg, aż jej ciało zaczęło mięknąć.
Kiedy pocałunek się skończył, westchnęła głęboko. I otworzyła oczy. Powoli.
Zobaczyła, że uśmiecha się do niej z wyrazem skończonej męskiej satysfakcji.
Osunęła się o kilka centymetrów po ścianie.
– Cóż…
Odchrząknęła i zmusiła do współpracy kolana, które uginały się pod nią. Jakimś cudem zdołała się wyprostować.
– Tak. To było… – Znowu odchrząknęła.
– Dobrze powiedziane. Odsunął się i podał jej dłoń. Wzięła ją. Z wdzięcznością.
Kiedy ruszył, poszła za nim jak sparaliżowana i ledwie do niej dotarło, że w pubie nie jest już tak tłoczno jak wcześniej. Zespół najwyraźniej skończył grać. Zamiast podejść do stolika, Alec odprowadził ją do drzwi, wziął jej kurtkę i pomógł włożyć.
Gdy wyszła na mróz, nałożył jej kaptur i ujął jej twarz w dłonie, żeby pocałować raz jeszcze. To był słodki i zdecydowanie zbyt krótki pocałunek.
Zmarszczyła brwi z rozczarowania, kiedy się odsunął.
– Do zobaczenia w niedzielę. A potem wrócił do pubu.
Stała zakłopotana i gapiła się na zamknięte drzwi. Kiedy oprzytomniała, miała ochotę zatupać.
– Nie – powiedziała. – Nie, nie, nie! Mówię serio!
ROZDZIAŁ 7
Twoje geny to miejsce urodzenia – nie musisz tam mieszkać przez resztę życia.
Jak wieść idealne życie
Christine z radością powitała hałaśliwy chaos wywołany pojawieniem się w mieszkaniu czwórki dorosłych i dwójki dzieci – jej rodziny. To ją powstrzymywało od myślenia o Alecu i zniewalającym pocałunku w pubie.
Prawie.
Właściwie z trudem myślała o czymkolwiek poza tym pocałunkiem, ale rodzina przynajmniej odrywała jej uwagę od tego wspomnienia.
– Nie mogę uwierzyć, że tyle czasu minęło, odkąd ostatni raz spędzałam z wami święta – powiedziała przy śniadaniu w niedzielny poranek.
– Cóż, był pewien drobny kłopot z twoim stażem – zauważyła mama z uprzejmym uśmiechem, posypując otręby sztucznym słodzikiem.
Siedząc przy okrągłym stole ze szklanym blatem, Christine podziwiała urodę mamy. Jakim cudem ta kobieta tuż przed sześćdziesiątką potrafiła przez cały czas wyglądać ślicznie, młodo i idealnie? Znajomi mówili Christine, że odziedziczyła urodę matki i umysł ojca, ale ona nie zauważała ani jednego, ani drugiego. Przy Barbarze Ashton wyglądała jak niezgrabna żyrafa. A jeśli idzie o umysł, pod tym względem też lądowała na ostatnim miejscu w rodzinie. Patrzyła na brata, który czytał gazetę z Denver. Podobnie jak ojciec Robbie był nie tyle przystojny, ile po prostu robił wrażenie ostrymi kanciastymi rysami, ale za to obaj byli nieprzeciętnie inteligentni.