– Tak się ucieszyłam, gdy Robbie powiedział, że w tym roku przyjedziesz do nas – powiedziała Natalie, bratowa Christine, która próbowała jednocześnie karmić malucha siedzącego w podwyższonym foteliku, dwulatka, i samej coś przegryźć. Wnosiła powiew świeżości wśród wysokich blondynek jako drobna brunetka o wielkich ciemnych oczach. – Nic nie jest tak ważne jak spędzanie świąt z rodziną, zwłaszcza dla dzieci.
Mały Jonathan pisnął i klasnął pulchnymi, ubrudzonymi rączkami.
– Zgadzam się. – Christine przytaknęła, gratulując sobie w myślach, że przez całe pięć minut udało jej się nie myśleć o Alecu.
– Ej, zobaczcie – Robbie wywinął gazetę. – Dzisiaj są zawody snowboardowe. Ktoś ma ochotę się wybrać?
Christine zamarła.
– Oglądać jazdę na snowboardach? – Robert senior uniósł brew z dezaprobatą.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami w sposób, który Christine zawsze uważała za ucieleśnienie męskiej elegancji. Wziął ostry nóż i przekroił grejpfruta na idealnie równe części, jak to robił każdego ranka, odkąd sięgała pamięcią. Połowa grejpfruta i miseczka płatków z otrębów, to zawsze jadali Ashtonowie. Absolutnie. Każdego. Ranka.
– Obawiam się, że nie do końca rozumiem popularność snowboardu. Za moich czasów ludzie jeździli na nartach. Nie zjeżdżali na deskach jak stado dzikich oprychów.
Modląc się, żeby ojciec odrzucił propozycję Robbiego, grzebała w swoich otrębach. Marzyła jej się drożdżówka.
– Nadal jeżdżą. – Robbie odłożył gazetę obok miseczki. – Snowboard nie jest już tylko dla nastolatków. Właściwie sam się zastanawiałem, czy nie spróbować.
– Tak? – zdziwił się ojciec.
I nagle snowboard został zaakceptowany. Cóż za niespodzianka. Christine zrobiła minę do dwuletniego Charlesa, który zaczął chichotać.
– Gdzie są te zawody?
– Na trasie Skoczka. Zaczynają się o dziesiątej. Może potem moglibyśmy pójść do wypożyczalni sprzętu i sami spróbować?
„O nie!”. Christine odłożyła łyżeczkę. Po pierwsze nie chciała nawet zbliżać się do trasy Skoczka, gdzie będzie na nią czekał Alec. Po drugie nie po to spędziła cały tydzień, szlifując jazdę na nartach, żeby jej brat przerzucił się na snowboard. Jeśli stary wzorzec nadal jest aktualny, po pierwszym dniu będzie w tym znakomity, a ona desperacko będzie próbowała mu dorównać.
– Przepraszam. – Podniosła rękę. – Myślałam, że jutro pójdziemy na narty.
Robbie wzruszył ramionami.
– Będziemy tu dwa tygodnie. Wystarczy czasu na obie rzeczy. Natalie? Masz ochotę obejrzeć zawody snowboardowe?
Natalie podniosła wzrok znad jedzenia dla dzieci, którym karmiła Jonathana.
– Z przyjemnością, ale co z chłopcami? Nie miałam czasu, żeby skontaktować się z agencją opiekunek.
– Mama ich przypilnuje. Prawda? Barbara Ashton zesztywniała nieco.
– Właściwie… Umówiłam się już z dekoratorką wnętrz, że wpadnie przygotować świąteczny wystrój.
– Świetnie. – Robbie rozpromienił się, ignorując subtelną odmowę. – Skoro będziesz tu cały dzień, to bez kłopotu przypilnujesz chłopców. Mogą ci pomóc wieszać ozdoby na choince. – Połaskotał starszego chłopca po brzuchu. – Co ty na to, Chuckie? Chcesz pomóc babci ubierać choinkę?
Chłopak pisnął z uciechy.
Christine dostrzegła w oczach matki przerażenie. Pozwolić małemu rozrabiace zbliżyć się do przygotowanej przez zawodowca sześciometrowej sztucznej choinki? Jeszcze nie widziała tego monstrum, ale Natalie zabawiała ją już tyloma opowieściami na ten temat, że na samą myśl się wzdrygnęła. Spojrzała na bratową, mając nadzieję, że będzie błagać o prawdziwe drzewko, bo wiedziała, że bardzo jej na nim zależy ze względu na synów. Ale Natalie bez słowa dalej zachęcała synka do jedzenia.
Spojrzała więc na brata. Odpowiedział spojrzeniem rozbawionym i wyzywającym. Niech to diabli. Żadne z nich nie zamierzało poruszyć tego tematu.
Szykując się do walki, dzielnie podjęła standardowy temat.
– A skoro mowa o choince… ponieważ to moje pierwsze święta z rodziną od tak dawna, miałam nadzieję, że kupimy prawdziwe drzewko.
– Nie bądź niemądra. – Matka machnęła ręką. – Z prawdziwymi drzewkami jest tyle kłopotu.
– Ale są tego warte. Zwłaszcza gdy są dzieci. Matka rzuciła jej chłodne spojrzenie.
– Nigdy nie wyglądają tak ładnie jak sztuczne i poza tym mamy już choinkę.
– Tak, ale…
– Zawsze musisz się kłócić?
Matka westchnęła z rozczarowaniem i Christine znowu poczuła się jak dwunastolatka.
– Przepraszam. – Wyprostowała się tak, jak ją uczono na niekończących się lekcjach wdzięku, które musiała znosić w szkole średniej. – To tylko pomysł.
Kątem oka zauważyła, że brat spokojnie podnosi gazetę. Odezwała się w niej ukryta uraza. Gdyby Robbie poprosił o prawdziwe drzewko, ojciec by go poparł, a matka by ustąpiła.
Starając się nie dąsać, odpuściła sobie otręby i złapała kawę. A niech to, naprawdę chciała mieć prawdziwą choinkę. Coś krzykliwego i wesołego w stylu choinek, które Maddy zawsze wciskała w kąt ich pokoju, a Amy i Jane pomagały ubierać. Wszystkie siadały wokół niej, piły gorącą czekoladę z miętowym sznapsem i śpiewały kolędy, aż kierowniczka akademika przychodziła i mówiła im, żeby już gasiły światła. Dlaczego rodzinne święta nie mogły być podobne?
Cisza zapadła nad stołem. Przerwał ją krzyk Jonathana, który rzucił garstką żółtej papki dla dzieci w Natalie. Maź wylądowała z plaskiem na białej bluzce od Escady.
Christine patrzyła, jak Natalie zatkało z zaskoczenia. Chociaż znała bratową, spodziewała się, że się wścieknie, bo dziecko zniszczyło jej drogą elegancką bluzkę.
Natalie ochłonęła i zaśmiała się.
– Ty mały urwisie. – Pochyliła się i potarła nosem twarzyczkę malucha, który zachichotał. – I tak jesteś brudniejszy ode mnie.
– Ja też jestem urwis. – Starszy rzucił łyżeczką w płatki. Barbara przycisnęła wymanikiurowany palec do czoła, jakby chciała odgonić migrenę.
– O, na pewno! – wykrzyknęła Natalie. Wstała i wyjęła dziecko z fotelika. – Ty jesteś moim dużym urwisem.
Chłopiec rozpromienił się i jeszcze mocniej uderzył łyżeczką.
– Nie powinnaś ich zachęcać do takiego zachowania – westchnęła Barbara tak samo jak wtedy, kiedy Christine poprosiła o choinkę.
Natalie jednak była na to odporna.
– Jeśli mamy wyjść, muszę zmienić bluzkę i podejrzewam, że ten mały brudas też musi się przebrać. – Uniosła malucha i pociągnęła nosem. – Fuj! Ktoś potrzebuje nowej pieluchy. Kochanie, popilnujesz Charlesa? Zobacz, czy uda ci się go namówić, żeby zjadł chociaż trochę płatków.
– Masz to jak w banku – Robbie uspokoił ją z uśmiechem.
– Dziękuję, kochanie. – Natalie pocałowała męża w czubek głowy, a potem poszła z dzieckiem na górę.
– No dobra, stary. – Robbie wziął syna na kolana – Teraz zostaliśmy tylko ty i ja. Nie ma mamy, która cię uratuje. Więc jak to będzie? Płatki czy… tortury łaskotek?
– Płatki są fuj!
Christine powstrzymała się od śmiechu i oparła pokusie, żeby przybić z dzieciakiem piątkę. Jasne, że otręby są zdrowe, ale smakują paskudnie.
– Zjesz je?
Robbie uniósł groźnie brew.
– Nie! – oświadczył z zaciekłością, na jaką stać tylko dwulatka.
– Więc tortury! – ogłosił Robbie i zaatakował brzuszek synka. Chłopiec piszczał, wiercił się i śmiał, aż mu łzy popłynęły. Christine zdumiała się, obserwując ich. Ashtonowie nie słynęli z okazywania emocji, a jednak nieraz widziała, jak brat tarzał się po podłodze i sam dokazywał jak dzieciak.