– To dlatego mam kwalifikacje, ale nigdy nie pracowałem w tym zawodzie. – Zapalił silnik i ruszył przez parking. – Zawsze chciałem pracować w ratownictwie i latami urabiałem sobie ręce po łokcie, żeby dostać normalny etat.
– Kiedy go dostałeś?
– Dwa lata temu. Wcześniej zajmowałem się wszystkim, od pracy w sklepie ze sprzętem narciarskim po kelnerowanie. Zwykle pracowałem naraz na dwóch etatach i mieszkałem z trzema innymi gośćmi w klitce. Dzięki temu byłem dość blisko gór, żeby móc być na każde wezwanie. – Uśmiechnął się do niej. – Trochę to psuje twoją teorię o mnie jako obiboku na nartach?
Również się uśmiechnęła.
– Trochę.
Przyjrzał się jej, a potem skręcił na drogę, która prowadziła do miasteczka.
– Więc pracujesz w pogotowiu?
– To trochę psuje twoją teorię o wychuchanej bogatej dziewczynce, co?
– W każdym razie tę część o byciu wychuchaną. Nic nie wiem o tej bogatej.
– To jakiś problem dla ciebie? Zastanowił się chwilę.
– Tak dla pełnej jasności: jak bardzo jesteś bogata? Wzięła głęboki wdech i wypuściła go powoli.
– Żyje nam się wygodnie. Gwizdnął.
– Każdy, kto tak minimalizuje sprawę, musi być potwornie bogaty.
– Myślałam, że uzgodniliśmy, że pieniądze nie są istotne. Moim zdaniem zwłaszcza wtedy, gdy są to pieniądze rodziny, a nie coś, do czego samemu się doszło.
– To dlatego zostałaś lekarzem? Bo siedzieć na tyłku i wydawać pieniądze tatusia to nieuczciwe?
Zacisnęła usta.
– Prawdę mówiąc, to pieniądze mojego dziadka ze strony mamy. Założył firmę maklerską. W porównaniu z nim mój ojciec jest właściwie biedakiem.
– Myślałem, że jest chirurgiem. Pokiwała głową.
– Szefem kardiologii w Szpitalu Świętego Jakuba w Austin.
– Teraz mnie straszysz.
– Nie, skąd – drażniła się z nim, a potem zastanowiła się. – Serio? Pieniądze liczą się dla ciebie?
– Lubię myśleć, że nie, ale to, o czym mówisz, jest nieco onieśmielające.
– Dlaczego?
Przechyliła głowę, przyglądając mu się uważnie. Zaśmiał się sucho.
– No dobra, skoro oboje mówimy otwarcie. Pochodzę z biednej rodziny. Mówię o prawdziwej biedzie, białej hołocie. Kojarzysz te żarty Jeffa Foxworthy’ego o białych robolach? Całkiem dobrze opisują moją rodzinę. Może pozbyłem się części tego brudu, kiedy stanąłem przy drodze, złapałem stopa i przyjechałem tutaj, ale nadal nie mam pieniędzy. Ledwie utrzymuję się z pensji od hrabstwa, a to, co uda mi się uzbierać, wydaję na sprzęt ratowniczy. Nie mogę cię rozpieszczać wystawnymi kolacjami, ale mogę pokazać ci dobrą zabawę, jeśli lubisz sporty – Hrabstwo nie kupuje ci sprzętu?
– Większość, ale nie dość. – Wjechał na parking w Central Village. – To dlatego właśnie wziąłem tydzień urlopu, żeby cię pouczyć. Chciałem kupić jeden z tych nowiutkich super – wyposażonych motorów terenowych na letnie akcje ratownicze.
– Widziałam je. – Pokiwała głową z zainteresowaniem. – Jak karetka na dwóch kołach.
– Są naprawdę niezłe, co?
Oczy mu rozbłysły jak u dzieciaka, który opisuje nową zabawkę… i wszystko nagle nabrało sensu.
– To właśnie mieli na myśli twoi kumple w piątek wieczór, kiedy mówili, że wszystkie pieniądze wydajesz na zabawki?
– Przyznaję się bez bicia.
Wjechał na wolne miejsce i zaciągnął hamulec.
– I to właśnie miał na myśli Trent, kiedy powiedział, że nie pracujesz, tylko cały dzień się bawisz?
– Naprawdę lubię to, co robię. – Obrócił się na siedzeniu, żeby spojrzeć na nią. – Mam najlepszą pracę na świecie, nawet jeśli nie zarabiam fortuny.
– Mogłabym się spierać. Nic nie daje takiego dreszczyku jak praca w pogotowiu. Przynajmniej do tej pory tak uważałam. Bo dzisiaj… to było mocne przeżycie.
– To była pestka. Powinnaś zobaczyć akcję na prawdziwym pustkowiu.
– Serio? – Serce zabiło jej mocniej na samą myśl. A może to dlatego, że siedziała z Alekiem w samochodzie i wiedziała, że nie jest już poza zasięgiem. – Zabrałbyś mnie?
Zmrużył oczy.
– Jeśli się zgodzę, umówisz się ze mną?
– To zależy.
– Od czego?
Zagryzła usta. Zniknęła większość przeszkód, ale pozostała jeszcze jedna.
– De masz lat? Westchnął.
– To ta twarz, tak? Wiesz, że nadal mnie legitymują, żeby sprawdzić pełnoletność, a chłopaki prawie tarzają się ze śmiechu przy tej okazji.
– Nie wyglądasz aż tak młodo. Bo nie jesteś tak młody, prawda?
– Mam dwadzieścia dziewięć lat. Ulżyło jej.
– Tylko cztery lata różnicy. Mogę to przeżyć.
Nie miała już powodu, żeby nie spędzić każdej minuty następnych dwóch tygodni w jego towarzystwie. Uśmiechnęła się szeroko i pokiwała na niego palcem.
– Chodź tu.
Oczy mu zabłysły, gdy zrozumiał. Rozpiął pasy i pochylił się, żeby ją pocałować. Jednak nim ich usta się spotkały, odsunął się.
– Czekaj no. Masz dwadzieścia pięć lat? To jakim cudem jesteś lekarzem?
Zaśmiała się.
– Nie. Cztery lata, ale w drugą stronę. Mam trzydzieści trzy. Przesunęła palcem po jego szczęce.
– Ale zarobiłeś plusa, myśląc, że jest odwrotnie.
– Starsza kobieta. – Uśmiechnął się powoli. – Super.
– Ej! – skrzywiła się. Poruszył brwiami.
– Mogę być twoją zabaweczką.
– Myślałam, że to zniewaga.
– Tylko wtedy, gdy nie ma nic poza tym. – Rozpiął jej pasy z głośnym kliknięciem. – Chciałbym, żeby chodziło o coś więcej.
– To dobrze. – Objęła go za szyję. – Bo nie chcę zabawki. Chcę mężczyzny.
Z chęcią poddała się żarowi jego pocałunków. Ogarnęła ją radość i podniecenie. Wsunął dłoń pod jej kurtkę. Christine wygięła się – bardzo chciała czuć jego dłonie, tak samo jak tęskniła za smakiem jego warg, zapachem skóry.
Gwałtowne pragnienie narosło, gdy próbowali dotknąć się pomimo grubych ubrań, starali się przytulić się mocniej mimo ciasnoty w samochodzie. Jedną dłoń zanurzył we włosach, drugą przesuwał po jej nodze. Poczuła, że ją podniósł i obrócił. Bojąc się, że przestanie ją całować, trzymała jego twarz obiema rękami i odpowiadała na pocałunki całą sobą. Nagle siedziała na jego kolanach pośrodku przedniego rzędu siedzeń, a ich języki tańczyły.
Z jękiem poddała się falom przyjemności, gdy ujął jej pośladki i przysunął ją do siebie. Gdy tylko poczuła jego erekcję, oderwała się od jego ust i odchyliła do tyłu, wzdychając z rozkoszy. Jego usta przesuwały się po jej szyi i niżej, gdzie zbyt wiele ubrań zasłaniało jej piersi. Słysząc, jak burczy sfrustrowany, próbowała zrzucić przynajmniej kurtkę. Głośny dźwięk wypełnił powietrze, gdy uderzyła łokciem w klakson. Buddy położył łapy na oparciu siedzenia i zamerdał ogonem, jakby po prostu sprawdzał, co się dzieje.
Ze śmiechem Christine oparła się o deskę rozdzielczą.
W śmiechu Aleca było pewne napięcie.
– Parking w biały dzień to chyba nie najlepsze miejsce.
– Raczej nie. – Rozejrzała się i ulżyło jej, gdy nie zobaczyła nikogo w pobliżu. Odwróciła się do Aleca i uśmiechnęła szelmowsko. – Chyba możemy spokojnie uznać, że moja szczepionka przestała działać.
Ze śmiechem przytulił ją.
– Wiesz co? – Co?
Odchylił się, żeby spojrzeć jej w twarz.
– Lubię cię.
Te słowa wypełniły ją szczęściem jak nigdy wcześniej żadne inne. Lubił ją. To takie proste, a takie cudowne. I o nic jej nie prosił. Nie musiała o to zabiegać. Lubił ją.
Uśmiechnęła się.