– Ja ciebie też.
– To dobrze. Bo będziesz mnie często spotykać. Chociaż… – Zerknął na zegarek. – Teraz muszę zajrzeć na posterunek, sprawdzić, co z Timem, i napisać raport.
– Och. – Oklapła nieco. – Muszę cię puścić.
– Odprowadzę cię do domu. Poklepał ją po pośladkach.
– Nie musisz.
Wróciła na swoje miejsce. Uniósł brew.
– Myślisz, że odpuszczę sobie szansę na jeszcze jeden pocałunek przy drzwiach do mieszkania twoich rodziców?
– Skoro tak stawiasz sprawę.
– Chodź, Buddy – zawołał, gdy wysiadł z wozu. Obaj przeszli na stronę pasażera, a Alec zajrzał na tył. – Przykro mi z powodu futra.
– Nie ma sprawy – uspokoiła go Christine. – Natalie nie nosi prawdziwych, więc nie było tak drogie, jak na to wygląda. Jeśli się zmartwi, to kupię jej nowe.
Wziął ją za rękę, gdy ruszyli chodnikiem.
– Pojeździsz ze mną jutro na nartach? Nie w ramach lekcji. Spędzimy trochę czasu razem.
– Nadal masz urlop?
– Nie, ale w ramach pracy muszę monitorować mniej uczęszczane trasy. To oznacza jazdę po najtrudniejszych szlakach, a nawet schodzenie z nich. – Wskazał na szczyty, które górowały nad kurortem jak olbrzymi wartownicy. – Mogę cię zabrać do miejsc, które inni rzadko widzą. Gdzie śnieg jest jak puch, a widoki zapierają dech w piersi.
– Naprawdę wiesz, czym skusić dziewczynę.
– Więc co ty na to? – Uśmiechnął się znacząco. – Chcesz przekroczyć ze mną dozwolone granice?
– Och, jesteś niegrzeczny.
– Mam wrażenie, że tobie się to podoba. Miał rację. To część jej problemu.
– Rano miałam pojeździć z tatą i bratem.
– Ach tak, wielkie wyzwanie. Powiem ci coś. Możemy się spotkać po południu i powiesz mi, jak ci poszło.
– Pod jednym warunkiem. – Doszli do wejścia do domu. Wprowadziła go do ciepłego korytarza. – Naucz mnie, jak jeździć na snowboardzie, zanim mój brat się nauczy.
– Masz to jak w banku.
– I pocałuj mnie na pożegnanie tutaj.
– To dwa warunki i wolę cię pocałować w windzie.
– Nie. I bez obściskiwania pod drzwiami rodziców. – Zdjęła kurtkę strażacką i podała mu ją. – Widzę oczami wyobraźni, jak nas ponosi, turlamy się po podłodze w korytarzu, a mama otwiera drzwi, żeby zobaczyć, kto tak hałasuje.
– Jesteś dużą dziewczynką. – Przyciągnął ją do siebie. – Powinna wiedzieć, że w dojrzałym wieku trzydziestu trzech lat lubisz się obściskiwać z chłopcami.
– Uważaj. – Szturchnęła go pod żebro. – Jeśli marzy ci jeszcze jakiś pocałunek, to skończ z żartami na temat wieku.
– Moje usta są zasznurowane. Otworzę je tylko w jednym celu. Roztopiła się w jego pocałunku. Nim skończył, w głowie jej się zakręciło. Ledwie zdołała pokiwać na zgodę, kiedy powiedział, gdzie i kiedy mają się spotkać następnego dnia.
A potem pojechała na górę, żeby napisać do Maddy i Amy. Nie mogła się doczekać, żeby im o wszystkim opowiedzieć.
– Tata! – Mały Charles skoczył na równe nogi i popędził do drzwi.
Leżąc na podłodze wśród zabawek, Christine obróciła głowę i zobaczyła, że Robbie i reszta wrócili z zawodów snowboardowych.
– Ej, Chuckie! – Robbie porwał synka i podrzucił w powietrze ku uciesze malucha.
Potem przyszła kolej na hałaśliwe całusy i śmiechy. Christine uśmiechnęła się. Miłość zdziałała cuda w wypadku jej kiedyś tak sztywnego brata.
– A ja nie dostanę całusa? – zapytała Natalie.
Robert senior wieszał płaszcze w szafie. Robbie przysunął synka, żeby mógł pocałować mamę. A potem, trzymając syna na biodrze, ruszył do salonu. Z powagą pokiwał głową na widok choinki.
– Więc tak wygląda drzewko w tym roku.
– Oto ono. – Christine podniosła się z podłogi z Jonathanem na rękach.
Wszyscy utworzyli półkole, patrząc na ogromną sztuczną choinkę, która stała przy frontowych oknach z górami w tle. Dziesiątki białych łabędzi z prawdziwych piór krążyło wśród gałęzi w otoczeniu metrów opalizującej wstążki. Tysiące drobnych białych światełek rozbłyskiwało na ręcznie malowanych szklanych cacuszkach z Włoch w odcieniach różu, lawendy, srebra i złota. Oszronione fioletowe bombki i sopelki od Waterforda lśniły jak diamenty.
– Aha. – Pokiwał Robbie. – Choinka jak się patrzy.
– Jaka ładna! – wykrzyknął Charles, a jego oczy podążały za grą światełek.
Christine musiała przyznać, że choinka była naprawdę piękna. Ale i tak wołałaby jedną z choinek Maddy z zaimprowizowanymi ozdóbkami.
– Zakładam, że jest jakiś motyw przewodni. – Robert senior przechylił głowę, przyglądając się drzewku, jakby to był abstrakcyjny obraz. – Barbara zawsze wymyśla jakiś motyw przewodni.
– O ile się nie mylę, nazwały to z dekoratorką „śliwkami w cukrze” – poinformowała ich Christine.
– Hm. – Ojciec przygryzł usta. – Jeśli to ją uszczęśliwia…
– A skoro mowa o słodyczach… – Natalie pociągnęła nosem. – Czyżby piekło się jakieś ciasto?
– To świece. – Christine zmarszczyła nos. – Dekoratorka przed wyjściem zapaliła świece o zapachu cukierków. Doprowadziły mnie i chłopców do szaleństwa, tak zgłodnieliśmy, a mama wylądowała w łóżku z migreną. Zgasiłam je, ale nadal mam apetyt na ciasteczka – dokończyła, parodiując Ciasteczkowego Potwora z Ulicy Sezamkowej.
Jonathan zaklaskał, słysząc parodię, więc oczywiście musiała go połaskotać. Taki kochany z niego chłopiec.
– Hm… – Natalie wzięła dziecko. – Musimy coś w związku z tym zrobić, nie?
– Potrafisz upiec ciastka? – zapytała z nadzieją Christine.
– Oprzytomniej. – Natalie przewróciła oczami. – Zadzwonię do tego sklepiku w East Village i zamówię u nich trochę gotowego ciasta i szpryce z kolorowym lukrem. Nie zrobimy wszystkiego sami, ale i tak będzie zabawa. Urządzimy sobie zabawę w dekorowanie ciastek.
– Dla mnie bomba – rzekła Christine.
– Ktoś się czegoś napije? – zapytał Robert senior, podchodząc do barku przy kominku.
Christine i Robbie poprosili o drinka, a Natalie ruszyła do kuchni, żeby przygotować chłopcom popołudniową przegryzkę.
– Urządziłaś dziś po południu niezłe przedstawienie – stwierdził Robbie do Christine, gdy siedli na sofie.
– Tłum miał zabawę?
– Nie wiem, ale ja z pewnością. Muszę przyznać, że znasz się na robocie.
– A myślałeś, że nie?
– Nie bądź taka drażliwa. Mówię ci komplement.
– Ma rację. – Ojciec wręczył jej kieliszek białego wina. Zakładał, że na to miała ochotę, ponieważ „to właśnie piją kobiety”. – Byłem pod wrażeniem.
Christine zamrugała. Dobrze słyszała? Komplement od ojca?
– Dz – dziękuję.
Zachodziła w głowę, co jest grane, gdy jej ojciec usiadł. Skrzyżował nogi i sączył szkocką. Mogłaby policzyć na palcach jednej dłoni wszystkie okazje, kiedy ojciec ją pochwalił. „Pochwalił” to chyba za mocno powiedziane. Raczej „skinął z aprobatą”. Powiedzenie, że „był pod wrażeniem” po prostu odebrało jej mowę.
Brat usadowił się ze swoją szkocką.
– Nadal chcesz pracować na pogotowiu?
– Zdecydowanie. – Wyprostowała się. – Naprawdę kocham tę pracę.
Robbie spojrzał na ojca.
– Tato, czy u Świętego Jakuba nie szukają dobrego specjalisty od urazów? Powinni zastanowić się nad Christine.
– Wiesz, masz rację. – Robert senior skinął głową. – Nie pomyślałem o tym.
Pewnie, że nie. Dlaczego miałby odruchowo pomyśleć o córce tylko dlatego, że szpital, w którego radzie zasiadał, szukał akurat kogoś z jej kwalifikacjami?
Spojrzał na nią.