– No pewnie. – I bardzo dobrze, dodał w myślach. – Wtedy na trasie prawie mnie załatwiłaś.
Zgarbiła się.
– Cóż, tata stwierdził, że to była próbna jazda. Że pierwsze podejście się nie liczy, bo ja tu jestem od tygodnia, a Robbie dopiero przyjechał. Więc przejechaliśmy się drugi raz. I kolejny, i znowu. Za każdym razem załatwiałam Robbiego, jak chciałam. Cięłam trasę i parę razy dosłownie poszybowałam na kilku muldach, a Robbie przynajmniej z pięć razy zarył twarzą w śnieg, próbując mi dorównać. Za każdym razem tata wynajdywał jakiś powód, żeby stwierdzić, że ta jazda się nie liczy.
– Co za idiotyzm. – Do jego niedowierzania dołączył gniew. – Właśnie – przytaknęła Christine. – Więc wracaliśmy do wyciągu i za każdym razem… sama nie wiem… było coraz gorzej. Czułam, że panika mnie dopada, ale nie chciałam tego okazać. W życiu.
Zamierzałam wracać na wyciąg i powtarzać tę trasę tyle razy… – wzięła głęboki wdech. – Tyle razy, ile trzeba, aż ojciec przyzna, że jestem w czymś lepsza od Robbiego. Wiem, że nie jestem taka mądra jak on. Wiem, że on jest neurologiem, a ja raptem zwykłym lekarzem pogotowia. Wiem, że był najlepszym studentem na roku, a ja nie. Wiem, że w wielu dziedzinach nigdy nie będę tak dobra jak on, ale niech to diabli, w tej jednej rzeczy jestem lepsza! Jestem! Spojrzał na nią i serce mu się ścisnęło.
– Tata wreszcie to przyznał?
– Nie. – Parsknęła z niesmakiem. – To Robbie był już zmęczony. Powiedział, że wysokość go wykończyła i ma dość tego, że go biję na głowę. Więc on ogłosił mnie zwycięzcą. To była… – Szukała właściwych słów. – Jedna z najważniejszych chwil w moim życiu! Mój brat naprawdę powiedział: „Wygrałaś. Moje gratulacje, siostruniu. W końcu ci się udało”.
– A co powiedział twój ojciec?
– Zasadniczo zlekceważył sprawę i rzucił do nas tylko: „Chodźmy na lunch”. A potem odjechali beze mnie.
– Co? – Alec zmarszczył brwi. – Po prostu cię tam zostawili?
– Wiedzieli, że byłam z tobą umówiona i musiałam się już zbierać, ale tak, zostawili mnie.
– Co za palanty! – Miał ochotę znaleźć ich obu i przyłożyć im. – Co zrobiłaś?
– Podjechałam do wyciągu, żeby dostać się na miejsce spotkania z tobą. Ale byłam wściekła i roztrzęsiona. I nagle przyszła moja kolej i… nie wiem, co się stało. Po prostu… – Znowu napłynęły jej łzy. – Nie mogłam wsiąść na wyciąg.
– Już dobrze.
Przyciągnął ją do siebie i przytrzymał mocno. Żałował, że nic więcej nie może zrobić. Ale Christine właśnie tego było trzeba – żeby ktoś ją przytulił. Powoli panika ściskająca jej pierś zaczynała ustępować.
– Ej – powiedział Alec, głaszcząc ją po plecach. – Może odwiozę cię do domu? Odpoczniesz chwilę. Potem, jak wrócę z pracy, pójdziemy się trochę zabawić.
– Nie, nie chcę. – Westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. – Jak wrócę, Robbie będzie wiedział, że się zdenerwowałam, i zacznie się nade mną litować. Nie cierpię tego. Ojciec w ogóle nie zauważa takich rzeczy, ale Robbie od razu. To go nie powstrzymuje przed wytarciem moim ego kortu tenisowego, ale widzi, co się dzieje. Uważa tylko, że powinnam sobie odpuścić. Łatwo mu mówić. Nigdy nie musiał zwracać na siebie uwagi. – Uniosła głowę i spojrzała na Aleca. – Dlaczego rodziny są takie skomplikowane? Jak można kochać i nie cierpieć tych samych ludzi?
– Nie wiem. Ale rozumiem, co czujesz.
– Szkoda, że… – Co?
Nagle poczuła gulę w gardle.
– Szkoda, że rodzice nie kochają mnie tak jak Robbiego. – Och, Chris…
Objął ją.
Zacisnęła powieki. Wściekała się, bo łzy płynęły dalej. Co za początek pierwszej randki z Alekiem – od razu musiała mu się wypłakać. Wyprostowała się, postanawiając sobie, że zapanuje nad emocjami.
– Ale wiesz, co się mówi. Gdyby życzenia były skrzydłami, żaby nie obijałyby sobie tyłków, próbując polecieć.
Zaśmiał się.
– Myślałem, że mówi się, że gdyby życzenia był końmi, wszyscy żebracy by jeździli.
– Znasz tę wersję, bo jesteś milszy ode mnie. I bardziej czarujący.
– Zgadza się. Mów mi Czaruś. – Jego uśmiech poprawił jej humor. – Uważam, że jesteś bardzo miła.
Otarła twarz.
– I nie klniesz tyle co ja.
– Nim zaczniesz myśleć, że jestem chodzącym ideałem, podam ci dobre wytłumaczenie.
– Jakie?
– Widzisz, to jest tak. Każdy przy narodzinach dostaje pewien przydział przekleństw. Dość szybko zdałem sobie sprawę, że mój ojciec i brat błyskawicznie wykorzystają swój zapas. Więc postanowiłem być hojny i oddałem im swój.
– Widzisz? Jesteś czarujący. – Uśmiechnęła się do niego. – I bardzo słodki.
– Nie, na pewno nie słodki. – Wzruszył ramionami. – Zgodzę się na czarującego. Czarujący jest w porządku. Ale nie słodki i nie milutki.
– Ale taki właśnie jesteś.
– Nie. Fuj. Ohyda. Tfu! – Obrócił się w bok i udał, że wymiotuje w śnieg.
– Przestań! – Ze śmiechem szturchnęła go w ramię. Odwrócił się i złapał ją za rękę.
– Tylko jak mnie pocałujesz.
– A dlaczego miałabym to robić?
Przechyliła głowę i pomyślała, że Alec cudnie wygląda z włosami rozświetlonymi słońcem. I tak szybko zamienił jej łzy w śmiech.
Dotknął jej policzka, a jego spojrzenie z rozbawionego zamieniło się w namiętne.
– Bo odkąd cię spotkałem, nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Jej serce zabiło szybciej, ale tym razem z pożądania, a nie paniki, gdy przejechał kciukiem po jej dolnej wardze.
– Tu są ludzie.
– Zbyt zajęci jazdą, żeby zwrócić uwagę. Pocałuj mnie.
– Dobrze – westchnęła i zamknęła oczy, gdy zbliżył twarz.
W pocałunkach Aleca nie było nic „słodkiego” albo „milutkiego”. Jego usta zamknęły się na jej wargach w sposób, który ożywiał całe jej ciało, aż pragnęła poczuć jego skórę na swojej i zamienić ból pragnienia w przyjemność.
Z jękiem objęła go za szyję i odpowiedziała pocałunkami.
– Komunikat do 14B23, jak mnie słyszysz? – odezwał się poważny kobiecy głos.
Zaskoczona Christine odskoczyła i rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła.
– Niech to! – Alec pogrzebał w kieszeniach kurtki. – Poczekaj. – Cmoknął ją w usta i wyjął krótkofalówkę. – Mówi 14B23, słucham.
Zaśmiała się i przycisnęła dłoń do bijącego serca.
– Mamy zgłoszenie lawiny w kotlinie Cutter – wyjaśniła kobieta. – Świadkowie mówią o zasypanych trzech osobach na skuterach śnieżnych. Jedną ofiarę znaleziono żywą, ale nieprzytomną. Pozostałe dwie nadal są zasypane. Odbiór.
– Przyjąłem. – Alec wyprostował się i rozejrzał po horyzoncie, rozmawiając przez krótkofalówkę. Wyczuwając podniecenie, Buddy zakręcił się w miejscu gotowy, żeby ruszać.
– Powiadom porucznika Kreigera, żeby zabrał mnie spod trasy do kotliny i powiadom wszystkich, z którymi zdołasz się skontaktować. – Odłożył radio. – Wygląda na to, że muszę się zbierać. Dasz sobie radę? Mogę wezwać z powrotem Trenta.
– A może tobie przyda się pomoc?
– Przy lawinie? Skarbie, przyda mi się każdy kopiący! Ale dasz radę?
– Zdecydowanie. – Ekscytacja wyparła wszelkie inne uczucia, kiedy zakładała kask.
– Dobrze więc. – Zsunął gogle. – Do roboty!
ROZDZIAŁ 11
Helikopter?! – Christine przekrzykiwała huk śmigieł, gdy pękata stara maszyna prawie wylądowała jej na głowie.
W przeciwieństwie do wozu Aleca na tym pojeździe nie było ani lśniącego lakieru, ani napisu, który by świadczył o tym, że to oficjalna własność hrabstwa. Wyglądał na wyciągnięty z demobilu, a właściwie z wojskowego śmietnika. Zaczęła ją ogarniać panika i jej głos stał się bardziej piskliwy.