– Nie powiedziałeś mi, że będziemy lecieć helikopterem.
– Schyl się!
Alec położył rękę na jej kasku i zmusił ją do schylenia się, kiedy śmigłowiec lądował. Podmuch śmigieł prawie zwalił ją z nóg. Drzwi się otworzyły i w środku zobaczyła dwóch młodszych chłopaków z wieczoru kawalerskiego.
– Chodź! – krzyknął Alec. – Wsiadaj!
Jeden z chłopaków złapał jej narty, a drugi chwycił ją za rękę. Ze względu na to, że tuż za nią stał Alec i Buddy, nie miała wyboru. Nim się zorientowała, już siedziała przyciśnięta plecami do ściany helikoptera. Serce jej zamarło, gdy poderwał się z prędkością ekspresowej windy, zostawiając jej żołądek gdzieś w tyle.
Wiele razy w życiu latała, ale zawsze wielkimi ładnymi samolotami pasażerskimi. Nigdy niczym tak małym, niemal zaczepiającym o czubki drzew w smaganej wiatrem górskiej dolinie.
Zamknęła oczy i przyjrzała się własnemu lękowi. Po raz drugi tego dnia zaliczy atak paniki w pełnej krasie czy tym razem to będzie coś mniejszego? Powoli oddychając, słuchała, jak Alec rozmawia z pilotem, jak skrzeczy jego krótkofalówka, jak dudni silnik i śmigła helikoptera. Jak na razie szło jej nieźle. Może dać radę. Da radę. Chociaż naprawdę wolałaby, żeby żołądek nadążał za resztą ciała.
– Ej, przydadzą ci się buty? – Ktoś szturchnął ją ramię. – Co?
Otworzyła oczy i zobaczyła, że dzieciak o płomienno – rudych włosach patrzy na nią. O ile dobrze pamiętała, to Brian, a wysoki, chudy blondyn, który z przodu sprawdzał zawartość plecaków, to Eric.
– Buty. – Brian wskazał na jej stopy. – W tych niewiele zdziałasz.
– Och. Racja.
Zobaczyła, jak Alec na siedzeniu obok pilota rozpina narciarskie buty.
– Dobra, przyjąłem – powiedział przez krótkofalówkę. – Proszę o jeden śmigłowiec i drugi w pogotowiu. Za dwie minuty powinniśmy być na miejscu. Odbiór. – Spojrzał na tył do Christine. – W porządku?
– Doskonale.
Zmusiła się do uśmiechu. Nie chciała, aby lęk ją zwyciężył. Pokazał jej kciuki.
– Masz. – Brian podał Christine skórzane buty – Może będą pasowały.
– Dzięki. – Skupiła się na zmianie butów, a śmigłowiec wznosił się coraz wyżej.
– Tam! – Alec wskazał coś za oknem. – Posadź nas tam.
– Jasne – odparł Kreiger.
Christine zdusiła jęk, kiedy helikopter pochylił się, wchodząc w szeroki łuk, i zaczął się zniżać. Z delikatnym tąpnięciem porucznik posadził maszynę. Eric natychmiast otworzył drzwi. Buddy wystrzelił na zewnątrz, szczekając niecierpliwie.
– Dobra, idziemy. Idziemy! – Alec klasnął w ręce, zapędzając wszystkich.
Christine wygramoliła się z helikoptera na wielką przestrzeń oślepiającej bieli.
– Tam! – krzyknęła kobieta, której głos na tle huku śmigłowca wydawał się odległy i cieniutki. – Błagam, pomocy!
Christine zmrużyła oczy i zobaczyła kobietę w jaskrawożółtej kurtce. Klęczała przy czymś niebieskim zagrzebanym w śniegu.
Alec wrzucił Christine na ramiona plecak. A potem złapał nosze i butlę z tlenem i ruszył do kobiety. Brian i Eric nieśli łopaty, kijki i paczki. Christine poszła za nimi zaskoczona ubitym lodem pod nogami. Nie wiedziała, czego się spodziewać po lawinisku – może sypkiego, niestabilnego śniegu, ale to przypominało bieg po zamarzniętym betonie, który ktoś pokruszył młotem pneumatycznym. Za plecami usłyszała, że helikopter podrywa się, żeby przywieźć kolejnych ochotników.
Alec pierwszy dobiegł do kobiety, padł na kolana i złapał ją za lewą rękę. Płakała histerycznie. Niebieski przedmiot okazał się kurtką drugiej kobiety. Tylko jej głowa i jedna ręka wystawały ponad śnieg.
– Jak się nazywasz? – Alec zapytał kobietę w żółtej puchówce, a potem skupił się na drugiej, podnosząc jej powieki i sprawdzając puls.
– J – jenny – wyjąkała. – Nie mogłam jej wykopać! Pomóżcie jej!
– Żyje – oznajmił Alec. – Brian, Eric, wykopcie ją.
Christine otworzyła plecak, żeby sprawdzić, co jej dali, a Alec przepytywał Jenny.
– Kogo szukamy? Gdzie byli, kiedy lawina zeszła?
– Paula i męża Theresy, Teda. Byli wyżej, tam. – Chciała wskazać miejsce, ale skrzywiła się z bólu.
Alec włączył niewielki detektor.
– Mieli nadajniki?
– Ted tak, Paul zapomniał spakować nasz. Alec zaklął jak nigdy i wstał.
– Dobra, Buddy, jesteś gotowy? – rzucił pogodnym i wesołym tonem. – Chcesz troszkę popracować?
Buddy szczeknął i zadrżał z radości.
– Szukaj!
Pies pobiegł we wskazanym przez pana kierunku. Alec ruszył za nim z łopatą i metalowym prętem do sprawdzania lodu.
– Gdzie dostałaś? – Christine zapytała Jenny, oceniając szybko jej stan.
Pacjentka była po trzydziestce, miała ciemne włosy, jasną skórę i lekką nadwagę, ale ogólnie wyglądała na zdrową.
– Wszędzie. – Jenny wydusiła z siebie. – Najbardziej w bark.
Christine pomacała przez kurtkę i wyczuła złamany obojczyk. Ręka, którą kobieta przyciskała do piersi, mogła mieć również złamaną kość promieniową lub łokciową. Żaden ostry ból w jamie brzusznej nie sugerował wewnętrznych obrażeń. Kolejne obrażenie to poważne skręcenie kolana. Nic, co by zagrażało życiu, nic, co by nie mogło poczekać.
– Nic ci nie będzie – zapewniła ją Christine i owinęła kocem. – Staraj się nie ruszać, a my zajmiemy się twoją przyjaciółką, dobrze?
Jenny pokiwała głową, szlochając cicho.
Christine przesunęła się tak, by mogła zastąpić Briana, który trzymał głowę Theresy, podczas gdy Eric kopał.
– Pójdę pomóc Hunterowi – powiedział rudzielec i odszedł, zabierając łopatę.
Patrząc na umęczoną twarz, Christine skrzywiła się ze współczuciem. Ta kobieta nie miała tyle szczęścia co jej przyjaciółka. Z pewnością odniosła obrażenia głowy i być może szyi, nie wspominając o tym, ile jeszcze innych kości może mieć połamanych i ile obrażeń wewnętrznych. Ale oddychała i biło jej serce.
– Czy Theresie nic nie jest? – Jenny spojrzała na przyjaciółkę. Christine zmusiła się do spokojnego uśmiechu.
– Śmigłowiec medyczny już leci. Zaraz zabiorą ją do szpitala.
– Nie mogę uwierzyć, że to się stało. – Jenny pociągnęła nosem. – Paul i Ted potrafią zachowywać się tak głupio, kiedy wypiją. Cały czas jechali prosto pod górę, żeby się przekonać, kto zajedzie wyżej. Wiedzieli, jakie to niebezpieczne. Prosiłam, żeby przestali, ale nie słuchali, więc postanowiłam wracać. Prawie doszłam do drzew, kiedy usłyszałam, że Theresa biegnie za mną. Może też chciała wracać, może chciała mnie zatrzymać. Nim mnie dogoniła, usłyszałam huk. A potem wszystko oszalało. Cała góra po prostu… obsunęła się. To się stało tak szybko! W jednej sekundzie Paul i Ted byli tam, a potem… a potem… ściana śniegu zwaliła się na nich i ruszyła prosto na nas. Próbowałyśmy uciec, ale pochłonęła Theresę, a potem mną rzuciła o drzewa. Kiedy się uspokoiło, zobaczyłam rękę Theresy. Zdołałam odkopać jej twarz i wezwałam pomoc. – Rozejrzała się. – Ale nie widzę męża. Nie widzę go! Dlaczego zachowują się jak idioci?! Przysięgam na Boga, że jeśli nie żyje, to go zabiję! – Zdała sobie sprawę, co powiedziała, i wybuchnęła płaczem.
Kilka metrów dalej Buddy zaszczekał. Christine zerknęła i zobaczyła, że pies kopie jak oszalały. Alec i Brian dołączyli do niego z łopatami.
– O mój Boże! – Jenny już chciała się zerwać. – Kogo znaleźli? To Paul? Żyje?