Выбрать главу

– Czekaj! – Christine złapała ją za zdrową rękę. – Nie ruszaj się. Masz się nie ruszać, dopóki nie przebadam cię porządnie.

– Dobry pies – niósł się ponad śniegiem głos Aleca. – Szukaj drugiego. No już, Buddy, szukaj!

Buddy zajął się następnym zadaniem, merdając ogonem. Jego czerwona kamizelka odcinała się wyraźnie od śniegu. Brian został przy pierwszym znalezionym i dalej kopał.

Nad ich głowami rozległ się huk śmigłowca. Christine spojrzała w górę i zobaczyła, że nad czubkami drzew pojawił się helikopter medyczny. To zaczyna się zamieniać w codzienną rutynę, pomyślała. Kiedy tylko wylądowali, ekipa medyczna popędziła do pomocy, jeden mężczyzna pobiegł do niej, drugi do Briana.

– Ej, to znowu ty – powiedział ratownik medyczny i uśmiechnął się do Christine. – Co masz dla nas tym razem?

Wymieniła wszystko, co zdołała wykryć u Theresy. W ciągu kilku minut Theresa wylądowała na noszach z podłączonym tlenem i kroplówką.

– Na tej wysokości możemy za jednym razem wziąć tylko jedną, dwie osoby – powiedział technik. – Ale Hunter wezwał jeszcze drugą załogę, więc już powinni być w drodze.

– Czy on żyje? – Christine skinęła głową w stronę mężczyzny, którego odkopywał Brian.

– Tak.

– Bogu dzięki – zaszlochała Jenny.

– W porządku. – Christine oceniła stan Theresy. – Zobaczcie, ile jeszcze potrzebuje czasu na wykopanie tamtego i do jakiego stopnia jego stan jest krytyczny. Jeśli zajmie im to dłużej niż pięć minut albo jest względnie stabilny, lećcie tylko z nią.

– Jasne. A co z nią? – skinął na Jenny.

– Muszę nastawić jej bark i będzie mogła poczekać na drugi lot. Ale ta musi lecieć od razu.

Podczas gdy mężczyźni nieśli Theresę do śmigłowca, Christine odwróciła się do Jenny.

– Zajmijmy się tobą.

Pogrzebała w plecaku i znalazła wszystko, czego potrzebowała. Podziękowała w duchu Alecowi, który znał się na swojej robocie. Nastawiała Jenny bark, kiedy śmigłowiec wystartował, co było albo dobrą nowiną na temat stanu drugiej ofiary, albo oznaczało, że mają trudności z odkopaniem. Zerknęła i zobaczyła, że Brian i Eric pracują powoli i bardzo ostrożnie. „Proszę, Boże, niech to nie znaczy, że chodzi o złamany kręgosłup”.

Pojawił się drugi helikopter. Jak poprzednio załoga popędziła do pomocy.

– Może chodzić? – zapytał ratownik, kiedy dotarł do Christine.

– Nie z tym kolanem. – Skończyła zakładać usztywnienie na przedramię. – Kiedy dojedziecie do szpitala, zadbajcie, żeby ją prześwietlili.

– Dobra. – Mężczyzna przykląkł i wziął kobietę na ręce.

– Czekaj – zaprotestowała Jenny, gdy ruszyli do helikoptera. – Zabierz mnie tam. Muszę zobaczyć, czy to mój mąż.

Christine próbowała ją uspokoić. Nie było mowy, żeby pozwoliła kobiecie tam spojrzeć, dopóki sama nie sprawdzi.

– Musisz poczekać w helikopterze.

– Nie! – kobieta zaprotestowała jeszcze głośniej, ale ratownik już ją niósł.

Christine zebrała sprzęt medyczny i podeszła do Briana, Erica i drugiego ratownika. Mężczyzna już leżał na usztywnionych noszach. Brian przesunął się, żeby zrobić jej miejsce. Ofiara była przytomna, ale zdezorientowana. Mężczyzna wyglądał, jakby wpadł do betoniarki. Całą twarz miał poobijaną i we krwi.

– Co my tu mamy? – Sprawdziła źrenice i puls, coraz bardziej się martwiąc.

Podczas gdy ratownik medyczny wymieniał obrażenia, które nie wykluczały pęknięcia kręgosłupa i obejmowały podejrzanie słabe reakcje, Christine zastanawiała się, czy to Ted, czy Paul. Na koniec ratownik powiedział, że zawiadomił szpital, aby chirurg czekał na sali operacyjnej. Jeżeli pacjent doleci żywy do szpitala.

– Jestem lekarzem. Mogę lecieć z wami?

Ratownik medyczny pokręcił głową. – Chyba że tamta pacjentka zostanie.

– A tamten mężczyzna?

Rozejrzała się i zobaczyła, że Alec i Buddy szukają na drugim końcu lawiniska. Wyraźnie dostrzegała granicę między stężałym śniegiem a sypkim puchem wokół. Jaki piękny musiał być ten stok, nim zjawiła się tu Jenny i reszta. Czyste błękitne niebo, nieskalany śnieg. Marzenie kierowców skuterów śnieżnych. Dodać do tego alkohol i głupotę, a wszystko zamienia się w koszmar.

– Jakieś ślady?

– Nic. – Brian zerknął na zegarek i rzucił wiązankę przekleństw.

– Co? – Christine zaniepokoiła się, widząc, jak chłopak się denerwuje.

– Facet nie żyje. – Brian nadal pracował. – Cholera!

– Na pewno? – zapytała Christine. Brian pokiwał głową.

– Nawet jeśli przeżył uderzenie i nie cisnęło go na głaz albo drzewo, to upłynęło za dużo czasu. Chyba że miał szczęście i wylądował w poduszce powietrznej.

– To mogło się zdarzyć, prawda?

– Czasem się zdarza. – Brian spojrzał na nią oczami, które jak na jego młody wiek widziały zbyt wielu martwych ludzi. – Ale bardzo prawdopodobne, że udusił się dziesięć minut temu.

Kiedy to usłyszała, serce jej się zacisnęło. Czy utrata pacjenta kiedykolwiek przestanie ją boleć? Nawet go nie widziała, ale albo Jenny, albo Theresa straciła męża.

– Dobra, jesteśmy gotowi – oznajmił ratownik. – Zanieśmy go ostrożnie.

Brian i Eric pokiwali głowami i na trzy unieśli specjalne nosze stosowane przy urazach kręgosłupa. Christine ruszyła z nimi, walcząc z frustracją. Zwykle biegłaby przy boku pacjenta aż do drzwi sali operacyjnej i wykrzykiwała polecenia. Ale na stoku nie mogła zrobić nic więcej.

– To Paul? – Jenny zawołała z wnętrza śmigłowca, kiedy postawili nosze. Widząc poobijaną twarz mężczyzny, wybuchnęła płaczem.

– To on? – zapytała Christine.

– Nie! – Jenny nie mogła zapanować nad łzami. – To Ted! Żyje? – Tak.

„Jak na razie”, dodała w myślach Christine, modląc się, aby ten stan się utrzymał. Jeśli doleci do szpitala, miał jej zdaniem pięćdziesiąt procent szans.

– A gdzie Paul? – zapytała Jenny. – Znaleźli go?

– Nadal szukają.

Christine nie chciała jej powiedzieć tego, co stwierdził Brian. Mąż Jenny nadal mógł żyć.

Brian i Eric wrócili, żeby zebrać sprzęt i szukać dalej. Pilot odchylił się i zawołał do ekipy pracującej przy Tedzie:

– Gotowi?

– Prawie – odkrzyknął sanitariusz i spojrzał na Christine. – Odsuń się.

– Czekajcie! – krzyknęła Jenny. – A mój mąż? Proszę… Drzwi się zamknęły. Ratownik medyczny objął Jenny, kiedy padła mu w ramiona, płacząc. Christine odsunęła się, całym sercem współczując Jenny. Kiedy śmigłowiec zniknął za drzewami, Alec dołączył o niej.

– Jakiś ślad Paula? – zapytała.

Pokręcił głową. Sądząc po jego spojrzeniu, myślał to samo co Brian.

„Cholera!” – Christine walczyła, aby zachować zawodowy dystans, ale nie udało jej się. To, że była lekarzem, nie znaczyło, że nic nie czuła, a przedwczesna śmierć była wrogiem, z którym walczyła przez całe życie.

Kiedy śmigłowiec odleciał, wiatr stał się bardziej wyczuwalny. Szczypał w twarz, kiedy dął nad lodem. Buddy zawył, przyciskając się do nogi Aleca.

– Wiem, stary. – Alec poklepał psa po głowie, odwracając wzrok od Christine. – Myśli, że zawiódł.

Serce jej się zacisnęło, gdy zdała sobie sprawę, że Alec myśli też tak o sobie.

– Nieprawda. Znalazł jednego z nich żywego.

– Aha. – Dalej głaskał psa. – Zwykle się mówi, że trzy na cztery to niezły wynik.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Ale cztery na cztery byłoby lepiej.

Odwrócił się i stał do niej plecami, przyglądając się lawinisku. Wiatr szarpał jego kurtką.

– Cztery na cztery byłoby o niebo lepiej.