Objęła go, stając za nim i przyciskając policzek do jego łopatek.
– Dlaczego nie wziął nadajnika? – zapytał z gniewem Alec. – Jeśli zapomniał spakować, to mógł wypożyczyć.
– Alec, nie… – Stanęła przed nim i ujęła jego twarz w dłonie. – Nie baw się w takie „gdyby tylko”, bo jeśli zaczniesz od „gdyby tylko on”, skończysz na „gdybym tylko ja”. Nie rób tego sobie.
– Masz rację. – Wypuścił powietrze. – Wiem. A niech to! Ciągle to powtarzam wszystkim ochotnikom. A jednak… no wiesz.
– Tak, wiem. – Westchnęła współczująco. – Więc co teraz? Odgłos śmigieł przyciągnął jej uwagę do nieba i zobaczyła, że wraca Kreiger.
– Teraz – westchnął Alec – z trybu ratunkowego przejdziemy do trybu poszukiwawczego.
ROZDZIAŁ 12
W ciągu następnych godzin Christine nabrała jeszcze większego szacunku do ludzi pracujących przy akcjach ratowniczych. Zawsze podziwiała ich za poświęcenie i gotowość harowania przez długie godziny w ciężkich warunkach. Jednak dopiero własne krzyczące z bólu mięśnie nóg i poobcierane do żywego ręce dały jej pełne wyobrażenie o ich wysiłku.
– Trzymasz się? – zapytał Alec, gdy przyłączył się do niej w bazie, którą zorganizowali obok helikoptera.
Maszyna osłaniała ich przed wiatrem, który w miarę upływu dnia przybierał na sile.
– Szczerze mówiąc, przydałaby mi się trzygodzinna sesja masażu i moczenia się w gorącej kąpieli. – Sięgnęła po termos i nalała im obojgu gorącej kawy.
– To się da załatwić. – Uśmiechnął się, biorąc kubek, a potem poklepał podłogę śmigłowca. – Chodź, Buddy. Obejrzę twoje łapy.
Buddy wskoczył do pojazdu. Wyglądał na wycieńczonego. Dyszał, gdy Alec oglądał każdą łapę, a potem spryskał mu poduszki olejem, żeby nie przywierał do nich lód.
Kiedy Alec zajmował się psem, Christine obserwowała wysiłki ekipy poszukiwawczej. Ochotnicy utworzyli linię u podnóża lawiniska i systematycznie przesuwali się w górę, badając lód metalowymi prętami. Lawinisko tak stwardniało, że złamali już kilka prętów. Ostre nachylenie i nierówny grunt sprawiały, że praca się wlokła i była wyczerpująca.
Christine spojrzała na zniszczone rękawiczki narciarskie.
– Zniszczyłam je.
– Dlatego wozimy ze sobą zapasowe. – Oparł się biodrem o helikopter i razem z nią popatrzył na resztę ekipy. Dwóch innych treserów pracowało z pasami powyżej, tam gdzie znaleźli już jedną ofiarę.
– Jak oceniasz, ile to może potrwać? – zapytała.
– Kilka minut, godzin, dni.
Zdjął okulary, żeby potrzeć oczy. Wyglądał na wykończonego i zdała sobie sprawę, że to pierwszy odpoczynek, jaki sobie zafundował, odkąd przylecieli pozostali.
– W najdłuższych poszukiwaniach lawinowych brałem udział jeszcze jako ochotnik. Przez pięć dni wydobyliśmy dwanaście ciał. Ale tam była niewielka przestrzeń, nie taka jak tutaj. Koordynator kazał nam założyć na lawinisku obóz, co jest zdecydowanie niebezpieczne, ale nie mieliśmy wyjścia. Okazało się, że nasz stół w jadalni stał na trzech ciałach.
– Serio? – Wykrzywiła się na samą myśl.
– Aha. – Podrapał Buddy’ego za uszami. – Ten tu koleś próbował nam to powiedzieć, ale koordynator stwierdził, że pies jest źle wyszkolony i żebrze o resztki ze stołu. Nie spierałem się, chociaż mnie kusiło. Psy do pracy w lawinach są nauczone, żeby ignorować jedzenie i reagować na zapach na przykład kremu do opalania. Ale byliśmy z Buddym nowi w ekipie, więc trzymałem język za zębami. Okazało się, że Buddy miał rację. Prawda, stary?
Buddy liznął Aleca w twarz. Christine uśmiechnęła się, widząc ich wzajemną miłość.
– Dobra, dość już. Bez języczka. – Alec pogroził psu palcem. – Tak to całować może mnie tylko Christine. Zrozumiano? – Buddy spojrzał na pana z wielbieniem, a Alec zmierzwił mu sierść. – Tamta akcja nauczyła mnie, żeby bardziej mu ufać. Chyba że w grę wchodzą zające, jak to zdarzyło się wcześniej.
– Zające?
– Pracowaliśmy na drugim końcu lawiniska, nad urwiskiem, i wypłoszyliśmy zająca wielkouchego. To wielka słabość Buddy’ego.
Buddy zastrzygł uszami na dźwięk słowa „zając”, zaszczekał i zaczął się kręcić w miejscu.
– Widzisz? Ma obsesję na ich punkcie. – Alec pokręcił głową. – Pracowaliśmy nad tym i myślałem, że mu trochę przeszło, ale gdzie tam. Tylko zobaczy zająca, a już jest gotowy biec i całkiem zapomina o poszukiwaniach.
– Jesteś pewien, że to przez zająca zaczął szczekać?
– Hm? – Alec uniósł brew.
– Sam przed chwilą powiedziałeś, że powinieneś mu bardziej ufać.
– Ale… to nie ma sensu. – Spojrzał w stronę urwiska parę metrów dalej.
Lawina zatrzymała się dobry kawałek przed brzegiem. Logika mówiła, że każdy porwany przez lawinę powinien w niej ugrzęznąć. Ale jeśli idzie o świat natury, wszystko było możliwe. Nawet coś nielogicznego.
– A niech to! – Wyprostował się. Buddy natychmiast się skupił. Alec wskazał na urwisko. – Dobra, Buddy, szukaj!
Pies dosłownie wystrzelił. Czerwona kamizelka i złota sierść błysnęły na tle bieli śniegu. Nim Alec go dogonił, Buddy już stał na skraju i szczekał, patrząc w wąwóz. Wiatr wył w kanionie, siekając igiełkami lodu.
– Odsuń się. – Alec wyciągnął rękę, gdy Christine stanęła za nim. – Ostatnie, czego nam trzeba, to kolejne usuwisko.
– Uważaj – powiedziała, stając na brzegu ubitego lodu.
Alec szedł centymetr za centymetrem, ostrożnie badając śnieg. Wąwóz był głęboki, poszarpane uskoki schodziły ścianą aż do rzeki poniżej. Wyciągał stąd już niejednego niefortunnego wspinacza. Wydobycie stamtąd ciała zimą będzie jeszcze większym wyzwaniem.
Doszedł do skraju, wychylił się i najpierw dostrzegł skuter śnieżny na dnie kanionu. Wychylił się mocniej i zobaczył niecałe pięć metrów niżej występ skalny, a na nim czwartą ofiarę. Powykręcane ciało.
– No kto by pomyślał! – Odwrócił się, gwizdnął, a potem pomachał. Ochotnicy zatrzymali się i spojrzeli w jego kierunku. – Znalazłem go!
– Żyje? – Christine zapytała, kiedy Alec wrócił na ubity śnieg.
– Trudno powiedzieć, być może. Wszyscy pospieszyli ku nim.
Podniecenie i niepokój rozbłysły na twarzach pozostałych, gdy zadawali to samo pytanie co Christine.
– Nie podchodzić! – ostrzegł. – Nie ufam temu śniegowi. Nasz człowiek jest na urwisku, niedaleko. Aaron, Jeff. – Wybrał dwóch najlepszych wspinaczy. – Przygotujcie się.
– Co mogę zrobić? – zapytała Christine, kiedy Alec ruszył z powrotem do helikoptera.
– Módl się – odparł i mijając ją, ścisnął jej rękę.
Pokiwała głową wściekła, że nic więcej nie może, ale nie była na tyle nierozsądna, aby im przeszkadzać. Jej świat to pogotowie, to był teren Aleca.
Mężczyźni wrócili z linami i noszami. Odsunęła się, szarpiąc zębami zniszczoną rękawiczkę, kiedy Alec i Aaron zaczęli zjeżdżać urwiskiem. Jeff został na górze i pomagał spuszczać nosze. Przy wietrze wyjącym w wąwozie mężczyźni musieli krzyczeć, żeby się porozumieć. Mimo to i tak ledwie słyszała Jeffa.
Po kilku ciągnących się w nieskończoność chwilach Jeff odwrócił się do grupy z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Wygląda na to, że potrzebny będzie jeszcze jeden helikopter medyczny.
Wszyscy się rozpromienili i zaczęli poklepywać. Christine ulżyło. Przycisnęła ręce do ust i w duchu dziękowała Bogu. Gdyby tylko mogła tam zejść, pracować przy pacjencie, a nie stać z boku. Ale kiedy wyobraziła sobie Aleca wiszącego na linie, doszła do wniosku, że tak jest lepiej. Dla pociechy pogłaskała Buddy’ego.
– Świetnie się sprawiłeś, stary. Doskonała robota.