– Nawet jeśli, to warto było – odparła nadal odurzona. – A ja za bardzo oszalałam, żeby cokolwiek zauważyć. Boże! Kto by pomyślał, że spodoba mi się wiązanie?
– Hm. – Przyjrzał się jej twarzy. – Mam taką teorię, że kobiety, które lubią kontrolować, lubią też tracić kontrolę.
Przyjrzała mu się.
– Robiłeś to już wcześniej?
– Nigdy nie zdradzam takich sekretów. Pokręciła głową z lekkim uśmiechem.
– A pomyśleć, że jak cię pierwszy raz zobaczyłam, wzięłam cię za chłopca z chóru kościelnego.
– Aha, wielu ludzi nabrało się na tę twarz. – Ugniótł poduszkę pod głową. – To działało naprawdę dobrze, gdy chodziłem do szkoły. „Nie, panie Truant, to nie mnie widział pan wczoraj na wagarach. Siedziałem w domu chory”. – Zakasłał trzy razy.
– Jesteś okropny.
– Nie słyszałem, żebyś narzekała minutę temu. Co właściwie mówiłaś? „Tak, och, tak, Boże, tak!”.
– Przestań! – Szturchnęła go w ramię, ale śmiech sprawił, że słowa nie zabrzmiały groźnie. – Masz jeszcze jakieś inne perwersyjne pomysły?
– Och, skarbie, całe mnóstwo.
– Na przykład? – zainteresowała się.
– Ostatni? Zrobić to na wyciągu.
– Chyba sobie żartujesz!
– No wiesz, to przez patrzenie ci w oczy… – Przesunął palcem po jej szczęce.
– Myślałeś wtedy o seksie?
– Tak, pani doktor, jestem facetem. Zawsze myślę o seksie. Ej, ale może to pomogłoby ci przezwyciężyć lęk wysokości? Spróbujemy jutro? Zostaw rodzinę i spędź ten dzień ze mną. Albo jeszcze lepiej: noc też.
– Wiesz, że nie mogę. A właśnie, która to godzina? – Obróciła zegarek na nocnym stoliku. – Rety! Muszę wracać.
– Nie, zostań. – Złapał ją za rękę, gdy zaczęła wstawać.
– Nie mogę. Co by rodzina pomyślała?
– Kogo to obchodzi? Jesteś dorosła.
– Nie, serio. – Poszukała ubrania. – Muszę wracać do domu.
– Och, no dobrze. – Westchnął ciężko i usiadł. – Odprowadzę cię.
– Nie musisz. Skrzywił się.
– Dobra, wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze. Niewiele dobrego można powiedzieć o mojej rodzinie, ale jeśli idzie o maniery, my, Hunterowie, nigdy się nie wykręcamy. Odprowadzam cię. Przytrzymuję ci drzwi. Odsuwam krzesło. Jasne?
Uśmiechnęła się szeroko.
– Mogę być politycznie niepoprawna i powiedzieć, że mi się to podoba?
– Możesz.
Kiedy się ubrali, stawili czoło mrozowi i pospiesznie przeszli przez miasteczko. W holu u rodziców Alec objął ją i pocałował.
– Zobaczymy się jutro?
– To zależy. – Trzymając go, uśmiechnęła się. – Co ci chodzi po głowie?
– A na co masz ochotę? – zapytał znacząco. Nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Najwyraźniej na mnóstwo rzeczy.
– A co powiesz na to? Muszę wziąć skuter śnieżny i sprawdzić jedną z naszych chat na uboczu szlaków. Pojedziesz ze mną?
– Na skuterze?
– Bez żadnych głupich numerów w stylu Paula i Teda. Weźmiemy trochę jedzenia, rozpalimy ogień i pobawimy się w odciętych przez śnieg pionierów. Wiesz, będziemy udawać, że dorwała nas zamieć, wpełzniemy pod koce i podzielimy się ciepłem naszych ciał.
– Och, czekaj. – Wpadła na lepszy pomysł. – Możemy zabawić się w samotną wdowę, która znajduje rannego wędrowca samego w górach?
– A czy obudzę się w twoim łóżku, gdzie oboje będziemy nadzy, bo spróbujesz mnie rozgrzać?
– Zdecydowanie.
– Wchodzę w to.
– Dobra. – Drzwi windy otworzyły się. – Teraz muszę iść. Naprawdę.
– Poczekaj.
Przytrzymując jedną ręką drzwi windy, przesunął się tak, jakby chciał jej zetrzeć coś z nosa.
– Co takiego? – Zamarła, zastanawiając się, o co chodzi. Zamiast delikatnie zetrzeć palcem, potarł jej twarz ręką w rękawiczce, a potem znowu jej się przyjrzał.
– Nie, to na nic.
Prychnęła i pokręciła głową, a potem Spiorunowała go wzrokiem.
– Po co to? Wyszczerzył zęby.
– Próbowałem zetrzeć ci z twarzy ten wyraz mówiący „O rety, przed chwilą się kochałam”.
Skrzywiła się, a potem cmoknęła go szybko. – Wiesz co, lepiej się już nie odzywaj.
Drzwi windy zamknęły się, a on dalej stał i szczerzył zęby jak głupek.
Później tego wieczoru, kiedy reszta rodziny poszła spać, Christine włączyła laptopa, żeby napisać do Maddy i Amy.
Temat: Zakochałam się!
Wiadomość: Nie jest to miłość przez wielkie „M”, ale Alec Hunter jest taki zabawny!
Zdążyła wczoraj napisać im, że zdecydowanie ma pracę, więc teraz zamierzała im opisać ich pierwszą dziką randkę.
ROZDZIAŁ 14
Zawsze miej plan awaryjny.
Jak wieść idealne życie
Ej, Hunter, gdzie Chris? – zapytał niemal tydzień później Jeff, kiedy stał w zatoczce dla wozów przy remizie. – Myślałem, że nam pomoże.
– Bo pomoże – uspokoił go Alec, chociaż przez ostatnie pół godziny zadawał sobie to samo pytanie.
Kilku ochotników razem z żonami i dziećmi pojawiło się dziś rano, żeby udekorować jego wóz na paradę z okazji Święta Zimy. Od czasu akcji przy lawinie Chris stała się częścią ekipy, spotykała się z nimi w pubie, planowała ich występ na paradzie. Ochotnicy powitali ją w paczce i traktowali jak resztę – drocząc się po kumpelsku.
– Pewnie nadal załatwia sprawy na ostatnią chwilę. Twoja żona dała jej całą listę.
– Mam nadzieję, że załatwi perukę – zaśmiał się Brian, kiedy z Kreigerem ustawiali na pace coś, co miało udawać maszt łodzi. – Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć porucznika z długimi lokami.
– Uważaj, szczeniaku – ostrzegł go Kreiger. – Jeszcze niczego nie obiecałem.
– Stary, musisz to zrobić – Brian przekrzykiwał uderzenia młotków i wycie piły. – Mamy znakomity pomysł na paradę. Wszystkich załatwimy, takiego wejścia nikt nie będzie miał.
– Zdecydowanie – zgodził się Alec, niosąc z Jeffem na przód wozu kadłub statku, który ekipa właśnie skończyła robić.
Ratownicy górscy byli pewni, że przebiją resztę w niekończącej się wojnie o upragniony tytuł Najlepszego Kostiumu nadawany przez Izbę Handlową oraz przywilej przechwalania się przez cały nadchodzący rok.
– Pobijemy strażaków na łeb. – Jeff parsknął śmiechem, patrząc na podwórze, gdzie konkurencja przemieniała wóz strażacki, nazywany pieszczotliwie Wielkim Czerwońcem, w wielkie sanie Świętego Mikołaja.
– Sanie Mikołaja – prychnął Brian. – To się nazywa zero oryginalności. Dobra, mają dziesięć razy większy wóz, mają głośniejszą syrenę i więcej świateł. Zgadza się: co roku dostają więcej oklasków. Ale tym razem po naszej stronie jest wyobraźnia.
– Masz rację, młody – zgodził się z nim Jeff, gdy z Alekiem mocowali kadłub do orurowania. – Dzięki dziewczynie Aleca.
Alec uśmiechnął się z dumą, przypominając sobie dzień, kiedy ustalili motyw. Zainspirowana jego przezwiskiem Christine zaproponowała Boże Narodzenie w Nibylandii. Ekipie spodobał się ten pomysł i natychmiast rzucili się do pracy. A teraz mieli raptem ostatnie chwile na przygotowania, a ona się nie zjawiała.
Podczas gdy inni wychwalali ich statek, przekrzykując hałasy, Alec znowu zastanawiał się nad pytaniem, które męczyło go nieustannie przez ostatnich kilka dni: jak namówić ją na przeprowadzkę do Kolorado. Po tym, jak bezmyślnie wyskoczył z propozycją małżeństwa, za bardzo się denerwował, żeby porozmawiać z nią o nieco mniej trudnej rzeczy, jaką byłaby przeprowadzka. Został tylko tydzień, nim Chris wyjedzie do Teksasu.