– Śmiej się, jeśli chcesz, ale to musiała być trauma dla kogoś takiego jak moja mama. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, jakim cudem to małżeństwo przetrwało. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak jej ulżyło, że za pierwszym razem wyszło jej jak trzeba.
– Wyszło jak trzeba?
– No wiesz, że urodziła chłopca. Dała mężowi syna. Nie musiała przechodzić przez to po raz drugi. W końcu Robbie był dość duży, żeby pójść do szkoły. Pewnie sobie myślała: „Dzięki Bogu. Powoli wrócę do normalnego życia”. I nagle jak grom z jasnego nieba pojawiłam się ja i zrujnowałam jej życie.
– Powiedziała ci to?
– Nie musiała. W przeciwieństwie do tego, co myśli wielu ludzi, dzieci nie są tak głupie, żeby nie rozumieć, co mówią dorośli.
– To potworne! – Z brzękiem odstawił kieliszek na stolik do kawy. – Nie mogę sobie wyobrazić, jak bardzo to bolało. Jasne, nie przepadam za swoją rodziną, ale nigdy nie czułem się niechciany.
– A ja owszem. – Zagapiła się na kieliszek, nie potrafiąc spojrzeć na Aleca. – Żyła we mnie mała dziewczynka, która desperacko pragnęła stać się ich dumą i radością. Szybko zdałam sobie sprawę, że u mamy jestem bez szans. Ale mogę jej wybaczyć brak uczuć macierzyńskich, ponieważ z równym chłodem traktowała mnie i Robbiego. – Podniosła wzrok. – Ale nie mogę wybaczyć tacie, że nie zwracał na mnie uwagi. – Łzy napłynęły jej do oczu. – Nie mogę wybaczyć, że ciągle mnie lekceważył tylko dlatego, że jestem dziewczynką. Więc zgadza się: to, że był dziś rano „pod wrażeniem”, wiele dla mnie znaczy.
– Ale czy to wystarczy? – zapytał delikatnie.
– Nie. I o to właśnie mi chodzi. Jeśli znajdę pracę w szpitalu na drugim końcu kraju, usłyszy o moich sukcesach, ale to nie będzie to samo, co uznanie u ludzi, których zna. Na własne oczy zobaczy, jaka jestem dobra. – Poczuła rosnący w niej ból. – Teraz albo nigdy. Zmuszę go, żeby mnie dostrzegł i przyznał, że jestem godna, aby był ze mnie choć trochę dumny, tak jak jest dumny z Robbiego.
Alec przyglądał się Christine dłuższą chwilę.
– Nie sądzisz, że to chore? Podporządkować całe życie temu jednemu celowi?
– Uważam, że to zdrowe, jeśli mam kiedyś wreszcie sobie odpuścić.
– A jeśli nigdy ci się nie uda?
– Uda mi się. Jeśli zdobędę pracę w Szpitalu Świętego Jakuba, na pewno mi się uda. – Wzięła jego dłoń w ręce. – Dlatego proszę, żebyś nie brał mojej decyzji do siebie. Chciałabym widywać się z tobą, ale nie odrzucę tej szansy.
– Rozumiem.
Spojrzał przed siebie, zmuszając się do zaakceptowania jej decyzji.
– Wiesz – ciągnęła – drugie rozwiązanie to twoja przeprowadzka do Austin.
Parsknął śmiechem.
– Uwierz mi, do tego nie dojdzie.
– Dlaczego? Tam też mają ratowników.
– Ale nie górskich. Nie ma gór, nie ma śniegu, nie ma nart. – Zerknął przez ramię na plakaty na ścianie i pokręcił głową. – Równie dobrze mogłabyś poprosić, żebym odciął sobie rękę.
– Więc impas – stwierdziła rozczarowana.
– Nie całkiem. – Uniósł brew. – Mam tydzień, żeby wymóc na tobie zmianę decyzji.
– Mówię ci, że jej nie zmienię.
– A ja mówię, że zobaczymy. Pokręciła głową.
– Nigdy się nie poddajesz? Pochylił się ku niej i pocałował ją.
– Nigdy.
W ciągu następnych dni Alec miał wrażenie, jakby nad jego głową cały czas unosił się tykający zegarek. Po zwierzeniach Christine nie wracała do tematu rodziny, jakby na zamkniętych drzwiach powiesiła wielką tabliczkę „Nie przeszkadzać”. Ignorował to ostrzeżenie, jak dalece starczało mu odwagi, i delikatnie podsuwał jej wszelkie powody, dla których mieszkanie w Kolorado byłoby lepsze dla nich obojga. Musiał. Każdy dzień, każda godzina, każda minuta zbliżała ich do chwili, kiedy ona wsiądzie do samolotu i wyleci z jego życia. Ich ostatnim wspólnym wieczorem był sylwester, czas, kiedy cały świat odlicza sekundy. Tańczyli razem w pubie, a on trzymał ją blisko. Zupełnie jakby znaleźli się w bańce spokoju, podczas gdy wokół nich ludzie śmiali się zbyt głośno, tańczyli zbyt radośnie, a muzyka rozbrzmiewała zbyt hałaśliwie. Mógł przysiąc, że czuł, iż ona też marzy, aby zegar po prostu stanął.
Ktoś krzyknął, zespół przestał grać. Kiedy Christine podniosła głowę z ramienia Aleca, włączono telewizor umieszczony wysoko na ścianie przy barze. Zapadła cisza, kiedy wszyscy patrzyli na obchody na ulicach Denver – tutejszej wersji Times Square. Tłum w telewizorze wzbierał i krzyczał, gdy zaczęło się odliczanie.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Szczęśliwego Nowego Roku!
Poczuł gulę w gardle, gdy popatrzył na Christine, która w tej samej chwili spojrzała na niego. Posypały się na nich balony i konfetti. Ujął jej twarz i pocałował. Początkowo całował powoli, ale kiedy ludzie wiwatowali i trąbili, poczuł, że pragnienie w nim narasta. Pijana para wpadła na nich, przypominając im, gdzie się znajdują.
Podniósł głowę. Spojrzeli na siebie i żadne słowa nie były potrzebne. Odwrócili się, przepchali przez tłum, podczas gdy zespół zaczął grać Auld Lang Syne. Przy drzwiach wzięli kurtki i wyszli. Śnieg tłumił dźwięki zabawy. Szli, trzymając się za ręce.
Christine cieszyła się, że Alec nic nie mówił. Jedno słowo mogłoby przełamać tamę powstrzymującą emocje, które tłumiła przez ostatnie dni. Kiedy doszli do jego mieszkania, dotykali się z niemal bolesną czułością, która wyostrzała zmysły. Chciała zapamiętać każdy dotyk, każdy smak, kiedy rozbierali się wzajemnie, a potem położyli razem do łóżka. W jego ruchach czuła powstrzymywane napięcie, jakby chciał nauczyć się na pamięć tego razu, ich ostatniego razu.
Kiedy wreszcie wszedł na nią, spojrzał jej w oczy i wypełnił ją słodkim, pulsującym pragnieniem. Z każdym dotykiem, z każdym pchnięciem pożądanie zamieniało się w desperację. Aż w końcu wygięła się w łuk i niemal straciła oddech. Tama powstrzymująca emocje prawie pękła pod wpływem fali namiętności. Jakby wyczuwał, że niewiele brakuje, aby dała mu wszystko, czego pragnął, połączył usta z jej wargami i całował, całował i całował, nadal poruszając się w niej.
Tama pękła, uwalniając mieszankę rozkoszy i bólu. Christine rozszlochała się w jego ramionach. Trzymał ją blisko, gdy poddał się własnemu pragnieniu; jego ciało zadrżało. A potem leżał obok i tulił ją do piersi, podczas gdy ona nadal płakała.
– Cśśs – uspokajał ją, głaszcząc po włosach. – Już dobrze. Trzymam cię.
– Przepraszam. Nie wiem, co mi się stało.
– Nic się nie stało. – Mruczał wtulony w jej czoło.
– Nieprawda. Stało się. – Nie zastanawiając się, uderzyła go lekko pięścią w pierś. – Będzie mi ciebie brakować, do cholery!
– Nie musisz jechać. – Wziął jej pięść i przysunął sobie do ust. – Nie jedź, Chris. Nie wyjeżdżaj. Zostań ze mną.
– Przestań!
Wstała, objęła się za kolana i płakała. Materac poruszył się, gdy usiadł obok niej. Kojąco pogłaskał ją po plecach. Kiedy jej oddech się uspokoił, oparła policzek o kolano i uśmiechnęła się przez łzy.
– Nie chciałam, żeby nasz ostatni wieczór był taki. Obiecałam sobie, że się nie rozkleję.
– Przynajmniej wiem, że nie tylko ja cierpię.
– Szkoda, że nie mogło się ułożyć inaczej.
– Mogło.
– Przestań… – Chciała wstać, ale pociągnął ją ku sobie. Przyklęknął, żeby spojrzeć jej w twarz, trzymając ją obiema rękami.
– Christine, chcę, żebyś została, i to tak bardzo, że nie umiem tego wyrazić. Zostań ze mną. – Przysunął jej ręce do ust. – Bądź moją dumą i radością.