– Tutaj.
Otworzyła mu drzwi i rozejrzała się po korytarzu, nim weszła za nim i Buddym.
– Słuchaj – zaczął, by uprzedzić pretensje o pojawienie się u niej w pracy. – Powinienem był chyba…
– O mój Boże!
Rzuciła mu się na szyję i wtuliła w pierś. Zatoczył się do tyłu, żeby złapać równowagę.
– Alec, Alec, Alec. – Obsypała jego twarz deszczem pocałunków. – Nie mogę uwierzyć… Jesteś tu! Naprawdę tu jesteś!
Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała mocniej.
Objął ją, kiedy jej język wsunął się w jego usta. Był zbyt zaskoczony, żeby myśleć. W ręce na jej plecach nadal trzymał róże, a drugą przytrzymał przy biodrze jej uniesione udo. W końcu mózg nadążył za ciałem. Alec uniósł głowę i spojrzał na promienną twarz Christine.
– Hm. – Odchrząknął. – Zakładam, że cieszysz się na mój widok.
Położyła dłoń na tyle jego głowy i przyciągnęła go do siebie na kolejny długi i głodny pocałunek. Jego ciało zareagowało radośnie. Pocierał natychmiastową erekcję o jej uda. Ocierała się o niego, jej chciwe ręce wsunęły się pod jego koszulkę i pieściły rozpaloną skórę.
W jego głowie pojawił się desperacki pomysł obejmujący stół do badań, ale Buddy zapiszczał i uderzył go w nogę, próbując się między nich wcisnąć. Pies też chciał przywitać się z Chris. Alec próbował go odsunąć, całując jej szyję.
– Poszukaj sobie własnej dziewczyny, koleś. Ta jest moja. Buddy zaskomlał głośniej i Christine zaczęła się śmiać. Głosy rozległy się na korytarzu i czyjeś kroki.
– Czekaj. Przestań. – Odsunęła się od niego, żeby mu się przyjrzeć, chociaż nadal obejmowała go udem. – Buddy ma rację.
– Jest wykastrowany, co może wiedzieć.
Przycisnęła dłoń do piersi Aleca i odchyliła się, próbując uciec przed jego pocałunkami, co sprawiało, że zaczęli się całować jeszcze mocniej, a jej plecy były już niemal równoległe go podłogi.
– W tej chwili ma więcej rozumu od nas.
Alec uśmiechał się do niej, rozkoszując się uczuciem, że znowu jest w jego ramionach.
– Tęskniłem.
– Ja też – odpowiedziała z uśmiechem. – I nie waż się mnie upuścić.
– To znaczy tak?
Pisnęła, gdy udał, że ją puszcza i natychmiast przyciągnął do siebie.
– Nigdy bym cię nie puścił. – Wyprostował się i zauważył, że jej noga powoli obsuwa się wzdłuż jego uda. – Chodźmy gdzieś, gdzie można się rozebrać.
– Kończę dyżur za godzinę. – Zarumieniona i z trudem łapiąc oddech, wygładziła włosy.
– Wieczność. – Dał jej kwiaty. – Buddy upierał się przy różach. To tradycjonalista.
– Dziękuję.
Rozczuliła się, gdy je powąchała.
– Chcesz zamknąć drzwi i pobawić się w doktora? – Poruszył brwiami.
– Kuszące. – Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała spod rzęs. – Ale mam pracę.
– Nudziara.
Pokręciła głową, patrząc z zadziwieniem.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Dlaczego nie powiedziałeś, że przyjeżdżasz?
– Bo gdybym powiedział, zafundowałabyś mi długą przemowę na temat tego, że nasz związek nie ma przyszłości i musimy zakończyć go raz na zawsze.
– Pewnie tak. Więc gdzie się zatrzymałeś? Jak długo tu będziesz?
– Nie wiem, nie wiem. To zależy od ciebie. – Tak?
– Mógłbym wybrać hotel w pobliżu twojego mieszkania.
– Albo… zamieszkać u mnie.
– Miałem nadzieję, że to zaproponujesz. – Objął ją mocno.
– I tak koniec końców spałbyś u mnie, więc po co marnować czas i pieniądze?
– Uwielbiam praktyczne kobiety.
– Przeciwieństwa się przyciągają. – Potarła nosem o jego nos.
– Ej! – Krzyknął z udawanym oburzeniem. – To mnie obraża! Cmoknęła go szybko i ze śmiechem.
– Wezmę torebkę z szafki i dam ci klucze. Rozgościsz się i zobaczymy się, jak wrócę do domu.
Zaczęła się odsuwać, ale cofnęła się i objęła go.
– Tak się cieszę, że przyjechałeś. To pewnie okropny pomysł, ale nie obchodzi mnie to. Cieszę się, że cię widzę.
Christine miała wrażenie, że ostatnia godzina dyżuru nigdy się nie skończy. Kiedy jednak wreszcie upłynęła, popędziła do domu. Zapadał już zmierzch. Śpiewając razem z radiem w samochodzie, wjechała na stromą drogę prowadzącą do jej mieszkania na wzgórzu, na północno – zachodnim krańcu miasta. Niedorzecznie wręcz zniszczony jeep stał na jej miejscu parkingowym. Zastanawiała się, czy go pożyczył, czy kupił, żeby dojechać do Austin. W końcu nie mógł przyjechać służbowym wozem. I znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że pewnie był już właścicielem tego brzydactwa. Uśmiechnęła się, parkując za nim, a potem pognała do mieszkania. W oddali błyskały światła miasta. Dzień ustępował nocy. Drzwi były zamknięte, więc zapukała.
– Alec? Wpuść mnie. Masz moje klucze.
Otworzył drzwi z zawadiackim uśmiechem i powiedział falsetem:
– Cześć, kochanie. Witaj w domu. Jak ci minął dzień?
– Kim jesteś? Lucy?
– Nie. – Skrzywił się. – Laurą Petrie. No wiesz, z Dick Van Dyke Show.
– Niech to. – Cmoknęła go. – Nie mogę więc teraz powiedzieć: „Lucy, wróciłam!”. Pochyliła się i podrapała Buddy’ego za uszami. – To o wiele przyjemniejsze niż powrót do pustego mieszkania.
Zamarła gwałtownie, gdy zobaczyła salonik maleńkiego, dwupokojowego mieszkanka. Na stoliku do kawy stał kubełek z lodem, a po bokach paliły się dwie świece. Dalej, na małym, przykrytym obrusem stole przy przesuwnych drzwiach na balkon stały kolejne świece oraz róże, które jej kupił.
– Och, Alec. – Podeszła do kwiatów. – Nie leniuchowałeś.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że myszkowałem w kuchni.
– W żadnym razie.
Zauważyła, że włożył białą koszulę, chociaż został w dżinsach. I był świeżo ogolony. W kuchni otwierającej się na pokój granitowym kontuarem pachniało jedzeniem.
– Gotujesz coś?
– Nie wiem, czy nazwałbym to gotowaniem. Zajrzałem do sklepu, kupiłem kurczaka z rożna, sałatkę cesarską, słoik sosu do makaronu i truskawki w czekoladzie na deser. – Wyjął butelkę szampana z kubełka. – A ponieważ mamy walentynki, kupiłem też to.
Wytrzeszczyła oczy.
– Rety, naprawdę wiesz, jak rozpieszczać dziewczynę.
– Widzę, że podoba ci się mój zdradziecki plan. – Poruszył brwiami. – Otworzyć, żebyśmy napili się po kieliszku przed kolacją?
~ Daj mi się przebrać. Jeśli to ma być walentynkowa kolacja, wolałabym włożyć coś ładniejszego niż fartuch lekarski.
– Pomóc ci? – zapytał z zapałem. Zaśmiała się i pocałowała go przelotnie.
– A może pomożesz mi później się rozebrać?
– Oczywiście.
Weszła do sypialni i zauważyła w kącie walizkę. Uśmiechnęła się – uśmiechała się przez całą ostatnią godzinę na myśl, że Alec przyjechał z Silver Mountain, żeby się z nią zobaczyć. Wskoczyła w krótką czarną sukienkę, założyła kolczyki z perełek i naszyjnik z diamentowym wisiorkiem, poprawiła makijaż, ale na nogach i stopach nic nie miała.
Alec siedział na sofie i wyglądał przez drzwi balkonowe. Marszczył brwi, jakby zmagał się wewnętrznym dylematem. Na sam jego widok serce jej rosło.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.
Odwrócił się, słysząc jej głos, i natychmiast jego twarz się rozpogodziła. Wstając, obrzucił ją spojrzeniem.
– Wyglądasz cudownie.
– Dzięki. – Ciepły dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy dostrzegła błysk pożądania w jego oczach. – Dostanę teraz kieliszek szampana?