– Pewnie. – Oboje stali, gdy zdejmował folię z szyjki i odkręcał drucik. Korek wystrzelił i oboje parsknęli śmiechem.
Christine złapała kieliszki, a Alec zdołał nalać szampana, marnując go zadziwiająco mało.
– Widzisz, całe lata otwierania napojów gazowanych na dużej wysokości do czegoś się przydały.
– Wzniesiemy toast? Spojrzał jej w oczy.
– Za głos serca, nie rozumu?
Stuknęła się z nim kieliszkiem.
– Jeśli właśnie to cię tu przywiodło, chętnie za to wypiję. Mm, dobry. Uwielbiam szampana. Prawie tak jak dobre zimne piwo.
Zaśmiał się. Usiedli na sofie. Pozwoliła, żeby wziął jej stopy na kolana i prawie rozpłynęła się z przyjemności, kiedy zaczął je masować.
– O rety, naprawdę mnie rozpieszczasz.
– Po prostu próbuję cię zmiękczyć, nim przekażę nowiny.
– Nowiny?
Przechyliła głowę, widząc, że znowu zmarszczył brwi.
– Najpierw więcej wypij. – Pchnął lekko kieliszek w stronę jej ust.
– Mam nadzieję, że to nie są złe nowiny. – Upiła łyk.
– Ja też.
Przyjrzał jej się uważnie, aż poczuła ucisk w żołądku.
– Zaczynam się trochę bać.
– Ja też. – Zmarszczył brwi jeszcze mocniej. – Miałem poczekać do kolacji, ale napięcie mnie zabija, więc powiem ci od razu. Wziął głęboki wdech.
– Pamiętasz ten dzień z paradą, kiedy oboje stwierdziliśmy, że zakończenie Piotrusia Pana jest beznadziejne? Że lepiej by było, gdyby Piotruś Pan dorósł i zamieszkał z Wendy w prawdziwym świecie?
– Tak. – Zaczęła drżeć, gdy pojawiła się w niej nadzieja.
– Cóż… co byś powiedziała, gdybym się przeprowadził do Teksasu?
– Poważnie? – Ze szczęścia z trudem mogła cokolwiek z siebie wydusić. – Porzuciłbyś ratownictwo?
– Mam nadzieję, że nie. Teraz jestem na dwutygodniowym urlopie. Odejmując czas na podróż, mam osiem dni, żeby znaleźć tu pracę. Mam nadzieję, że któreś hrabstwo w okolicach Austin ma wolny płatny etat. To nie będzie ratownictwo górskie, ale coś podobnego.
– Ale góry… narty, śnieg. Twoi przyjaciele. Kochasz Silver Mountain.
– Ciebie kocham bardziej.
– O mój Boże. Nie mogę zebrać myśli.
Gorączkowo zastanawiała się, gdy dotarło do niej, że chociaż raz życie dawało jej coś bez ogromnej ceny na metce. Mogła mieć wszystko, czego pragnęła, niczego nie tracąc. Zaczęła szybciej oddychać, gdy prawda pomału docierała.
– Nie… nie mogę… uwierzyć!
– Ej. – Zatroskał się. Wziął od Christine kieliszek. – Pochyl się do mnie. – Opuścił jej stopy na podłogę i zmusił, żeby wsunęła głowę między kolana. – Dobrze się czujesz? – Głaskał ją po plecach. – Myślałem, że spodoba ci się ten pomysł.
– Podoba mi się! – Łzy napłynęły jej do oczy. Śmiała się i płakała jednocześnie. – I to bardzo!
– Weź głęboki wdech. – Masował jej szyję.
– Nic mi nie jest. – Wyprostowała się i uśmiechnęła. – Och, Alec… jesteś pewien? Dużo poświęcasz, żebyśmy mogli się spotykać.
– Och, tu jest haczyk. Zamarła ze strachu.
– Nie będę się z tobą spotykał. – Co… co takiego? Uśmiechnął się powoli.
– Chcę się z tobą ożenić.
– O mój Boże! Zmarszczył czoło.
– Mam nadzieję, że to jest radosne „O mój Boże”.
– To bardzo radosne „O mój Boże”. Nie mogę uwierzyć. – Uścisnęła jego dłoń. – Jesteś pewien, ale to absolutnie pewien?
– Że chcę się z tobą ożenić? Absolutnie.
– Ale tyle poświęcasz. A jeśli nam nie wyjdzie? Jeżeli cię nie uszczęśliwię? I zaczniesz żałować?
– Przestań. – Położył dłoń na jej ustach. Śmiał się. – Wyjdzie, bo cię kocham. I chociaż nigdy tego nie powiedziałaś, wiem, że też mnie kochasz. – Mimo rozbawienia w jego oczach pojawiła wątpliwość. – Bo kochasz, prawda?
Oklapła, gdy zabrał rękę.
– Och, Alec. Tak, kocham cię.
– Bogu dzięki. – Tym razem zakrył swoje usta jej dłonią. Objęła go za szyję i całowała, czując, jak wypełnia ją zadziwienie i szczęście. Kiedy uniósł głowę, zobaczyła, że te same emocje błyszczą w jego oczach.
– Więc to ustalone. Teraz musisz tylko powiedzieć „tak”.
– Ale co, jeśli…
Przerwał jej kolejnym krótkim pocałunkiem.
– To nie było „tak”. – Ale…
Pocałował ją znowu, a potem spojrzał surowo.
– Powinnaś powiedzieć „tak”. Spróbujmy raz jeszcze. – Przycisnął jej dłoń do serca. – Christine, wyjdziesz za mnie?
Uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.
– Tak, Alec, wyjdę za ciebie.
– Bogu dzięki.
Przyciągnął ją do siebie i bardzo długo całował.
ROZDZIAŁ 18
Gdy raz wytyczysz cel, trzymaj się go.
Jak wieść idealne życie
Nie wierzę, że aż tak się denerwuję – powiedziała Christine, kiedy skręcili na nieprzytomnie zatłoczony parking przed teksasko – meksykańską restauracją w pobliżu parku Zilker.
– Wolałbym, żebyś trochę przystopowała, bo i ja zaczynam się denerwować. – Alec spojrzał na nią w ciemnym samochodzie. – Ty przynajmniej je znasz, to ja muszę zdać egzamin.
– Masz rację, przepraszam – próbowała go pocieszyć, kiedy zakręciła w stronę wejścia.
Jak zwykle restauracja była zatłoczona, ale tutaj Amy zażyczyła sobie imprezy pożegnalnej przed jej wyjazdem.
– Spróbuję się uspokoić.
– A mogę zapytać, czym się tak denerwujesz? – Alec obrócił się na siedzeniu pasażera, żeby spojrzeć jej w twarz. Christine błyskawicznie zaparkowała na jednym z nielicznych wolnych miejsc przed restauracją.
– Jeśli istnieje spore ryzyko, że im się nie spodobam, a ty w związku z tym odwołasz zaręczyny, to wołałbym wiedzieć o tym już teraz.
– Oczywiście, że cię polubią. Wszyscy cię lubią. Tylko… – Wyłączyła silnik i spojrzała Alecowi w twarz. Kolorowe światełka ciągnęły się przed starym domem przerobionym na knajpkę. Oświetliły ściągnięte ze zmartwienia brwi Chris. – Nie chcę cię bardziej denerwować, ale wiesz, że zawsze źle wybierałam sobie facetów. To sprawiło, że moje przyjaciółki są nadmiernie krytyczne.
– Super. – Wypuścił powietrze. – Zawsze to miło podenerwować się nieco przy kolacji. Wtedy się lepiej trawi.
– Będzie dobrze. Spodobasz im się. Na pewno.
Alec starał się nie panikować, gdy wszedł za Christine do restauracji. Pamiętał to miejsce z okresu szkoły średniej i ucieszył się, widząc, że przy wejściu nadal mieli kapliczkę ku czci Elvisa. Wnętrze niemal eksplodowało gryzącymi się kolorami, muzyką z szafy grającej i głosami ludzi przy barze czekających na stolik. Christine pomachała do trójki siedzącej przy odległym końcu baru. Ruszyli w ich stronę, mijając setki pomalowanych w dzikie kolory drewnianych rybek zwieszających się z sufitu.
– Przepraszam za spóźnienie. – Christine objęła rudą kobietę siedzącą na stołku barowym. – Nie mogłam się wyrwać ze szpitala, a na parkingu jak zwykle istne szaleństwo.
– Nie ma sprawy. – Rudowłosa przyjrzała się Alecowi z uśmiechem. – Ty jesteś Alec.
– Tak. – Christine objęła go w pasie i przyciągnęła na tyle blisko, żeby mogli rozmawiać w grupie mimo hałasu. – Alec, to moje przyjaciółki z college’u. Maddy Mills i Amy Baker.
Maddy, ruda, pomachała do niego przyjaźnie, a Amy, krągła, ale ładna brunetka – uśmiechnęła się nieśmiało.
– A to narzeczony Maddy, Joe Frazer. – Christine wskazała na zabójczo przystojnego, mocno opalonego mężczyznę o włosach czarnych jak smoła i mocnej sylwetce komandosa.