Выбрать главу

– Nie. To musi być pani. Pani złapała Eco-Killera, więc i Ginny pani pomoże.

– Delilo…

– Coś pani pokażę.

Kimberly spojrzała na nią nieufnie.

– Co?

– Tej nocy kiedy mnie dusił, przypadkiem zauważyłam to na podłodze, pod fotelem. Podniosłam, kiedy nie patrzył i schowałam. – Delilah rozejrzała się po pokoju, jakby chcąc się upewnić, czy naprawdę są same, po czym sięgnęła pod bluzkę i spod lewej miseczki biustonosza wydobyła duży złoty sygnet.

– Należał do Ginny – szepnęła, rzucając go z brzękiem na stół. – Nosiła go na łańcuszku i nigdy, ale to nigdy nie zdejmowała. Widzi pani? To jest dowód, że była w samochodzie Dinchary.

Kimberly uniosła brew. Czubkiem długopisu przysunęła do siebie pierścień, starając się go nie dotknąć. Wyglądał na szkolny sygnet z niebieskim kamieniem. W środku wygrawerowano jakiś napis, ale był nieczytelny pod warstwą brudu.

– Kto jeszcze widział go u niej?

Delilah wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Nie pytałam.

– Mówiła ci, skąd go ma?

Przeczący ruch głowy.

– Czy ktoś jeszcze wie, że znalazłaś go w samochodzie Dinchary?

– W życiu! W tej branży trzeba uważać, bo można sobie narobić kłopotów.

– Dobra, dobra. Rozumiem. – Kimberly zmarszczyła brwi, pochyliła się nad sygnetem, dokładnie go obejrzała i w końcu powiedziała: – Mogę go wziąć?

– Jasne. Po to go przyniosłam. Teraz już może go pani oskarżyć, prawda?

– Niezupełnie.

Delilah się oburzyła:

– Co jest? Domagała się pani dowodu, to go pani dałam!

– Nie chcę cię martwić, moja droga, ale to żaden dowód. Sąd go nie uzna. Skąd wiadomo, że faktycznie należał do Ginny? Kto uwierzy, że naprawdę znalazłaś go w aucie podejrzanego? W tej chwili to tylko uświniony szkolny sygnet.

– Nie podoba mi się pani nastawienie – powiedziała Delilah.

– I nawzajem, wierz mi. – Kimberly nerwowo postukała długopisem o blat. – Zrobimy tak: pamiętasz, co mówiłam, nie ma nic za darmo. Potraktujemy ten sygnet jako zaliczkę. – Wyjęła wizytówkę i zakreśliła numer centrali Biura. – Dostarcz mi więcej informacji. Daty, miejsca, no i nazwiska osób, które mogłyby poświadczyć, że Ginny Jones pracowała w tych okolicach, nosiła ten sygnet, a teraz zaginęła. Jak dobrze pójdzie, może ci się uda zebrać na tyle wiarygodne materiały, że miejscowa policja zechce wszcząć śledztwo. Pomogę ci w tym, ale nie chcę cię oszukiwać: z tego co widzę, to nie jest sprawa dla FBI.

Znów zaczęła zbierać swoje rzeczy. Delilah tym razem jej nie powstrzymała, tylko z rozżaloną miną oparła się na krześle i założyła ręce na piersi.

Odezwała się, dopiero gdy Kimberly wstała.

– Który miesiąc?

– Słucham?

Dziewczyna patrzyła na jej brzuch.

– Kiedy ma pani termin?

Kimberly się zmieszała. To już ten czas, kiedy ludzie zaczynają zauważać.

– W lecie – odparła.

– Wszystko dobrze?

– Dziękuję, tak.

– Ja się zrobiłam strasznie wrażliwa na zapachy – stwierdziła jak gdyby nigdy nic Delilah. – No i męczę się szybciej. Ale od gorzały i prochów trzymam się z daleka. To, że zarabiam jako dziwka, nie znaczy, że nie chcę dobrze dla mojego dziecka.

Rozchyliła marynarkę i Kimberly po raz pierwszy zobaczyła napięty, zaokrąglony brzuch. Niewiele się różniący od jej własnego. Delilah położyła dłoń na dyktafonie Kimberly.

– Pożyczy mi pani?

– Nie. Własność rządu. Musisz sama sobie kupić.

Delilah odłożyła sprzęt.

– A gdybym spróbowała wyciągnąć od Dinchary więcej informacji, może nawet nagrać, jak mówi coś o Ginny, wtedy mi pani pomoże?

Kimberly wciąż się gapiła na jej brzuch. Nagle zaczęła żałować, że zgodziła się przyjechać do Sandy Springs. Nie miała ochoty brać na siebie odpowiedzialności za młodą ciężarną prostytutkę.

Jej wizytówka cały czas leżała na stole. W końcu ją podniosła i na odwrocie zapisała numer swojej komórki.

– Jeżeli uda ci się go nagrać, zadzwoń do mnie pod ten numer. -I zaraz dodała: – Uważaj na siebie, Delilo.

5

Starszy brat zawsze mnie straszył:

– Rób, co mówię, bo przyjdzie Pan Hamburger i cię zabierze.

– Nie ma żadnego Pana Hamburgera! – krzyczałem.

– Jasne, że jest. Wielki na dwa metry i ubrany cały na czarno. Zakrada się w środku nocy do pokojów niegrzecznych chłopców, porywa ich z łóżek i zabiera do swojej fabryki, gdzie wrzuca ich do wielkiej maszyny do mięsa, a potem sprzedaje na kotlety. Widziałeś to najtańsze, zbrązowiałe mięso na targu? To właśnie z niegrzecznych chłopców. Jak nie wierzysz, spytaj, kogo chcesz.

Nie wierzyłem w to, ale przebudziwszy się pewnej nocy, zobaczyłem stojącego przy moim łóżku Pana Hamburgera.

– Ciii – szepnął. – Nic nie mów, a może daruję życie twoim bliskim.

Nie mogłem wydusić słowa, nie mogłem krzyczeć, nie mogłem się ruszyć. Tylko się gapiłem na tę wielką, zwalistą postać w czarnym ubraniu. Nie mogłem uwierzyć, że brat mówił prawdę. Potem zacząłem się trząść, serce waliło mi jak młotem i chyba nawet zmoczyłem łóżko.

– Wstawaj – warknął tamten. – Jeśli chcesz ocalić rodzinę, to zwlecz ten swój chudy tyłek z łóżka.

Ale ja byłem jak skamieniały. Tylko nie mogłem opanować dreszczy.

Odrzucił kołdrę, złapał mnie za rękę i ściągnął na podłogę. Jego palce wbijały mi się w ramię. Wykręcił mi bark. Bardzo bolało.

Moje nogi same zaczęły za nim iść. Przysięgam, bo świadomie na pewno bym tego nie zrobił.

W przedpokoju przystanął, jak gdyby się zastanawiał, w którą stronę iść. Widziałem uchylone drzwi pokoju brata, zaledwie pół metra ode mnie. Słyszałem chrapanie ojca dobiegające z sypialni obok.

„Krzycz – myślałem. – Zrób coś”.

W ciemnościach czułem, jak taksuje mnie wzrokiem. Wcale nie był zdenerwowany ani wystraszony.

Uśmiechnął się; biel zębów błysnęła w mroku.

– Widzisz, chłopcze? Widzisz, ile ich obchodzisz? Zaraz zniszczę ci życie, a twoja rodzinka nawet nie raczy się obudzić. Zapamiętaj: nic dla nich nie znaczysz. Od tej chwili przestają istnieć.

Należysz do mnie.

Zdarł ze mnie ubranie i rzucił na łóżko. Broniłem się, jak tylko może się bronić dziewięcioletni chłopiec. Z twarzą przyciśniętą do materaca nie mogłem złapać tchu. Krzyczałem. Myślałem, że chce mnie zabić. Gdy skończył, nawet się o to modliłem.

Ale on zwalił się na plecy i zapalił papierosa.

Nie wiedziałem, co robić. Leżałem na brzuchu, wszystko wokół było mokre.

Zasnąłem.

Obudził mnie, zaczął bić i krzyczeć, aż musiałem zrobić to, czego żądał. Potem kolejny papieros i wszystko jeszcze raz od nowa.

Straciłem poczucie czasu. Tkwiłem nagi w stanie jakiegoś otępienia. Paliły mnie wnętrzności, a na zewnątrz było mi zimno. On mi nawet nie pozwolił wziąć koca. Od czasu do czasu przynosił mi jedzenie. Pizzę, hamburgery. Za pierwszym razem wszystko zwróciłem. Roześmiał się i powiedział, że się przyzwyczaję. Potem wręczył mi łyżkę, wskazał na kałużę wymiocin i powiedział, że lepiej abym się zabrał do roboty, jeśli chcę jeszcze kiedyś dostać coś do jedzenia.