– Jednym z głównych celów tego programu jest współpraca organów ścigania z całego stanu przy rozpracowywaniu trudniejszych przestępstw.
– Sal, pracuję w FBI. Znam te wszystkie skróty. Co tydzień robią nam klasówkę.
– Serio?
– Nie.
Znowu się roześmiał, błyskając czarnymi oczami.
– Słuchaj, mam pewną teorię: uważam, że ktoś zabija prostytutki w mieście.
Kimberly zmarszczyła brwi, zanurzyła łyżeczkę w puddingu.
– Jak to „teorię”? Kobieta ginie albo nie. Statystyka rośnie albo nie.
– Ale nie w tym wypadku. Dziwki, ćpunki, giganciary… kto by się fatygował na policję, żeby zgłosić zaginięcie? One po prostu znikają i nikt się nie interesuje ich losem.
– Pamiętaj, że one nie lubią nigdzie zagrzać miejsca – zauważyła Kimberly. – Może przestały się pojawiać w okolicy, bo zwyczajnie wskoczyły do autobusu i wyjechały?
– Zgoda, w końcu nie mówimy o grupie, która szczególnie chętnie wypełnia ankiety spisu powszechnego. Ale spytaj pierwszego lepszego gliniarza. Prawie każdy ostatnio zgarnął jakąś prostytutkę, która na dzień dobry spytała: „Nie wiecie, co się dzieje z taką a taką?”. Szukają koleżanek, współlokatorek. Nikt oczywiście nie ma pojęcia, o co im chodzi, i tyle. Masz rację, one się nie zgłaszają na policję, ale wszystkie po kolei zadają jedno i to samo pytanie: „Gdzie się podziały tamte dziewczyny?”.
– Jak poetycko zabrzmiało.
– Co wtorek występuję na amatorskiej scenie w klubie Wildcat…
Kimberly spojrzała na niego.
– A, rozumiem. Żartowałaś.
– Chyba zjem jeszcze jeden – powiedziała i otwarła trzeci kubek puddingu. Nie dlatego, że była głodna, tylko musiała się czymś zająć. – Nie łapię tego – dodała po chwili. – Prostytutki twierdzą, że ich koleżanki gdzieś znikają. No to w takim razie gdzie się podziały? Fizycznie. Jeśli rzeczywiście ktoś je zabija, gdzie są ciała? Czy zaginionej pani X, widzianej ostatnio tu i tu, nie powinny odpowiadać niezidentyfikowane zwłoki Y, znalezione tam i tam?
– Sprawdzałem. Ostatnio nie znaleziono żadnych kobiecych zwłok.
– Zdaje się, że tym samym twoja teoria upada. Gdyby ktoś faktycznie je mordował, musiałby się jakoś pozbywać ciał. Na wysypisku, w bocznych uliczkach, przy drodze. Prędzej czy później coś by się pojawiło.
Sal wzruszył ramionami.
– A ilu ofiar Teda Bundy'ego ciągle nie odnaleziono? On na przykład preferował wąwozy, a powiedzmy sobie szczerze: tutaj ich nie brakuje. Podobnie jak kurzych ferm, mokradeł i hektarów gęstych lasów. Jeśli chcesz ukryć zwłoki, przyjedź do Georgii. Chyba że… – dodał po namyśle – facet działa poza granicami stanu. Zawsze jest i taka możliwość, ale to już ty wiesz najlepiej.
Kimberly dosłyszała w tym nutkę sceptycyzmu. Bo jeżeli zabójca wabi swoje ofiary w Georgii, a morduje w Luizjanie, wtedy to faktycznie jest sprawa dla federalnych, a Sal twierdzi co innego. On uważa, że to j e g o sprawa, więc choćby tylko z tego powodu zabójca musi działać wyłącznie na terenie Georgii.
Kimberly przyjrzała mu się uważnie. Zaczęła coś przeliczać w głowie i wynik, jaki uzyskała, nie przemawiał na jego korzyść.
– Trevor mówił, że zatrzymali Delilę tuż po pierwszej w nocy, ale ty zadzwoniłeś do nas dopiero koło trzeciej. Nie masz mi nic do powiedzenia, agencie Martignetti?
Sal nawet nie udawał skruszonego. Uśmiechnął się szeroko.
– Uprzedzali, że jesteś bystra.
– Potrafię też być agresywna. Niech mój brzuch cię nie zmyli. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– No dobra. Najpierw próbowałem ją przesłuchać.
– Hm.
– Ale nie martw się, nie chciała współpracować. Od początku się uparła, że nie będzie gadać z nikim prócz ciebie.
– Podobały ci się jej tatuaże, co?
– Skąd ją znasz? – spytał z ciekawością. – Handel narkotykami? Trochę nie ta klasa jak na informatorkę FBI.
– Nigdy nie wiadomo, skąd można uzyskać najcenniejsze informacje. – Zmrużyła oczy. – Skąd ta gorliwość, Sal? Aresztujecie informatorkę, budzicie w środku nocy agentkę federalną. Z tego co słyszę, nawet nie wiadomo, czy mamy do czynienia z przestępstwem, a ty dwoisz się i troisz, żeby przesłuchać jakąś dziwkę.
Sal nie odpowiedział, wyjrzał za okno. Już się nie uśmiechał – mroczny wyraz jego twarzy pewnie przestraszył już niejednego informatora.
– Dostałem list – wyjaśnił krótko. – Ponad rok temu. Żadnego adresu, podpisu, nic. Biała koperta wsunięta za wycieraczkę, a w środku trzy prawa jazdy wydane w Georgii.
– Prawa jazdy? Prawdziwe czy podrobione?
– Prawdziwe. Mam autentyczne dokumenty niejakiej Bonity Breen oraz Mary Back i Etty Mae Reynolds. Wszystkie trzy rasy białej, wiek około dwudziestu kilku lat, zamieszkałe na terenie Atlanty i okolic. Sprawdziłem to i zgadnij, czego się dowiedziałem?
– Nasze zaginione prostytutki.
– Konkretnie te pracujące na ulicy – sprecyzował. – Nie widziano ich od miesięcy. Nieoficjalnie mówi się, że Mary wyjechała do Teksasu, a Etta Rae uciekła z jakimś barmanem. Rozesłałem ich rysopisy, ale jak dotąd ani śladu. Uważam, że takie osoby należy uznać za zaginione, ale szefostwo ma chyba na ten temat inne zdanie.
Kimberly nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wiedziała co nieco o różnicach zdań między podwładnymi a zwierzchnikami. Wszędzie się to zdarza.
– Trzy miesiące później – kontynuował Sal – ta sama sytuacja. Podchodzę do auta, a tam koperta i następne trzy prawa jazdy: Beth Hunnicutt, Nicole Evans i Cyndie Rodriguez. Tyle że tym razem miałem więcej szczęścia. Ktoś oficjalnie zgłosił zaginięcie Beth Hunnicutt: jej współlokatorka, niejaka Nicole Evans.
– Zaraz, zaraz. Właścicielka drugiego prawa jazdy?
– Owszem. Na zgłoszeniu było napisane, że właśnie ona ostatnia ją widziała. Hunnicutt wyszła z mieszkania, mówiąc, że ma jakąś „grubszą robotę”. Co więcej, Evans zeznała, że wyjazd na stałe nie wchodzi w rachubę, bo ona w życiu nie zostawiłaby swojej wieży i kolekcji płyt. Oczywiście kiedy sprawdziłem tę Evans, okazało się, że i jej od miesięcy nikt nie widział. Zniknęła też trzecia współlokatorka, Cyndie Rodriguez. Kolejne trzy dokumenty, kolejne zaginione dziewczyny.
– Nie wygląda to dobrze.
– Ty tak uważasz i ja tak uważam. Ale Brass…
– Zaginęło sześć dziewczyn, a ty nie możesz wszcząć śledztwa? – spytała zaskoczona.
– Brak dowodów przestępstwa. Poza tym oficjalnie zaginęła tylko jedna, bo tylko ją zgłoszono. Co do reszty: „nieznane miejsce pobytu”. Biurokraci twierdzą, że mamy ważniejsze rzeczy do roboty: rosnący problem z metamfetaminą, porachunki gangsterskie, nowe wymogi dotyczące bezpieczeństwa wewnętrznego, i tak dalej, i tak dalej.
Kimberly westchnęła. Mogłaby stwierdzić, że w życiu nie słyszała takich bzdur, ale byłoby to kłamstwem. Biurokraci rządzą światem nawet w organach ścigania.
– Wróćmy do tej koperty – powiedziała. – Komuś się chciało skontaktować z policją, i to dwukrotnie. Ciekawe.
– Koperta nie była zaklejona i nie znaleźliśmy na niej odcisków palców, więc zagadnąłem o to znajomego psychiatrę, który nam czasem pomaga przy trudnych sprawach. Stwierdził, że to nic nadzwyczajnego, bo wielu morderców lubi być w centrum uwagi, tak jak gwiazdy show-biznesu, i to ich skłania do kontaktu z policją albo dziennikarzami. Zaciekawiło go, że w środku były prawa jazdy, bo ten seryjny morderca z Kansas też tak robił, tyle że przysyłał je do gazet. Może więc mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem naśladowcy? Patrzcie, wszyscy o nim mówią – ja też chcę być sławny! Szkopuł w tym, że tacy ludzie na ogół łakną uznania. To kwestia pychy i arogancji. Lubią się przechwalać swymi dokonaniami i prowadzić cyniczną grę z przeciwnikiem. To oznacza, że za kopertami powinny były pójść jakieś dalsze listy, telefony, wiersze, cokolwiek. A to, jak się wyraził Jimmy, przypomina rozsyłanie zaproszeń na imprezę bez podania daty, godziny i adresu. Jego zdaniem dokumenty podrzucił ktoś trzeci.