Выбрать главу

Nie znosił plastikowych pojemników, lubił obserwować swoje zwierzątka, ale ptaszniki, jak większość pająków, z natury są nieśmiałe. Wolą siedzieć w ciemności, zwłaszcza kiedy cierpią.

On też robił to wszystko w ciemnej łazience na piętrze, zasunąwszy grube zasłony. W zastałym powietrzu unosił się zapach świeżej ziemi i słaba woń gnicia. Lampka nocna dawała przygaszone światło, w sam raz, żeby widział Henriettę, nie stresując jej dodatkowo.

Zupełnie przestała się ruszać. Już nie próbowała uwolnić nogi. Zdechła?

Nie, chyba jeszcze nie. Ten moment jednak się zbliżał, a on nie mógł znieść nawet myśli, że ją straci. Była pierwszym pająkiem, którym się opiekował, i choć przez lata nazbierał dużo więcej okazów – rzadsze gatunki, egzotyczniej ubarwione – zawsze pozostanie tą wyjątkową. W końcu kiedyś, bardzo dawno temu, dała mu wolność.

Nie ma co, trzeba operować.

Zaczął od zgromadzenia potrzebnych narzędzi. Jako stół operacyjny posłuży kawałek sztywnej tektury. Do tego peseta, lupa, zakraplacz, patyczki do uszu. Zszedł na dół, żeby wygotować pęsetę i zwilżyć następną porcję wyjałowionych ręczników.

Chłopiec siedział na kanapie. Nie spojrzał na wchodzącego mężczyznę, tylko twardo gapił się w telewizor. Mądry chłopak.

W czasie gdy pęseta stygła, mężczyzna oderwał jedną stronę pudełka po płatkach i wyściełał je zwilżonym ręcznikiem. Potem w filiżance przegotowanej wody rozpuścił dwie krople mydła w płynie i wystudził do temperatury pokojowej.

Wrócił na górę, ponownie mijając salon. Tym razem na dźwięk kroków chłopiec lekko się wzdrygnął.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

Teraz trzeba było jakoś wydobyć Henriettę z OIOM-u, uważając, by nie zrobić jej krzywdy. Kiedy już udało mu się ją położyć na „stole operacyjnym”, przysunął całość w stronę lampki i wziął do ręki lupę.

Po bliższych oględzinach stwierdził, że Henrietta na dobre utknęła w starym pancerzu, który ledwie pękł i nie wystaje z niego ani jedno odnóże. Jęknął. Było znacznie gorzej, niż myślał.

Opanował się i zabrał do pracy. Patyczkiem nasączonym w mydlinach delikatnie dotknął pancerza, uważając, by ani jedna kropla nie dostała się do płucotchawek i nie utopiła Henrietty.

Czekając pół godziny, aż roztwór zmiękczy oskórek, postanowił posunąć się o krok dalej i całkowicie usunąć część mostkową starego pancerza. Płytki łączy cienka błona i można je bez trudu oderwać, używając wyjałowionej pęsety.

Poszło łatwiej, niż się spodziewał i wkrótce udało mu się zdjąć większość płytek.

Odnóża Henrietty wciąż jednak były uwięzione. Nowe kończyny, długie i delikatne, blokowały stwardniałe pierścienie starego pancerza. Jeśli nie będzie ich mogła użyć do wypchnięcia wylinki, daleko nie zajedzie.

Jeszcze raz wyjął lupę i zastanowił się, co można z tym zrobić.

Z dołu dobiegł odgłos otwieranych drzwi. Czyjeś przytłumione głosy. Ewidentnie jakaś dyskusja. Przeszkadzać czy nie przeszkadzać. Pomieszczenia na piętrze były jego sanktuarium, do którego wstęp mieli tylko specjalnie goście. Żaden z nich nie lubił tu wchodzić, chyba że musiał.

W końcu jednak usłyszał skrzypienie starych schodów i zbliżające się do jego pokoju kroki.

Drzwi się otwarły, zalewając pomieszczenie niespodziewanym światłem.

– Zamykaj! – warknął.

Drzwi się zamknęły.

– Stój tam i nie odzywaj się ani słowem.

Gość stanął i milczał.

Tak lepiej.

Będzie musiał zniszczyć twarde pierścienie blokujące stawy. Gdyby mu się udało je rozkruszyć, nie naruszając miękkiego ciała pod spodem, Henrietta miałaby jeszcze szansę. Osiem odnóży, cztery stawy w każdym.

Rozpoczął żmudną pracę, cały czas czując obecność przybysza za plecami – młodej dziewczyny, która będzie tak stała bez ruchu, dopóki on znów się nie odezwie.

Pięć minut przeszło w dziesięć, trzydzieści, czterdzieści pięć. Godzinę. Pracowicie odłamywał stwardniały pancerzyk z każdej nogi, powoli, ostrożnie, segment po segmencie.

Gdy w końcu podniósł głowę, ze zdziwieniem zauważył, że koszula przylepiła mu się do spoconego ciała, a on sam ciężko oddycha, jakby godzinami wędrował po górach, a nie siedział pochylony nad stołem w kręgu bladego światła.

Uwolnił wszystkie osiem odnóży; kilka było nienaturalnie wykręconych. Najpewniej się uszkodziły. Nagle jedno się poruszyło, za chwilę drugie. Henrietta wciąż żyła i z całych sił starała się uwolnić.

– Ależ jesteś piękna – zamruczał do swej pupilki. – Moja ty dzielna.

– Co z nią? – dobiegł go głos zza pleców. Nie odwrócił się. Odłożył pęsetę i odparł:

– Nie wiem. Po tak ciężkiej wylince pewnie ma problemy z przewodem pokarmowym. Możliwe, że nie przeżyje do rana.

– Ojej.

– Ale to przynajmniej daje jej jakąś szansę. – Ze smutną satysfakcją wyłączył lampkę i pozwolił Henrietcie prowadzić własną wojnę w warunkach, które jej najbardziej odpowiadały: samotnie i w ciemnościach.

W końcu się odwrócił i spojrzał na dziewczynę. Stała z dumnie uniesionym podbródkiem, ukazując w całej krasie tatuaż na szyi, ale oboje wiedzieli, że to tylko poza.

– Masz? – zapytał bez wstępów.

Wyjęła wizytówkę.

Porwał ją, odwrócił i odczytał zapisany numer telefonu. Po raz pierwszy tego ranka mężczyzna się uśmiechnął.

– Opowiedz mi wszystko ze szczegółami.

I dziewczyna, dobrze już wyszkolona, opowiedziała.

9

„Dla laika najbardziej widoczną cechą wyróżniającą pustelnika brunatnego jest plamka na grzbiecie, która ma kształt skrzypiec z gryfem skierowanym w stronę odwłoka”. (Michael F. Potter, entomolog, Brown Recluse Spider, Wydział Rolniczy Uniwersytetu Kentucky)

Trzy dni później zadzwonił telefon. Ekipa nareszcie zakończyła prace na miejscu katastrofy, więc Kimberly, aby to uczcić, umówiła się z mężem, że zjedzą razem kolację. Mac przyniósł do domu szynkę pieczoną z miodem, do tego sałatkę coleslaw i ciastka.

On jadł szynkę, ona ciastka.

– No więc kiedy dokładnie wyczyściłam ten sygnet – relacjonowała podniecona – nie uwierzysz, ile szczegółów się pokazało. Wokół kamienia wygrawerowano nazwę szkoły: Alpharetta High School. Z boku po prawej jest słowo „Raiders” – to nazwa drużyny – a obok symbol piłki, numer osiemdziesiąt sześć i litery QB.

– Coś ty – odparł Mac, dolewając sobie piwa. – Czyli nie dość, że wiesz, do której szkoły chodzi ten chłopak, to jeszcze się dowiedziałaś, że jest rozgrywającym i nosi koszulkę z numerem osiemdziesiąt sześć.

– Mało tego. Z drugiej strony widnieje imię „Tommy” i „Klasa 2006”

– Ja na moim czegoś takiego nie miałem.

– Ty masz szkolny sygnet?

– Pewnie.

– Nie widziałam, żebyś go nosił.

– Gdyby wyglądał tak fajnie jak ten, może ty byś go nosiła?

Kimberly przewróciła oczami, stwierdziła, że czwarte ciastko raczej nie posłuży zdrowiu jej ani dziecka, i zabrała się za sałatkę.

– Znam więc jego imię, nazwę szkoły i rocznik. Myślę, że jak będę kiedyś w okolicy, wpadnę do tego liceum, pogadam z pedagogiem i – bingo! – zagadka się rozwiąże. Ale wtedy wpada mi do głowy lepszy pomysł.

– Oczywiście.

– Siadam do komputera, żeby zobaczyć, czego mogę się dowiedzieć o Alpharetta High School w Internecie.