Baima podrapał się po nosie.
– Nie cierpię Internetu.
– Dzięki niemu mamy eBay i Amazon.
– I tak go nie cierpię.
Kimberly nie zamierzała się spierać.
– Moja teoria brzmi tak: dzwoniła Delilah Rose, choćby dlatego, że sama dałam jej numer, kiedy się spotkałyśmy. Być może w ten sposób chciała udowodnić, że mówi prawdę.
– To możliwe. – Baima dwukrotnie przesłuchał taśmę z nagraniem jeszcze rano, jak tylko ją dostał od Kimberly. Nie był to najprzyjemniejszy początek dnia. – Czyli mamy mężczyznę o nieustalonej tożsamości, który napastuje seksualnie, a potem torturuje kobietę, żądając, by wskazała mu jakąś osobę, a kiedy ona to robi, zabija ją. Kobieta wymienia nazwisko Ginny Jones i twierdzi, że jest jej matką. Można to jakoś potwierdzić?
– Właśnie wysłałam zapytanie do wydziału osób zaginionych – oznajmiła Kimberly. Znów się zawahała i dodała: – Tylko że nie znałam imienia, więc wpisałam samo nazwisko i ogólne dane. Poszukiwania mogą trochę potrwać.
Kolejne powątpiewające spojrzenie przełożonego.
– Idźmy dalej – ciągnął. – Pierwsze wrażenie, gdy tego słuchałaś… Autentyczne? Inscenizowane? Na żywo? Z taśmy? Jest dużo możliwości.
Tym razem Kimberly starała się mówić pewniejszym głosem.
– Uważam, że to było autentyczne. Czy na żywo, nie jestem pewna.
– Wyjaśnij.
– Te odgłosy w słuchawce… Jeżeli to była inscenizacja, to ktoś, kto to nagrał, musi dobrze wiedzieć, jak się zachowuje torturowana ofiara. To brzmiało zbyt realistycznie.
Baima przyjął tę informację krótkim skinieniem głowy. W taki oto sposób przełożony wręcza podwładnej sznur, żeby się mogła powiesić.
– Czemu nie jesteś pewna, że to się działo na żywo?
– Wczoraj w nocy miałam takie wrażenie, ale dzisiaj… Myślę, że ktoś puścił taśmę. – Kimberly nachyliła się. – Druga porcja dokumentów, które dostał Sal, należała do trzech kobiet wynajmujących wspólnie mieszkanie. One także jedna po drugiej zniknęły. Jeśli dołożyć do tego to, co usłyszałam w słuchawce, można podejrzewać, że jest to elementem modus operandi przestępcy: zmuszanie każdej z ofiar, żeby wskazała następną, kogoś bliskiego. Skoro Ginny Jones zniknęła trzy miesiące temu, to co słyszeliśmy, musiało się zdarzyć przed grudniem.
– Najpierw zostaje porwana matka Ginny. Wskazuje na córkę i ona jest następna – podsumował Baima.
– Na razie to tylko teoria.
– Fajnie się pobawić teoriami, agentko Quincy, ale nie wiem, czy zauważyłaś, że ostatnio mamy na głowie kupę roboty. Żeby wszcząć śledztwo federalne, potrzebne są twarde dowody i – uwaga, uwaga – kompetencje.
– Przecież mam nagranie telefonu… – zaczęła Kimberly.
– Nie kwalifikuje się jako dowód, bo nie da się ustalić źródła. A jeżeli to leciało z taśmy, co sama stwierdziłaś, jak przedstawisz łańcuch dowodowy?
– A sygnet?
– Jak wyżej.
– Informacje dostarczone przez Delilę Rose…
– Najbardziej niewiarygodne zeznanie, jakie w życiu czytałem. Przykro mi. Do trzech razy sztuka.
Kimberly się skrzywiła.
– Larry, przecież słyszałeś tę taśmę. Nie możemy tego tak zostawić. Zginęła jakaś kobieta… błagała o życie. Jak możesz…
– Wcale nie zostawiamy.
Przyjrzała mu się podejrzliwe. -Nie?
– Nie. Podrzucamy to GBI, bo to oni powinni się tym zająć. Mówiłaś, że sprawa wyszła od Martignettiego. Niech dalej ją rozpracowuje i szuka tych prostytutek. A nuż trafi na ślad zbrodni albo nie daj Boże, znajdzie ciało. Tak czy owak to leży w ich jurysdykcji.
– Ale Delilah nie chce z nim gadać.
– Może nikt jej wystarczająco ładnie nie poprosił. Dopóki nie mamy dowodów, że przestępca działał na terenie więcej niż jednego stanu, nie mamy prawa się tym zajmować. Koniec, kropka. Na twoim biurku leży w tej chwili osiemnaście rozpoczętych spraw. Mam propozycję: weź pierwszą z brzegu i doprowadź do końca.
Kimberly zmarszczyła brwi i przygryzła wargę.
– A co robić, jeśli GBI zaproponuje mi założenie podsłuchu w komórce?
Baima spojrzał na nią wymownie.
– Zastanów się, kto najczęściej do ciebie dzwoni i z czym. Za każdym razem się odsłaniasz. Ja bym poszukał lepszego sposobu współpracy.
– Rozumiem.
Kimberly energicznie podniosła się z krzesła, uważając, by zbytnio nie okazać triumfu.
W ostatniej chwili Baima ją zatrzymał.
– Jak samopoczucie?
– Świetnie.
– Ciężko pracujesz, Kimberly. Może póki czujesz się dobrze, zaczniesz powoli planować, co dalej.
– Czy to polecenie służbowe?
– Raczej przyjacielska rada.
– Powtórzę raz jeszcze: praca to moje życie.
Teraz Baima przewrócił oczami. Kimberly uznała, że pora wyjść. Dostała od szefa pozwolenie na poszukanie innych sposobów współpracy z organami stanowymi. Z pewnością można do niej zaliczyć odnalezienie Tommy'ego Marka Evansa.
Ojciec Kimberly wstąpił do FBI po krótkim okresie pracy w chicagowskim wydziale policji. Należał jeszcze do starej gwardii, służył w czasach, gdy agenci chodzili w ciemnych garniturach, każde słowo Hoovera traktowali jak rozkaz i żyli według zasady: „Nigdy nie przynieś wstydu Biuru”.
Kimberly była wtedy za mała – nie pamiętała taty z czasów jego aktywnej służby, ale lubiła sobie wyobrażać, jak stoi w czarnym garniturze naprzeciw jakiegoś drobnego gangstera, wpatruje się w niego nieprzeniknionym wzrokiem i podważa jego alibi jednym uniesieniem brwi.
Kiedy pracoholizm zniszczył jego małżeństwo, przeniósł się do Sekcji Behawioralnej w Quantico i został psychologiem kryminalnym. Teoretycznie wybrał pracę naukową, żeby więcej czasu spędzać z córkami. W praktyce wyjeżdżał częściej niż kiedykolwiek, rozpracowywał setki spraw rocznie, jedna drastyczniej sza od drugiej.
Nigdy nie opowiadał o swojej pracy. Za to Kimberly dobrowolnie zanurzyła się w jego świecie. Wieczorami wkradała się do jego gabinetu, wertowała fachowe podręczniki, zaglądała do szarych kopert pełnych fotografii z miejsc zbrodni, analiz śladów krwi i raportów koronerów, w których pojawiały się takie wyrażenia jak „krwotok punkcikowaty” czy „okaleczenie pośmiertne”.
Kimberly była agentką FBI dopiero od czterech lat, ale w pewnym sensie całe życie zajmowała się analizowaniem brutalnych zabójstw. Po pierwsze dlatego, że uległa mylnemu przeświadczeniu, iż jeśli dogłębnie pozna pracę ojca, będzie w stanie zrozumieć i jego. Po drugie dlatego, że sama była ofiarą usiłującą przebrnąć przez emocjonalne bagno, jakim była świadomość, że jej matka umierała powoli i w straszliwych męczarniach, rozpaczliwie walcząc o życie w swym domu w Filadelfii.
Czy Bethie umierała w potwornym strachu, bezsilna i osaczona, czy czuła złość, że mimo tak wytrwałej walki przegrała wojnę? A może wtedy ból był już tak wielki, że przyjęła śmierć z ulgą? Rok wcześniej zginęła Mandy. Może w ostatnich chwilach Bethie myślała, że dobrze będzie znów się zobaczyć z córką.
Kimberly tego nie wiedziała. I nigdy się nie dowie.
Czasami nocą myśli zabierały ją w ponure miejsca, do których inni, normalni ludzie na szczęście nie muszą zaglądać.
Rzadko rozmawiali z ojcem o pracy, bo to nie ona ich łączyła. Kimberly trafiła do FBI odmienionego po wrześniowych zamachach w Nowym Jorku. Pracowała w pięknym budynku w samym sercu eleganckiego kompleksu biurowego. Przeciętny wiek zatrudnionych wynosił trzydzieści pięć lat. Kobiety stanowiły jedną czwartą personelu. Dla mężczyzn założenie koszuli w pastelowym kolorze było czymś zupełnie zwyczajnym.