– One rosną za duże – uświadomiła go Kimberly. – Potem ludzie je wypuszczają na wolność. Lądują w lasach na Florydzie i pożerają wszystko, co się rusza. Podejrzewam, że aligatory nie są z tego powodu specjalnie zadowolone.
Sal i Kimberly siedzieli w przestrzeni ładunkowej białej furgonetki oklejonej logo firmy remontowej, a w rzeczywistości należącej do działu technicznego GBI. Była to czwarta noc operacji „Pułapka na muchy”. Uzbrojona w ukryty mikrofon Ginny była gdzieś w klubie Foxy Lady i czekała na pojawienie się Dinchary, a Sal i Kimberly czuwali w samochodzie w asyście technika dźwięku Grega Moffata. Na podłodze walały się kubki po kawie (Sala) i butelki po wodzie (Kimberly). Moffat siedział z tyłu wpatrzony w migające wskaźniki i mamrotał coś pod nosem, używając technicznego żargonu, który tylko on rozumiał. W akcji uczestniczyła jeszcze tajna agentka Jackie Sparks. Udając zwykłą dziewczynę, która przyszła się zabawić, krążyła po lokalu i miała Ginny na oku.
Ginny nie wiedziała o Sparks. Fakt, że ryzykowała życie, ukrywając podsłuch, to jeszcze nie powód, żeby ją we wszystko wtajemniczać. Sprawdzili dźwięk, poinstruowali, co ma mówić i puścili samopas.
Zadanie Ginny: skłonić Dincharę, żeby się przyznał do zastrzelenia Tommy'ego Marka Evansa, ewentualnie powiązać go z którąś z sześciu zaginionych właścicielek praw jazdy. Sal miałby wreszcie upragniony dowód na poparcie swoich podejrzeń, a to pozwoliłoby powołać grupę operacyjną i na poważnie zacząć ścigać Dincharę.
Minęły jednak cztery dni, a Dinchara się nie zjawiał, co wprawiło ekipę w lekki niepokój. Sal musiał stawać na głowie, żeby zająć sprzęt GBI na tak długo. Jeśli za dzień, dwa operacja nadal nie przyniesie efektów, będą musieli zwinąć manatki.
– Okazuje się – ciągnął Sal z nasłuchem na Ginny w lewym uchu i na Jackie w prawym – że hodowla pająków to nie taki znów niszowy rynek. W Internecie są setki specjalistycznych sklepów, w których kupisz wszystko, od młodych osobników za parę dolarów po dorosłą samicę Brachypelma baumgarteni za osiem stów.
– Osiemset dolarów? – zdumiała się Kimberly.
– Uhm, samice są drogie. Żyją dłużej od samców, a poza tym można je wykorzystać do rozmnażania. I tu dowiedziałem się czegoś jeszcze ciekawszego – nie masz pojęcia, ile jest artykułów na temat seksowania ptaszników.
Kimberly zrobiła wielkie oczy.
– To strasznie ważna rzecz – wyjaśnił. – Chciałabyś wybulić tyle forsy na samicę i przez pomyłkę dostać samca?
– Mam szczerą nadzieję, że ten problem na zawsze pozostanie mi obcy.
– Istnieją też rozmaite stowarzyszenia hodowców. No i coroczny zjazd miłośników pająków ArachnoCon. Wpisz sobie w Google'u „ptasznik” i zobacz, ile tego jest. Pająki są wszędzie.
– Co ty nie powiesz.
– Trafiłem też na zakamuflowane oferty nielegalnego importu – błysnął okiem Sal. – Te najbardziej egzotyczne gatunki nie są dostępne od ręki, a niektórzy faceci – albo i kobiety – nie chcą czekać. Wiesz, skoro Kolumbijczyk i tak przemyca kokainę, to czemu nie dorzucić takiego Xenethisa immanisa i zarobić dodatkowej kasy?
– Jakiego xenthisa?
– Xenethis immanis. To gatunek ptasznika z fioletowymi plamkami na odnóżach. Tak ze zdjęć to całkiem śliczny. Nie żebym był zainteresowany. Chodzi o to, że ten konkretny gatunek jest teraz nieosiągalny z powodu embarga na handel z Kolumbią, więc wkurzony hodowca musi szukać nielegalnych dróg. Pająki są wysyłane najpierw do Meksyku, z Meksyku do Teksasu, a stamtąd trafiają do kupca. Po drodze zostaje posmarowanych wiele rąk. To częstszy proceder, niż ci się wydaje.
– Pewnie tak, zważywszy, że w ogóle nie siedzę w tym temacie – mruknęła Kimberly.
– Możemy podejść Dincharę z innej strony. Załóżmy, że się pojawi i to co nagramy, wystarczy, żeby uzasadnić podejrzenie popełnienia przestępstwa, ale o ile facet nie zostawił na wierzchu zakrwawionych rękawiczek, raczej nie ma szans, żebyśmy go na miejscu aresztowali. Jednak wydział ochrony środowiska, Ministerstwo Rolnictwa czy kto tam się zajmuje robactwem, mogłyby go zatrzymać pod zarzutem nielegalnego importu pająków. A wtedy zyskalibyśmy dodatkowy czas, no i pretekst, żeby pogrzebać w jego personaliach.
– Nieźle kombinujesz – rzekła z podziwem Kimberly.
– To jest plan B – odparł skromnie Sal. – Z początku myślałem, że go namierzymy, wykorzystując wątek pająków, ale kiedy się dowiedziałem, że jedna trzecia mieszkańców Atlanty to arachnofile, musiałem odpuścić.
– Mnie zastanawiają te tatuaże – mruknęła Kimberly. – Ginny ma na szyi całkiem spory. Ile stawiasz, że Dinchara osobiście ją zaprowadził do salonu, który dobrze zna, bo sam też się tam tatuował?
– Trzeba by go sfotografować – zgodził się Sal. – Puścić zdjęcie w obieg, może ktoś rozpozna autora. Kurczę, ile ja bym dał, żeby mieć do dyspozycji porządny zespół śledczy.
– Żeby wspomóc nasz przepracowany duet, którego połowa niedługo odpadnie, bo musi urodzić dziecko?
– Jest to pewien kłopot.
– Kłopoty to ostatnio moja specjalność – rzuciła cierpko Kimberly.
Westchnęła, spoglądając w dal przez przednią szybę furgonetki. Nie chciała teraz myśleć o sprawach osobistych. O kruchym rozejmie, jaki zapanował między nią a Makiem. O tym, że mają tylko tydzień na podjęcie decyzji, które zaważą na ich dalszym życiu; a tu proszę, czwarty dzień, a ona znowu pracuje po nocy.
Mac przestał już prosić. Nie dopytywał się. Po prostu czekał, a Kimberly odkryła, że to jego milczenie jeszcze bardziej ją wytrąca z równowagi.
Powinien przyjąć tę posadę w Savannah. Głupotą byłoby tego nie zrobić. Miał rację, ich życie się zmienia. Mógłby się skupić na swojej karierze, skoro jej i tak zwalnia bieg. A co tam, posiedzi w domu. Będzie niańczyć dziecko, oglądać talk-show Oprah Winfrey i czytać poradniki psychologiczne.
Tyle że to kompletnie nie w jej stylu. Ona jest upośledzoną emocjonalnie egoistką i ma obsesję na punkcie swojej pracy. I na swój sposób jest z tym szczęśliwa.
– Coś mam – odezwał się z głębi wozu Moffat.
Sal i Kimberly błyskawicznie przytknęli słuchawki do uszu. Do tej pory Ginny dostała z pół tuzina propozycji. Gdyby robili obławę na amatorów płatnego seksu, mieliby niezły połów.
To jednak brzmiało poważnie.
– Musimy pogadać – powiedziała Ginny.
Była zdenerwowana i spięta.
– Czemu nie pracujesz? – odezwał się męski głos. – Idź, poruszaj trochę tyłeczkiem, skarbie.
– Najpierw pogadajmy.
Sal podniósł z kolan czarny radiotelefon i wywołał agentkę Sparks.
– Potrzebny rysopis: niezidentyfikowany mężczyzna, w tej chwili rozmawia z Jones.
– Zrozumiałam - dobiegło wśród trzasków. Potem krótka cisza, gdy agentka Sparks przechodziła przez salę.
– Chcę sobie zbadać krew – powiedziała Ginny, tym razem nieco ostrzejszym tonem. – Czytałam, że w salonach tatuażu można się zarazić żółtaczką. - To był pomysł Kimberly. – Skąd mam wiedzieć, czy nic nie złapałam? A dziecko? Jeśli ono zachoruje? Musisz mi pomóc.
– Widzę obiekt - oznajmiła cicho agentka Sparks. – Biały mężczyzna po trzydziestce, niecały metr osiemdziesiąt wzrostu, jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt kilo wagi. Ubrany w ciemnobrązowe trapery, niebieskie dżinsy i ciemnozieloną koszulę z długimi rękawami podwiniętymi do łokcia. Na głowie czerwona bejsbolówka nasunięta na czoło; twarzy nie widać.