Выбрать главу

Ciężka praca przyniosła efekty i wkrótce chaotyczne rumowisko odwzorowano w czytelnym modelu komputerowym, który mógł zadowolić największego pedanta i służbistę – Kimberly bez wątpienia do takich należała. Z reguły wolała wbijać tyczki, lecz tym razem musiała się zadowolić funkcją archiwistki.

Kimberly dostrzegła grupkę osób w białych koszulach i granatowych garniturach (oficjele z NTSB pochyleni nad planami boeinga 727), potem morze turkusu (pół tuzina techników kryminalistycznych ubranych w kombinezony ochronne) i wreszcie kasztanową czuprynę nadzorującej całą akcję chorobliwej perfekcjonistki Rachel Childs.

Kimberly i Harold schylili się i przeszli pod żółtą taśmą.

– Powodzenia – szepnął Harold.

Agentka specjalna Childs miała zostać słynną chicagowską architektką. W ostatniej chwili postanowiła jednak wstąpić do FBI. Trafiła do pracy jako asystentka jednego z najlepszych w Chicago ekspertów kryminalistycznych i odkryła swoje życiowe powołanie. Jej dokładność, umiejętność rysowania w skali i zamiłowanie do pracy papierkowej okazały się bardziej przydatne w zabezpieczaniu i dokumentowaniu śladów niż w przygotowywaniu planów upiększania krajobrazu Chicago.

To było piętnaście lat temu – Rachel nigdy nie żałowała swojej decyzji. Przy wzroście niewiele ponad metr pięćdziesiąt i wadze czterdziestu siedmiu kilogramów wyglądała teraz jak mała, wściekła Nancy Drew. Która za chwilę popełni pierwsze w życiu morderstwo.

– Jak żeś, do ciężkiej cholery, mógł przeoczyć coś tak dużego jak ludzka noga? – wrzeszczała.

Odeszli na bok, we względnie ustronne miejsce obok szumiącego generatora. Rachel nigdy nie sztorcowała podwładnych publicznie. Ci ludzie byli dla niej jak rodzina. Mogła uważać, że są partaczami, i nawet im to powiedzieć prosto w oczy, ale nikomu nic do tego.

– No wiesz, wisi na krzaku, pod drzewem – odezwał się w końcu Harold. – Nie tak łatwo ją dostrzec.

– Jest luty, liście z drzew dawno opadły. Powinna być widoczna.

– To las sosnowy – wtrąciła Kimberly. – Harold zaprowadził mnie prosto w to miejsce i gdyby nie pokazał palcem, nic bym nie dostrzegła. Szczerze mówiąc, podziwiam go, że cokolwiek zauważył.

Obdarzył ją wdzięcznym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami. Miał rację, Rachel nic jej nie zrobi.

– Cholera – mruknęła Rachel. – Jesteśmy tu trzeci dzień, powinniśmy zwijać manatki, a nie zaczynać wszystko od nowa. Żeby taki głupi błąd…

– Zdarza się – przerwała jej Kimberly. – Pamiętasz zamach w Oklahoma City albo katastrofę w Nashville? Aż dziw, że w ogóle udaje nam się to jakoś ogarnąć.

– Jednak…

– Poszerzymy obszar. Skupimy się na zachodnim sektorze. Zajmie to dodatkowy dzień, ale może się okaże, że ta noga to wszystko, co przeoczyliśmy.

Rachel nagle zmarszczyła brwi.

– Czekaj. Jesteście pewni, że to ludzka noga?

– Widziałem już parę w życiu – odparł Harold.

– Ja też – dodała Kimberly.

Rachel złapała się za głowę.

– Jasny gwint! Przecież mamy ciała wszystkich ofiar, nic nie brakuje! Rano z nienaruszonego kokpitu wyciągnęliśmy kompletne szczątki trzech osób. Nadzorowałam tę operację, więc wiem na pewno, że było sześć nóg.

Harold łypnął na Kimberly.

– Mówiłem ci, że mamy problem.

Zabrali ze sobą aparat cyfrowy, latarki, rękawiczki, grabie i płachtę na zwłoki. Rachel chciała obejrzeć znalezisko. A nuż się okaże, że to tylko strzęp tkaniny albo część naturalnej wielkości manekina. Albo jeszcze lepiej: tylna noga jelenia, którą jakiś myśliwy dla żartu ubrał w ciuchy. To Georgia, tu się zdarzały dziwniejsze rzeczy.

Do zapadnięcia zmroku zostały tylko dwie godziny, więc musieli się spieszyć.

Najpierw przeczesali podłoże, aby się upewnić, że nie depczą po czymś ważnym. Potem Harold i Kimberly skierowali światła latarek na wiszącą w gąszczu nogę. Rachel obfotografowała ją ze wszystkich stron. Następnie w ruch poszły taśma miernicza i kompas. Zanotowali przybliżone wymiary krzewu, jego położenie względem najbliższego punktu odniesienia oraz odległość od granicy obszaru oględzin.

Na koniec, kiedy udokumentowali już wszystko prócz pohukiwania sowy i zimnego powiewu wiatru, który jeżył im włoski na karku, Harold za pomocą grabi ostrożnie zdjął znalezisko i ułożył je na kwadracie niebieskiego plastiku, który rozpostarła Rachel. Pochylili się nad nim.

– Niech to szlag – mruknęła Rachel.

Z pewnością była to ludzka noga, odcięta powyżej kolana. Stercząca kość udowa lśniła bielą na tle płachty. Sądząc po wielkości, prawdopodobnie należała do mężczyzny, ubranego w niebieskie dżinsy.

– Jesteś pewna, że wszystkie trzy ciała były nienaruszone? – spytała Kimberly. Tym razem nie brała udziału w zbieraniu śladów. Próbowała sobie wmówić, że jej to nie zirytowało, ale nie było to prawdą. Zwłaszcza kiedy się okazało, że przeoczono coś tak ważnego. – Kokpit spłonął prawie doszczętnie, stan zwłok chyba nie był najlepszy.

– Kokpit się oderwał od kadłuba. Był nadpalony, ale nie zniszczony. Nie wylało się na niego aż tyle paliwa.

– Ten gość to nie pilot – stwierdził Harold. – Oni nie chodzą w dżinsach.

– Farmer? Pracownik rolny? – zastanawiała się Kimberly. – Może kiedy samolot spadł na traktor… – Ale zaraz sobie przypomniała, że właściciel pola już się zgłosił, żeby zidentyfikować wraki maszyn i pożalić się nad stratą. Gdyby zginął jego pracownik, coś by o tym wiedzieli.

– Ja tego nie łapię. – Rachel cofnęła się kilka kroków i rozejrzała po lesie. – Jesteśmy teraz w miejscu, gdzie samolot pierwszy raz zahaczył o drzewa. Spójrzcie. – Wskazała na ostre białe wierzchołki ściętych sosen dwadzieścia metrów na południe. – Prawe skrzydło zostaje ściągnięte w dół, samolot się przechyla, pilot koryguje położenie, ale widocznie przeciąga, bo sto metrów stąd – obróciła się, pokazując na jakiś odległy, niewidoczny cel – mamy głęboką wyrwę na skraju pola, tak jakby lewe skrzydło zaryło w ziemię…

– Ostatecznie obracając samolotem… – dokończyła Kimberly. – A to znaczy, że w tym momencie, w tym miejscu…

– Samolot jeszcze się nie obrócił, więc nikt z niego nie mógł wypaść. No bo pomyślcie: kokpit jest półtora kilometra stąd. Nawet gdyby ten cholerny samolot wybuchł, a wiemy, że tak się nie stało, skąd niby wzięłaby się tutaj ludzka noga bez śladów oparzeń?

Harold zaczął chodzić wkoło, wpatrując się w ziemię. Kimberly cofnęła się, zadarła głowę i spojrzała między drzewa.

Traf chciał, że to ona pierwsza je zauważyła. Zaledwie pięć metrów dalej, niemal na wysokości oczu. Aż dziw, że nie krzyknęła. Zaalarmował ją zapach. Ostry, drażniący. Zobaczyła błyśniecie pomarańczowego odblasku. Potem następne, i jeszcze jedno. Aż w końcu…

Brakowało głowy. I lewej ręki, i nogi. Został tylko dziwaczny, zgięty wpół kształt zwisający z gałęzi.

– Coś czuję, że nie wrócimy jutro do domu – powiedziała Kimberly.

Harold i Rachel podeszli do niej.

– Myśliwy? – spytała z powątpiewaniem Rachel. – Przecież sezon na jelenie skończył się parę miesięcy temu…

– Dopiero w styczniu – sprostował Harold. – Ale na drobną zwierzynę można polować do końca lutego. Poza tym są dziki, aligatory. To Georgia, tutaj zawsze coś można ustrzelić.