– Do domu bym go raczej nie wpuszczał – mruknął do siebie, lecz na tyle głośno, że Rita była przekonana, iż chłopiec to usłyszał.
– Pilnuj swojego nosa, Mel. A o mnie się nie martw. – Zabrała obie torby, z pewnym wysiłkiem ściągając je z lady, a Mel aż się zaczerwienił.
– Przepraszam, Rito, pomogę pani…
Lecz ona nie miała już ochoty zadawać się z takimi jak on. Sama poszła do wyjścia.
– Chłopcze! – zawołała, ponieważ nie lubiła wymawiać imienia Scott. Uważała, że nie pasuje do niego tak samo jak stara koszula jej brata. – Wychodzimy!
Chłopak posłusznie podbiegł i razem wyszli ze sklepu. Trzymał ręce w kieszeniach. Rita musiała trzy razy chrząknąć, zanim się domyślił i wziął od niej jedną reklamówkę. A potem tak jak poprzednio, w milczeniu, powlekli się do domu.
Pokonawszy trzy czwarte drogi, Rita musiała przystanąć, żeby złapać oddech. Brzuch jej burczał, skarżąc się na skromne śniadanie, bo przecież oddała swojego tosta chłopcu. W jej wieku ciało i tak coraz bardziej się kurczy, a dziecko potrzebuje kalorii, żeby rosnąć.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że Scott je kit kata.
– Chcesz? – spytał grzecznie, zanim złapała go za ucho.
– Skąd masz tego batona?
– Auć!
– Odpowiadaj! Zapłaciłeś za niego? Podszedłeś do kasy i położyłeś na ladzie pieniądze, kiedy nie patrzyłam?
– Ja… ja…
– Ukradłeś go!
– Ja tylko chciałem pomóc! Ciocia nie ma pieniędzy, a on ma taki duży sklep i tyle jedzenia. Co dla niego znaczy jeden mały batonik? Nawet nie zauważy!
– Pokaż kieszenie.
Puściła go i zmusiła, żeby je wywrócił. Były tam dwa batony, paczka orzeszków i trzy opakowania suszonej wołowiny. Pokręciła głową z oburzeniem.
– Cóż, nie mamy innego wyjścia – rzekła, podniosła zakupy i pomaszerowała z powrotem w dół wzgórza.
– Ciociu, gdzie idziesz? – Chłopiec z trudem ją dogonił. Kiedy Rita jest zła, wstępują w nią dodatkowe siły, a teraz była porządnie wściekła.
– Zabieram cię z powrotem do sklepu, młodzieńcze. Oddasz Melowi wszystko, co zabrałeś, a w ramach przeprosin zamieciesz mu podłogę na zapleczu.
Chłopiec przystanął.
– Ale dlaczego? Ciocia nie ma co jeść, więc chciałem pomóc. Widzisz? Mogę się na coś przydać. Nie lubisz suszonej wołowiny? Powiedz, co lubisz, to wezmę następnym razem. Ale jajka to musisz kupować, bo je ciężko ukraść.
Teraz ona stanęła. Tylko po to, żeby spiorunować go wzrokiem.
– Nie wolno kraść.
– Widziałem spiżarnię. Jest pusta. Mogę pomóc.
– Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają.
– No właśnie! – Oczy mu się zaświeciły. Rita zrozumiała, że nie najlepiej dobrała przysłowie.
– Dziecko! Bogacenie się kosztem innych to grzech. Tak, jestem biedna, mam pusto w spiżarni, ale za to jestem silna i sprytna. Dam sobie radę bez uciekania się do przestępstwa. A teraz marsz!
Kopnęła go w nogę, żeby się ruszył.
Spojrzał na nią gniewnie, ale pobiegł przed siebie, bardziej skonsternowany niż zły. Na dole jednak się zbuntował i za nic nie chciał wejść do sklepu.
Rita wzięła od niego wszystkie rzeczy, sama weszła do środka i położyła je na ladzie.
– Bardzo przepraszam – rzekła do Mela. – To się już więcej nie powtórzy.
– Będzie pani miała przez niego kłopoty – mruknął Mel, krzyżując ręce na piersiach.
Rita spojrzała na niego wyniośle.
– Powiedział, że tylko chciał pomóc. – Na odchodnym jeszcze raz zmierzyła go wzrokiem i opuściła sklep z taką godnością, na jaką tylko stać starą, schorowaną kobietę.
Chłopak czekał po drugiej stronie ulicy. Powlókł się za nią i z każdą chwilą był coraz bardziej przygaszony. Już zbliżali się do domu, gdy wreszcie wybuchnął.
– To było głupie! Ty jesteś głupia! Te batoniki były moje. Zarobiłem na nie. Jakim prawem je oddałaś?
– Zasady są zasadami.
– Nieprawda! – zawołał. – Ty nic nie wiesz! – Chwycił jej drogocenną torbę z zakupami i cisnął nią o ziemię. Rita usłyszała, jak tłuką się jajka, zobaczyła żółtka wylewające się do wnętrza reklamówki.
– Dziecko, coś ty najlepszego zrobił? Teraz oboje będziemy chodzić głodni.
– I dobrze! Bardzo dobrze! – krzyczał chłopiec.
Zamierzył się ręką. Rita była pewna, że zaraz ją uderzy, strzeli prosto w twarz. Ale on w ostatniej chwili opuścił rękę, odwrócił się i uciekł.
Patrzyła za nim, jak przebiera swymi chudymi nóżkami w stronę sąsiedniego wzniesienia, gdzie stał stary rozpadający się wiktoriański dom. Chciała się na niego gniewać, ale bardziej ją ciekawiło, co go tam czeka.
Minęła kolejna minuta. Rita z trudem schyliła się po zakupy i ostrożnie wzięła je w ręce. Zaniosła do kuchni, a tam gumową szpatułką wydobyła rozlane żółtka i przelała do miski.
Robiła rzecz, którą umiała najlepiej – ratowała to, co jeszcze dało się uratować.
25
Pan Hamburger coś knuje.
Czuję, jak mnie obserwuje, kiedy myśli, że tego nie zauważę. Na przykład kiedy oglądam telewizję, staje w drzwiach i cały czas się gapi. Potem drapie się w jaja i wychodzi.
Ostatnio dużo czasu spędza sam. Wychodzi się przejść albo zamyka u siebie w pokoju. Wyczuwam te jego ponure nastroje. Czasem pokrywają się z moimi. Jesteśmy jak ojciec i syn, wzajemnie sobą gardzący.
Już mnie nawet nie dotyka; jestem za stary. Nie mogę też łowić dla niego zdobyczy jak dawniej. Blady nastolatek na placu zabaw od razu wzbudza podejrzenia. Ludzie się boją, że jestem jakimś chuliganem albo dealerem. Gdybyż oni wiedzieli.
Ciągle jestem niski. On mnie kiepsko karmi, to chyba rozpaczliwa próba powstrzymania procesu dojrzewania. W końcu ciągle czerpie zyski z filmów, ale to też bez porównania. W świecie porno prawdziwe pieniądze zarabia się na dzieciach, a nie na chuderlawych nastolatkach.
Ostatnio zaczął wspominać o jakimś egzaminie.
– Synu, w życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, kiedy trzeba pomyśleć o przyszłości. Stajesz się dorosły, jesteś prawie gotów, żeby przystąpić do egzaminu.
Nie wiem, co ma na myśli. Jaką przyszłość? Przecież nie wyśle mnie do college'u. Co ja jego zdaniem mam ze sobą zrobić? Pójdę do zawodówki, a potem do fabryki? Czy zamieszkam w przyczepie razem z resztą marginesu społecznego? Pewnie czułbym się tam jak ryba w wodzie.
Od jakiegoś czasu, ilekroć wracam do domu i wkładam klucz do zamka, ręka mi zamiera. Nigdy nie wiem, czy tym razem się otworzą czy nie. A jeżeli tak, to czy zastanę tam jego.
Bo ja powoli zaczynam to wszystko rozumieć. Każde życie ma jakąś wartość, a ja ze swojej wyrosłem mniej więcej dwa lata temu. Teraz jestem jak stara szkapa w stajni, która nie nadaje się ani do wyścigów, ani do rozrodu, za to jej utrzymanie kosztuje majątek. Wiecie, jak ten koń, co w końcu trafia do fabryki kleju.
On prawdopodobnie myśli, że ucieknę. Wierzcie mi, zastanawiałem się nad tym. Ale spędziwszy tu tyle lat, nie wiem, dokąd miałbym pójść i co miałbym robić. Nie znam innego życia; Pan Hamburger to jedyna rodzina, jaka mi została.
Może mnie rzuci i zniknie.
Oczywiście są i inne możliwości.
Zeszłej nocy wszedł do mnie do pokoju, stanął nad łóżkiem i gapił się, gapił, gapił.
Starałem się oddychać miarowo, ale obserwowałem go przez lekko uchylone powieki. Zastanawiałem się, czy ma ze sobą pistolet albo nóż. I co zrobię, jeśli mnie zaatakuje.