– Jeśli masz zamiar tam się wybrać – rzucił w roztargnieniu Harold – radzę się najpierw zaopatrzyć w parę limmerów. – Odstawił mikroskop.
– Dlaczego?
– Bo te lasy zajmują ponad trzysta tysięcy hektarów.
– Co takiego?
– Mówiłem ci, że u nas, w Georgii, jest gdzie połazić po górach.
– O kurde.
– Czekaj. Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Pęseta?
Kimberly pogrzebała w narzędziach, wyjęła pęsetę.
– Znowu złoto? – spytała z nadzieją. – A może prawo jazdy którejś z ofiar?
– Lepiej.
– Lepiej?
– No. Sama zobacz. Wylinka pająka.
Kimberly udało się dodzwonić do Sala krótko przed trzecią. Na lunch zjadła maślaną bułeczkę i cztery puddingi, więc była naładowana energią.
– No więc gadałam z gościem z Limmera i powiedział, że chętnie obejrzy ten but, jeśli mu go dostarczymy – wyrzuciła jednym tchem. – Podejrzewa, że to jeden ze standardowych modeli do turystyki górskiej. Można je kupić w wielu sklepach, a męska dziesiątka to najpopularniejszy rozmiar. To akurat niefajnie. Jeżeli jednak ten but był szyty na miarę – a to będzie mógł stwierdzić dopiero, gdy go zobaczy – może uda się odszukać fakturę z nazwiskiem.
Na Salu nie zrobiło to oczekiwanego wrażenia.
– To Dinchara kupował buty aż w New Hampshire?
– Albo zamówił pocztą. Chodzi o to, że to nie jest obuwie dla amatorów. Harold jest przekonany, że Dinchara chodził w nim po terenach Parku Narodowego Chattahoochee, a to nam wreszcie zawęża obszar poszukiwań z całego stanu do jakichś trzystu tysięcy hektarów.
Sal aż jęknął.
– No dobra – zaczęła jeszcze raz Kimberly. – Co dziś porabiałeś?
– Dostałem w dupę od szefa.
– O-o.
– Klein się nie zgodził na utworzenie grupy operacyjnej. Uważa, że mamy za mało dowodów, żeby stwierdzić przestępstwo.
– A prawa jazdy? A taśma z nagraniem morderstwa Veroniki Jones?
– Niepotwierdzona autentyczność.
– Rozmowa Dinchary z Ginny? Boże, nawet sposób, w jaki ją traktował…
– W każdej chwili może go oskarżyć o pobicie.
– Cholerny świat. – Kimberly straciła nagle cały zapał. – To czego on dokładnie od nas chce?
– Ciała. Jakiegoś wiarygodnego świadka. Więcej dowodów na to, że te kobiety naprawdę zaginęły, a nie tylko wyjechały.
– Ale właśnie po to jest nam potrzebny zespół śledczy! Jak mamy znaleźć ciało?
– Wiem.
– A tymczasem Ginny Jones chodzi bez ochrony po tym, jak wkurzyła Dincharę.
– Wiem.
Zachmurzyła się.
– Czasami mam dosyć tej roboty.
– Wiem.
Chwilę siedzieli w milczeniu, potem Sal ni stąd, ni zowąd wyznał:
– Mój ojciec też tak robił, bił mamę. Dopóki brat nie zaginął, nie było tak źle, ale potem zaczął strasznie dużo pić. Wyżywał się na niej, ile wlezie, a ona to potulnie znosiła. Jakby była winna całemu złu tego świata.
Kimberly zatkało.
– Nie mogłem wtedy na to patrzeć i teraz też się we mnie gotuje. Chętnie przymknąłbym skurwysyna.
– Sal…
– Nie przejmuj się, po prostu mam dziś kiepski dzień. Przejdzie. – Odchrząknął. – Udało mi się zdobyć prawdziwy adres Ginny Jones na podstawie informacji z rejestru pojazdów. Jackie zgodziła się poobserwować ją dziś wieczorem. Jutrzejszy wieczór ja wezmę, zobaczę, co się będzie działo.
Umilkł, oczekując, że Kimberly zaofiaruje się wziąć wieczór numer trzy. Ona jednak bębniła palcem o blat i z wyrzutami sumienia myślała o Macu, który chciał, żeby wróciła do domu i obgadała z nim ważne życiowe zmiany. W dodatku byli u nich ojciec i Rainie, którzy przylecieli aż z Oregonu.
– No bo wiesz – naciskał mocniej Sal. – Dinchara jest nieźle wkurzony. Taki gość, jak się zorientuje, że ktoś mu robi koło pióra, nie będzie się patyczkował. To my wysłaliśmy ją z mikrofonem, więc wycofać się w tym momencie…
– Spojrzę w kalendarz – odparła Kimberly.
– No nie, jeżeli musisz umyć głowę…
– Nie bądź złośliwy.
– Ja tylko przypominam, że…
– Wiem, wiem. Dinchara jest wściekły, a Ginny bezbronna. Sytuacja szybko się zmienia. Myślisz, że po co ślęczałam cały dzień nad jakimś utytłanym buciorem, co? Rozwiążemy tę zagadkę. Mamy nowe ślady: znalazłam złoto i wylinkę pająka.
Następny telefon był od Maca.
– Będziesz na kolacji? – spytała. – Obiecałam Rainie, że zrobię bitki w sosie. Pojechała po zakupy, a tata do apteki po zioła na wątrobę.
– Nie mogę. Muszę zostać w pracy.
– Ale przecież uwielbiasz bitki.
– To zostawcie mi trochę – uciął, lekko już zirytowany. Kimberly zrozumiała i zamknęła się. Mac też umilkł. Cisza nieznośnie się przedłużała.
– Ciężkie śledztwo? – odważyła się w końcu zagadnąć Kimberly.
– Wiesz, jak to jest.
– Wiem.
– Nie czekaj na mnie.
– Dobrze, skoro tak.
– To nie może tak dłużej trwać – powiedział znienacka. – Ty pracujesz do późna, ja pracuję do późna, mijamy się w nocy, ledwie cmokając w policzek. Co to za życie?
– Nasze – powiedziała czule.
– W końcu coś pęknie.
– Jak chcesz, jestem gotowa porozmawiać. W każdej chwili.
– Jasne, bo akurat nie masz nic do roboty.
Nieskrywana wrogość w jego głosie bardzo ją zaskoczyła. Znowu zamilkła, czując, że weszła na pole minowe i nie bardzo wie, gdzie zrobić następny krok.
– A zresztą – mruknął Mac. – Jestem zmęczony i tyle. -I odłożył słuchawkę.
Kiedy znowu zadzwonił telefon, odebrała bez namysłu. Myślała, że Sal ma dla niej nowe wiadomości. Miała też nadzieję, że Mac dzwoni z przeprosinami.
W słuchawce panowała jednak cisza.
Wtedy już wiedziała.
Usiadła na krześle, szukając po kieszeniach dyktafonu.
– Dlaczego to pani nic nie obchodzi? – spytał wysoki głos o metalicznym brzmieniu. Tym razem miała wrażenie, że słyszy lekkie zniekształcenia, jakby ślady obróbki elektronicznej.
– Jestem, jestem, słucham – odparła, wydobywając dyktafon. Położyła go przed sobą na biurku i włączyła.
– Żadnego zainteresowania, nic – mówił z wyrzutem głos w słuchawce. – Nic pani nie zrobiła…
– Spotkajmy się – powiedziała spokojnie. – Porozmawiajmy osobiście. Chcę pomóc.
– To nie jest moja wina. „«Zapraszam w moje progi», rzekł pająk do muchy”. I one same przychodzą.
– Jak się nazywasz? Potrzebny mi twój adres, numer telefonu. Zarejestruję cię jako tajnego informatora. Poza nami nikt nie będzie o tym wiedział.
Ale rozmówca jej nie słuchał. Jego głos zamienił się w płaczliwy lament, pełen pretensji i złości.
– Dlaczego pani odpuściła? Zapomniała o nas, zostawiła uwięzionych w jego sieci. Teraz kolej na panią. Wpadnie pani w jego ręce. Ale ja mam to gdzieś. Nie zamierzam się tym przejmować. Niczemu nie jestem winien.
– Veronica Jones – rzuciła ostro. – Inne kobiety… Dobrze wiem, co on zrobił, ale potrzebuję dowodu. Gdzie ukrywa ciała? Jeśli pomożesz mi je odnaleźć, będę mogła go powstrzymać.
Głos jednak nie odpowiedział. W słuchawce była cisza, a potem coś zaczęło trzeszczeć na łączach. Wtem, gdy już miała rezygnować:
– Niedługo czeka mnie egzamin. Zawahała się, ale postanowiła zaryzykować.
– Jaki egzamin, matura? Kończysz szkołę, jak Tommy Mark Evans?
– To nie była moja wina! – zawołał głos. – Pani nie wie, jak to jest. Kiedy on coś postanowi, to tak musi być!