– Bardzo chciałbym ci coś poradzić, ale nie ma jednej recepty na życie. To są problemy, z którymi ty i Mac będziecie musieli się uporać. Mogę tylko powiedzieć, że jako ojciec popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy, a jakimś cudem dochowałem się tak wspaniałej córki.
Kimberly pokręciła głową. Wiedziała, że tymi słowami chciał jej sprawić przyjemność i przyjęła je z wdzięcznością, ale siłą rzeczy się zastanawiała, czy Mandy byłaby tego samego zdania. Wspomnienie siostry, która zginęła w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat, na nowo przywołało ból i rozpacz.
Kimberly zaczekała z podjęciem tematu tajemniczych telefonów aż do chwili, gdy szli spać. Pięć miesięcy temu powiedziałaby Macowi, że grożono jej śmiercią. Oboje tylko machnęliby ręką ze śmiechem, wszak to dla nich nic nowego. Teraz czuła, że nie da rady z nim o tym rozmawiać, więc powiedziała ojcu.
Ten jak zwykle podszedł do sprawy rzeczowo.
– Co wiesz o dzwoniącym?
– Nic.
– Bzdura. Wysil trochę szare komórki. Rozmawiałaś z nim trzy razy. Dość, żeby się sporo dowiedzieć.
Teraz sobie przypomniała: jej ojciec to twardziel, łatwo nie odpuszcza.
– Hm, ten człowiek ma dostęp do komputera i karty kredytowej, i jest obeznany z Internetem na tyle, że umie stosować spoofing.
– Świetnie.
– Zna numer centrali FBI; to akurat proste, bo jest w książce telefonicznej, ale – tu się zastanowiła – zna też numer mojej komórki, a ten już trudniej zdobyć.
– Co jeszcze?
– Głos jest męski, ale to może być efekt obróbki cyfrowej. Mam jednak wrażenie, że rozmówca jest młody. Niektóre sformułowania, ogólna drażliwość, łatwe wpadanie w złość. Stawiałabym na nastolatka.
– Doskonale.
– Mówi z lekkim akcentem, więc chyba jest tutejszy. Telefony zdarzały się wieczorem, nad ranem, a dzisiejszy był po południu, więc to ktoś, kto ma elastyczne godziny pracy albo w ogóle nie pracuje.
– Czyli nastolatek jak najbardziej może być.
– Tak.
– Motyw? Po co próbuje się z tobą skontaktować? Dlaczego akurat z tobą?
Musiała chwilę pomyśleć.
– Za pierwszym razem, kiedy puścił mi taśmę z Veronicą Jones, myślałam, że szuka pomocy. Ktoś, być może jedna z ofiar, próbuje zwrócić uwagę na to, co się dzieje, żeby doprowadzić do ukarania Dinchary. Drugi telefon też brzmiał jak ostrzeżenie. Ktoś ciągle prosił o pomoc. Wiemy też, że osoba z bliskiego otoczenia Dinchary podrzuciła koperty z dokumentami zaginionych dziewcząt, potencjalnymi „trofeami”. Niewykluczone, że to właśnie ten, kto dzwonił. Pierwsza próba kontaktu, niestety, nieskuteczna.
– A dzisiejszy telefon?
– Wściekły – odparła bez wahania. – Rozmówca był wkurzony, tak jakbym osobiście go zawiodła. Może dlatego, że podjął wysiłek, a ja się nie zjawiłam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najlepiej od razu z nakazem aresztowania? Tego nie wiem, ale rozmowa odbywała się w całkiem innym tonie. Przestałam być sojusznikiem, stałam się celem.
Na twarzy Quincy'ego widniał cień uśmiechu.
– To już nie wygląda na nastolatka.
– No właśnie!
Zamyślił się.
– Czy to możliwe, że dzwoniący wciąż pozostaje w kontakcie z podejrzanym? Może sam podejrzany zmienił dynamikę ich relacji? Mówiłaś, że rozmówca wspomniał, że chce zdać jakiś egzamin i w tym celu musi cię zabić, tak?
– Tak.
– Może dlatego, że dostał taki rozkaz od podejrzanego? I tu nasuwa się kolejne logiczne pytanie: dlaczego ty? Czy rozmówcy kazano zabić konkretnie agentkę FBI Kimberly Quincy, czy jakiegokolwiek przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości? A może kobietę?
– Konkretnie mnie – odpowiedziała powoli Kimberly. – Ten ktoś od samego początku wiedział, że zajmuję się sprawą Dinchary, więc nie sądzę, że wybór był przypadkowy. Chodzi o moje zaangażowanie w tę sprawę. Dlatego się mną zainteresował.
– Masz jakieś typy?
– Ginny Jones. Zna mój numer komórki, spotkała się ze mną w związku z tą sprawą i wie, co się stało z jej matką i Tommym. Poza tym ma powody, żeby się na mnie wściekać, jeśli wziąć pod uwagę to, co wczoraj zaszło między nią a Dincharą. Jeżeli miała nadzieję na rozwiązanie jakichś problemów dzięki skontaktowaniu się z FBI, to chyba nie wyszło to tak, jak planowała.
– Ale?
Kimberly wzruszyła ramionami.
– Ale po co miałaby kombinować z telefonami? Przecież już się widziałyśmy. To samo mogła mi powiedzieć osobiście.
– Nieśmiała?
– Nie sądzę.
– Boi się?
– Moim zdaniem więcej ryzykuje, dzwoniąc, niż gdyby mi powiedziała wszystko na spotkaniu w cztery oczy. Z drugiej strony, dziewczyna jej pokroju… Kto wie?
– Więc myślisz, że ten kto dzwonił, mówił poważnie? Czujesz, że coś ci grozi?
Kimberly przygryzła wargę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Sporo nerwów mnie kosztują telefony z pogróżkami.
– Ale czy masz wrażenie, że twoje życie jest w niebezpieczeństwie?
– Nie wiem. Jest pewna różnica między polowaniem na prostytutki a zamierzaniem się na agenta federalnego. Z drugiej strony, tu się toczy jakaś brudna gra. Ginny… Tajemnicze telefony… Czuję się jak pionek przesuwany po szachownicy. Nie wiem, dlaczego tak jest i to właśnie najbardziej mnie przeraża. Nawet jeśli nie jestem głównym celem, mogę się stać przypadkową ofiarą.
– Złożyłaś raport swojemu zwierzchnikowi?
– Zostawiłam mu dzisiaj notatkę razem z kopią nagrania.
– Jak myślisz, co zaproponuje?
– Cholera, mam nadzieję, że wreszcie się zgodzi na utworzenie grupy operacyjnej. Z jednym dzwoniący się zdradził: wie coś o Evansie. Sprawa tego zabójstwa jest wciąż nierozwiązana, ale tu, chwała Bogu, mamy ciało. Może dzięki temu machina w końcu ruszy, bo to nie może tak dalej trwać. Biedna Ginny Jones o mało nie oberwała za nic. I to mnie strasznie wkurza!
– Moja krew – powiedział Quincy. Kimberly nareszcie się uśmiechnęła.
– Myślę, że Sal miał rację – rzekła poważnie. – Dinchara poluje na prostytutki. Ginny na razie się upiekło; teraz musimy coś zrobić z pozostałymi kobietami. Chcę je odnaleźć i sprowadzić do domu. A potem dorwę tego skurwysyna.
– Biorąc pod uwagę wyniki oględzin buta, ja bym ruszył do lasu. Wziąłbym psy do poszukiwania zwłok.
– Jasne, to raptem trzysta tysięcy hektarów. Kilka psów upora się z tym w jeden dzień.
– Sarkazm to ty masz po matce.
– Chciałbyś. Ale wiesz co? Harold ma znajomą, która jest arachnologiem. Umówił nas na spotkanie jutro z samego rana. Normalnie nie przywiązywałabym większej wagi do wylinki pająka, ale zważywszy na zamiłowania Dinchary…
– Mogę iść z wami?
– No co ty, i zrezygnujesz ze zwiedzania Coca-Cola World?
– Błagam, pozwól mi – odparł poważnie ojciec.
Rainie i Quincy już dawno poszli spać, a Kimberly czekała jeszcze na Maca, oglądając w łóżku nocny program w telewizji. Około pierwszej miała dosyć. Rozmasowała sobie krzyż, przyjrzała się lekko spuchniętym stopom i stwierdziła, że od wczoraj zrobiła się jakaś większa oraz że powinna już iść spać.
– Dobranoc, malutka – szepnęła do brzucha, zgasiła światło i naciągnęła kołdrę.
Sen nie był dla niej łaskawy. Biegała po jakimś domu obryzganym krwią, który jak przez mgłę kojarzyła ze zdjęć miejsca zabójstwa swojej matki. Wszędzie rozpaczliwie szukała Bethie. Musiała się z nią zobaczyć. Tyle jej miała do powiedzenia.
Lecz nagle usłyszała płacz niemowlęcia i zrozumiała, że to nie matkę straciła. Próbowała odnaleźć własne dziecko. Idąc za odgłosami płaczu. Idąc po śladach krwi.