– Skąd się bierze pustelniki? – drążyła Kimberly. – Kupuje się je przez Internet, jak ptaszniki, czy może w jakichś specjalistycznych sklepach?
– Tu, w naszych okolicach? – Crawford-Hale uniosła brwi. – Wystarczy zejść do piwnicy. Albo zajrzeć pod stos drewna na opał czy podnieść kamień podczas spaceru w lesie.
– W lesie?
– Tak, w Georgii ten gatunek bytuje na zewnątrz przez okrągły rok.
– Na przykład w Parku Narodowym Chattahoochee?
– Na pewno można je tam znaleźć.
Kimberly westchnęła i zaczęła przygryzać wargę. Zwróciła się do Sala.
– Więc ta wylinka wcale nie musi mieć związku z jego kolekcją. Mógł ją przynieść na butach z lasu.
– Owszem, mógł – powiedziała Crawford-Hale i dodała: – Z tym że jedna uwaga: pustelniki brunatne są bardzo płochliwe. Na co dzień chowają się w ciemnych zakamarkach, a co dopiero w okresie wylinki, która dla wszystkich pająków jest niezwykle stresującym przeżyciem. Bardzo możliwe, że ten człowiek nie natknął się na pancerzyk, wędrując głównym szlakiem, raczej bym powiedziała, że się zapuszczał w bardziej niedostępne miejsca, gdzie nie ma wielu ludzi.
– Gdzie można ukryć zwłoki – mruknęła Kimberly.
– To już nie moja dziedzina, więc się nie wypowiem. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
Kimberly musiała to wszystko przemyśleć. Liczyła, że ta rozmowa rozwieje więcej wątpliwości. Sądząc po minie Sala, on miał podobne odczucia.
Żadne inne pytania nie przychodziły jej do głowy, więc wyciągnęła dłoń, dziękując pani arachnolog za poświęcony czas. Sal zrobił to samo.
– Jeśli kiedyś spotkam pustelnika brunatnego, to co mam zrobić? – zapytał w ostatniej chwili.
– Nie ruszać się. Pokręcił głową.
– Jezu, jak ty możesz tak dzień w dzień gapić się na te wstrętne ośmionożne insekty? Do tej pory mam gęsią skórkę.
– O, pająki to nie insekty – poprawiła go Crawford-Hale. – Te mają sześć nóg, a pająki osiem. Pająki żywią się insektami. To zasadnicza różnica.
Nie dla Sala.
– Nie lubię pająków – stwierdził kategorycznie, kiedy wyszli z Kimberly z gabinetu i podążali piwnicznym korytarzem oświetlonym migającymi jarzeniówkami.
– Spójrz na to z innej strony: przynajmniej są mniejsze od grzechotników.
– Grzechotników? A co ty robiłaś z grzechotnikami?
– Grałam z nimi w klasy. I wierz mi, niezbyt się to udawało.
Dotarli do końca korytarza, wspięli się po schodach na parter i pchnąwszy szklane drzwi, wyszli wprost na oślepiające słońce. Harold, Quincy i Rainie czekali cierpliwie na parkingu. Harold skrzyżowawszy chude nogi, opierał się o maskę samochodu Kimberly. Quincy i Rainie stali obok.
– Dobre wieści? – spytał Harold z nadzieją w głosie. Kimberly wzruszyła ramionami.
– To jest wylinka pustelnika brunatnego, co na tych terenach oznacza tyle, co znaleźć biedronkę. Hura.
– Co teraz zamierzacie? – spytał Quincy.
Kimberly spojrzała na Sala.
– Dalej nie wiadomo, co z Ginny?
Sal sprawdził, czy nie ma nowych wiadomości w komórce. -Nie.
Zaraz po rannym telefonie od Sala pojechała pod jej adres. Na miejscu potwierdziła jego wstępną ocenę: żadnych śladów włamania ani walki. Ciasne mieszkanko wyglądało, jakby ktoś je opuścił w pośpiechu, zabierając tylko najcenniejsze rzeczy, o czym świadczyły ślady na warstwie kurzu na meblach.
W sypialni znalazła częściowo wsunięty pod łóżko poradnik dla kobiet w ciąży. Kolejny drobny szczegół, który będzie ją dręczył po nocach.
Rysopis Ginny, opis jej samochodu oraz portret pamięciowy Dinchary rozesłano do posterunków w całym stanie. Minęło osiem godzin i nic. Pozostało czekać.
– I ciągle nie mamy grupy operacyjnej – westchnęła Kimberly i dorzuciła oschle: – Choć mój szef zachęca nas do współpracy z policją z Alpharetty w sprawie zabójstwa Evansa.
– Rozmawialiście z osobą, która kierowała śledztwem? – spytał Quincy.
– Jeszcze nie. Trochę nie było kiedy, jak pewnie zauważyłeś.
– Warto by się dowiedzieć, czy nie znaleźli na miejscu zbrodni jakichś odcisków butów.
– Och, marzenie ściętej głowy.
– A na razie co? – dopytywał się ojciec.
Kimberly wzruszyła ramionami. Znów spojrzała na Sala, jego wymięty garnitur i bladą, poszarzałą ze zmęczenia twarz. Jeśli schwyta tego zabójcę, czy wreszcie zdoła sobie wybaczyć, że stał bezczynnie, gdy ojciec katował jego matkę? A czy jej, jeżeli mu pomoże, będzie łatwiej odwiedzać cmentarz w Arlington i składać kwiaty na grobach mamy i siostry?
Oboje gonili za niemożliwym, ale choć zdawali sobie z tego sprawę i tak nie umieli przestać.
– Mamy jeszcze jeden trop – powiedziała.
– Co takiego?
– Ślady złota na bucie Dinchary. Harold twierdzi, że prawdopodobnie pochodzi z okolic Dahlonegi. Możemy sobie urządzić małą wycieczkę krajoznawczą, popytać ludzi, pokazać portret Dinchary. Jeżeli on rzeczywiście tyle łazi po lasach i spędza tam dużo czasu, to może ktoś go rozpozna?
Sal z miejsca się wypogodził.
– Jedźmy!
A Quincy bez namysłu dodał:
– Naturalnie jedziemy z wami.
29
„Pająki te można często spotkać w domach i budynkach gospodarczych, kotłowniach, szkołach, kościołach, sklepach, hotelach i tym podobnych”.
(Julia Maxine Hite, William J. Gladney, J. L. Lancaster Jr., W. H. Whitcomb, Biology of the Brown Recluse Spider, Zakład Entomologii Wydziału Rolniczego Uniwersytetu Arkansas,Fayetteville, maj 1966)
Dahlonega podlegała jurysdykcji biura szeryfa okręgu Lumpkin. Niestety, szeryf wyjechał na tygodniowe seminarium szkoleniowe D. A. R. E. *, ale Salowi udało się zorganizować na czwartą po południu spotkanie z szeryfem sąsiedniego okręgu Union, Boydem Duffym.
Harold musiał zrezygnować z wyjazdu. Już wcześniej był umówiony z dwoma bankierami, którzy pomagali mu śledzić internetowe transakcje finansowe terrorystów. Na odchodnym udzielił im rady: „Pojedźcie do stawów hodowlanych w Suches. Ci goście wiedzą dosłownie wszystko”.
Zostali więc Kimberly, Sal, Quincy i Rainie. Dahlonega jest oddalona o godzinę jazdy autostradą na północ, więc postanowili wyruszyć od razu i wrócić jeszcze tego samego dnia. A ściślej mówiąc, już nocą, ale co tam, zdarzało im się pracować dłużej.
* Drug Abuse Resistance Education – amerykański program profilaktyki antynarkotykowej (przyp. tłum.).
Jechali dwoma samochodami: na czele karawany Sal z Kimberly, a za nimi Quincy i Rainie. Nastrój Sala nie poprawił się ani trochę od spotkania z panią arachnolog. Jego śniada twarz była wykrzywiona w permanentnym grymasie niezadowolenia. Był zajęty myślami, którymi najwyraźniej nie miał ochoty się dzielić.
Kimberly wyjęła komórkę. Najpierw zadzwoniła do Maca, ale nie odebrał. Nagrała mu się na skrzynkę, mając nadzieję, że jej wojowniczy nastrój nie ujawnił się w głosie. Rozważała, czy nie skontaktować się ze swoim przełożonym, ale stwierdziła, że nie ma co się narzucać. Nic się nie stanie, jeśli się urwie na jedno popołudnie, o ile załatwi papierkową robotę i pchnie do przodu bieżące sprawy.
Co też uczyni. Dziś wieczorem. Jutro z samego rana. Bez wątpienia.
Potem spróbowała się dodzwonić do Marylin Watson, funkcjonariuszki kierującej śledztwem w sprawie śmierci Tommy'ego. Odebrała ona telefon akurat wtedy, gdy Kimberly zaczynała tracić zasięg.
– Nie stwier… linii papilar…łuski. I odciśnięte ślady… – wymieniła Watson, gdy Kimberly zapytała o ślady zabezpieczone na miejscu zbrodni.