– Biedaczek – mruknęła Kimberly. – Czujecie to? Siedzisz sobie na drzewie, wypatrujesz jakiegoś…
– Oposa, głuszca, przepiórki, wiewiórki, królika – dokończył Harold.
– I nagle wielki boeing urywa ci głowę. Spodziewałbyś się?
– Na każdego przychodzi jego czas.
Rachel ciągle była wściekła, ale westchnęła po raz ostatni i wzięła się w garść.
– No dobra. Za godzinę zrobi się ciemno. Nie traćmy czasu.
Jak się okazało, NTSB nie była zainteresowana jakąś nogą znalezioną w lesie. W lotniczym świecie martwy myśliwy zalicza się do przypadkowych ofiar; FBI może go sobie wziąć.
Rachel wykonała parę telefonów, zamawiając nowy samochód ze sprzętem i dostatecznie dużą liczbę doświadczonych agentów i ochotników z policji potrzebnych do przeczesania terenu. Po kwadransie w lesie zgromadziła się spora grupa funkcjonariuszy z lokalnych posterunków oraz agentów federalnych. Harold wręczył każdemu cienką sondę i poinstruował o konieczności patrzenia zarówno w dół, jak i w górę. Sam zajął się pilnowaniem, by grupa posuwała się naprzód w jednym szeregu, co jest niełatwe w takim terenie.
Miejscowy szeryf poinformował, że rano zgłoszono zaginięcie niejakiego Ronalda „Ronniego” Danversa. Dwudziestoletni Ronnie trzy dni temu wybrał się na polowanie. Kiedy nie wrócił do domu, jego dziewczyna pomyślała, że pewnie nocuje u znajomych. Dzisiaj, kiedy tam zadzwoniła, żeby mu zrobić awanturę, zrozumiała swój błąd.
– Dopiero po trzech dniach się zorientowała, że zaginął? – odezwał się agent Tony Coble. – Wielka mi miłość.
– Chyba mieli jakieś problemy – powiedział Harold.
– Dziewczyna jest w ciąży i najwyraźniej miewa humory.
Mówiąc to, specjalnie starał się nie patrzeć na Kimberly, ale oczywiście wszyscy pozostali spojrzeli.
– No co? Ja nie mam humorów – powiedziała. – Zawsze byłam wredna. – Ucisk w lewym boku wreszcie ustąpił, pozostawiając inne, wciąż jeszcze nowe i niezwykłe dla niej uczucie, jakby delikatną czkawkę wyczuwalną pod żebrami. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu – wybitnie matczyny gest – ale nie mogła się powstrzymać.
Koledzy z ekipy patrzyli na nią z szerokimi uśmiechami. W biurze przypięli jej na ścianie bociana, a w zeszłym tygodniu zostawili na biurku tackę na dokumenty wypełnioną smoczkami – znalazła ją, kiedy wróciła z lunchu. Agenci podobno są twardzielami, ale od jakiegoś czasu wystarczyło, że głośniej westchnęła, a już któryś leciał po wodę, krzesło, kiszonego ogórka. Banda mięczaków. Uwielbiała ich, każdego bez wyjątku. Nawet tego mądralę Harolda.
– Słuchajcie – odezwała się Rachel. – Myśleliśmy, że dziś wieczorem uda nam się zwinąć ten bajzel i wrócić do domu, a tym, którzy rzadko tam docierają, przynajmniej wpaść do biura, żeby odrobić zaległości. Niestety, nic z tego. Mamy tylko godzinę, najwyżej dwie. Zrobimy mapkę, pozbieramy ślady, a dokumentację dokończymy w centrum dowodzenia. Innymi słowy, możecie mi podziękować, że znów zapewniłam wam wieczór pełen rozrywek.
Rozległ się zbiorowy jęk. Rachel tylko się uśmiechnęła.
– Dobra, dobra, panowie. Znajdźcie mi głowę Ronniego.
3
„Pustelnik brunatny buduje średniej wielkości nieregularną pajęczynę, której nici rozchodzą się w różnych kierunkach bez określonego wzoru”.
(Julia Maxine Hite, William J. Gladney, J. L. Lancaster Jr., W. H. Whitcomb, Biology of the Recluse Spider, Zakład Entomologii Wydziału Rolniczego Uniwersytetu Arkansas,Fayetteville, maj 1966)
Kimberly dotarła do domu tuż po północy. Poruszała się po spowitych półmrokiem pomieszczeniach z łatwością osoby nawykłej do pracy po nocach w przyćmionym świetle. Torbę, płaszcz i buty zostawiła na ławie w przedpokoju. Krótki przystanek w kuchni, żeby napić się wody i zerknąć na wyświetlacz automatycznej sekretarki.
Na biurku we wnęce Mac zostawił włączoną lampkę. W małym kręgu światła leżała sterta korespondencji, a na niej kolorowa karteczka z rysunkiem uśmiechniętej buzi.
Puste pudełko po pizzy świadczyło o tym, że zdążył wrócić na kolację. Zajrzała do lodówki: zostało jeszcze pół. Zimna pizza z serem czy niskotłuszczowy jogurt waniliowy – wybór był łatwy.
Pierwszą ćwiartkę pizzy zjadła na stojąco, wertując pocztę. Znalazła wśród niej najnowszy katalog Pottery Barn Kids, więc drugą ćwiartkę spożywała, oglądając wszystkie artykuły w różową krateczkę, jakie mieli w ofercie.
Była przekonana, że urodzi dziewczynkę. Tak byłoby lepiej, choćby dlatego, że nie miała pojęcia, jak się wychowuje chłopca. Poza tym dziesięć lat temu psychopatyczny morderca zabił jej matkę i starszą siostrę. Uważała, że Bóg jest jej coś winien.
Mac oczywiście oczekiwał chłopca, którego chciał ochrzcić na cześć Dale'a Murphy'ego z Atlanta Braves i ubierać od stóp do głów w stroje drużyn z pierwszej ligi bejsbolu.
Kimberly twierdziła, że nie ma problemu, jej córeczka (Abigail, Eva, Ella???) może być o wiele lepszą miotaczką niż synek. Przekomarzali się bez przerwy. Kto wygra, miało się okazać około 22 czerwca.
Kimberly poznała Maca prawie pięć lat temu w Akademii FBI. Ona była kandydatką na agentkę, a on uczestniczył w szkoleniach jako agent specjalny z ramienia GBI – Biura Śledczego stanu Georgia. Pierwszy raz na siebie wpadli, gdy ona goniła go z nożem. Mac w odpowiedzi próbował jej skraść pocałunek. Tak mniej więcej wyglądał ich związek od tamtego czasu.
Małżeństwem byli od roku. Dość długo, żeby wypracować podstawowe zasady przebywania pod jednym dachem (kto robi zakupy, kto wynosi śmieci, kto kosi trawę), lecz wciąż na tyle krótko, żeby wybaczać sobie nawzajem drobne słabości i nieuniknione potknięcia.
Z ich dwojga to Mac był romantykiem. Przynosił jej kwiaty, pamiętał, jakie piosenki lubi, całował w szyję tak po prostu, bez powodu. Ona była klasyczną pracoholiczką. Każdy dzień i godzinę miała zaplanowaną. Pracowała za ciężko, nie potrafiła oddzielić różnych sfer życia i pewnie przed czterdziestką przeżyłaby załamanie nerwowe, gdyby nie Mac. On był jej opoką, ona zaś – jego przepustką do świętości.
Nie da się ukryć: Mac byłby idealną matką.
Westchnęła, nalała sobie jeszcze jedną szklankę wody. Pierwszy trymestr ciąży zniosła dobrze. Czasem bywała zmęczona, ale nie aż tak, żeby to przeszkadzało w pracy. Mdłości też się zdarzały, ale nie takie, żeby sobie z nimi nie poradziła, zjadając kubeczek waniliowego puddingu. Inna kobieta na jej miejscu szybko zyskałaby piętnaście kilogramów. Na szczęście Kimberly dzięki swej budowie i szybkiej przemianie materii przytyła zaledwie pięć kilo i dopiero teraz, w dwudziestym drugim tygodniu, ciąża zaczynała być widoczna.
Była zdrowa, dziecko też, a jej przystojny, ciemnowłosy mąż był w siódmym niebie.
Pewnie dlatego w noce takie jak ta dopadały ją wątpliwości: w co oni się pakują?
Trudno ich nazwać tradycyjnym małżeństwem. Poznali się na miejscu zbrodni, a na randki umawiali się w trakcie rozpracowywania seryjnego mordercy. W ciągu ostatnich kilku lat najdłużej nieprzerwanie przebywali ze sobą w Oregonie, prowadząc śledztwo w sprawie porwania macochy Kimberly.
Nie mogli wyskakiwać na miasto w piątkowe wieczory. Nawet w niedziele rzadko mieli okazję poleniuchować w łóżku do południa. Zwykle odzywał się któryś pager. Jedno musiało wyjść, a drugie po prostu rozumiało, że następnym razem będzie odwrotna sytuacja. Oboje kochali swoją pracę i dawali sobie nawzajem dużo swobody. Dzięki temu wszystko nieźle funkcjonowało.