– Atlanta i okolice, głównie Sandy Springs. W lokalach, one nie pracowały na ulicy.
– A więc to jest rewir waszego podejrzanego. To dlaczego tu przyjechaliście?
– Z zeznań świadka wynika, że to człowiek spędzający dużo czasu na łonie natury. Zdobyliśmy też jego but. Znaleziony na nim materiał roślinny odpowiada florze Parku Narodowego Chattahoochee…
– Sporo hektarów – stwierdził Duff.
– Na podeszwie były też ślady złota, stąd myśl o Dahlonedze.
Duff kiwał głową, żując w zamyśleniu.
– Byliście już w Muzeum Złota?
– Nie.
– Idźcie koniecznie. To właśnie na tych frontowych schodach doktor Stephenson, pełniący funkcję probierza w mennicy, próbował powstrzymać górników z Georgii przed ucieczką do Kalifornii w czasie gorączki złota w tysiąc osiemset czterdziestym dziewiątym, zapewniając, że w tych górach kryje się złoto. Oczywiście wskazywał na pasmo Blue Ridge. Widzicie, już wtedy zachęcano ludzi, żeby popierali lokalny przemysł.
Nikt nie kwapił się, żeby to skomentować, więc Duff powrócił do sedna sprawy:
– Zacznijmy od osoby podejrzanego. Przyjmijmy, że faktycznie lubi sobie połazić po górach albo zapolować i jak większość takich osób spędza weekendy tutaj. Przecież musi coś jeść, gdzieś spać, robić zakupy. W okręgu Lumpkin największym miastem jest Dahlonega, a tutaj ludzie stołują się najczęściej w Olde Town Grille, w Smith House, u Wyliego i jeszcze w paru miejscach. Jeśli chodzi o noclegi, mamy tu hotele największych sieci: Days Inn, Econo Lodge, Holiday Inn, Super Eight. No i znowu Smith House, który jest tuż za rogiem. Dobrze tam karmią, ceny za pokój też niewygórowane i co was może zainteresować, mają na swoim terenie kopalnię złota. Pokażcie pracownikom portret, może coś wam powiedzą. Co do zakupów, jest sklep ogólnospożywczy, ale korzystają z niego głównie turyści. Tubylcy raczej jeżdżą do WalMartu. Biorąc pod uwagę tłumy, jakie się tam codziennie przewijają, nie ma chyba sensu wypytywać kasjerów. Jeżeli ten facet, jak mówicie, prawie mieszka w lesie, to ja bym pojechał dwadzieścia kilometrów na północ do Suches. To moje strony.
– Suches? – przerwała mu Kimberly.
– „Dolina nad chmurami” – wyjaśnił Duff. – Czegoś takiego pani jeszcze nie widziała. Tylko uważajcie, bo łatwo ją przeoczyć, ale przez to, że leży przy Szlaku Appalachów, ma kilka pól namiotowych i jezioro, bywa tam sporo ludzi. Głównie myśliwi, biwakowicze, kierowcy terenówek, wędkarze, bikersi…
– Rowerzyści, tak? – spytała Rainie.
– Motocykliści. Roi się tu od nich każdego lata. Jeśli ten wasz gość lubi takie klimaty, jest duże prawdopodobieństwo, że zahaczył o Suches. Czyli musiał się żywić albo w T. W. O., albo u Lenny'ego, a zakupy robił u Dale'a. Zacząłbym od pokazania rysopisu w tych trzech miejscach. Nie czarujmy się, w tak małym miasteczku nie ma gdzie się ukryć.
Sal cały czas pilnie notował. W tym momencie podniósł wzrok.
– Mówi pan, że Dahlonega i Suches są licznie odwiedzane przez turystów…
– Sześćdziesiąt tysięcy ludzi rocznie. Sal pokiwał głową ze smutkiem.
– I tu, widzi pan, jest problem. Chodzi o to, że ten człowiek przez cały rok regularnie zwoził tu ciała i nikt go nie zauważył. Skoro kręci się tu tylu wycieczkowiczów, myśliwych, wędkarzy, motocyklistów, jak coś takiego byłoby możliwe? Turyści na dodatek pstrykają zdjęcia na prawo i lewo.
Duff błysnął zębami w uśmiechu. Dokończył indyka i dopiero ponownie się odezwał.
– Jeżeli on zakopuje ciała, to na pewno z dala od głównych szlaków. Macie rację, do tej pory ktoś n a pewno by się na niego natknął. – Wystawił dłoń i zaczął odliczać na palcach. – To nam wyklucza szlak Woody Gap, Springer Gap, Szlak Appalachów, szlak Bentona-MacKaya, Slaughter Gap*…
– Slaughter Gap? – wtrąciła się Rainie.
– Tak. Dochodzi się nim na szczyt Blood Mountain*.
– Blood Mountain? – Rainie spojrzała na Sala i Kimberly. – Osobiście tam bym zaczęła poszukiwania, ale to tylko moje zdanie.
Duff znów wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Jak mówiłem, to jedne z najbardziej uczęszczanych szlaków, co czyni je kiepskim miejscem – uśmiechnął się przepraszająco do Rainie – na ukrycie zwłok. Ale istnieje jeszcze cała sieć bitych dróg administrowanych przez Federalną Służbę Leśną. Wiele z nich trudno nawet znaleźć, można zabłądzić, prawie wszystkie biegną w głębi lasu.
* Slaughter – ang. rzeź, mord, masakra (przyp. tłum.). Krwawa góra (przyp. tłum.).
– Stawy hodowlane! – przypomniała sobie Kimberly. Duff skinął głową z uznaniem.
– Brawo. Owszem, mamy tu stawy, leżą przy drodze leśnej numer sześćdziesiąt dziewięć. Jest jeszcze droga czterdziesta druga, zwana także Cooper Gap Road. Z tym że według standardów USFS* to są autostrady. Nam chodzi o te pozostałe dziesiątki błotnistych, nieoznakowanych, prawie nieprzejezdnych dróg. Te dopiero są ciekawe. Są uczęszczane na tyle, że widok pozostawionej na noc na poboczu terenówki nie wzbudziłby niczyich podejrzeń, a jednak można nimi jechać całymi godzinami i nie spotkać żywego ducha. Idealne miejsce dla waszego podejrzanego.
* United States Forestry Service – Federalna Służba Leśna (przyp. tłum.).
– O jakiej liczbie tych dróg mówimy? – spytał Sal. Duff wzruszył ramionami.
– Ba, kto to wie? Całe życie mieszkam w tych górach i chyba nawet ja nie znam ich wszystkich. Przyda się wam porządna mapa USFS, a dodatkowo USGS, bo ci rządowi nie zawsze wszystko mówią.
– To by była druga opcja – stwierdziła Kimberly. – Służby leśne i geodeci. Ma pan rację, oni bez przerwy włóczą się po tych terenach, pobierają próbki, tworzą bazy danych. Kiedyś współpracowałam z takim zespołem w Wirginii. Ci ludzie spędzają w lesie więcej czasu niż najbardziej zapalony turysta. Pokażemy im portret, opiszemy samochód podejrzanego, może coś zauważyli.
– Mam tam paru kumpli, mogę podzwonić – zaofiarował się Duff. – Są uszami i oczami gór, że tak powiem.
– Czyli tak – podsumował Sal – rozdamy ulotki w hotelach i knajpach, i zobaczymy, co z tego wyniknie. A potem pogadamy z USFS i USGS.
– My tu z szeryfem Wyattem mamy mocną ekipę, chętnie pomożemy. Nasze chłopaki z przyjemnością zajmą się czymś innym niż niesforni turyści i podpite nastolatki. Wyatt wraca pod koniec tygodnia. Przedstawię mu sprawę i możemy zacząć działać.
– Nie chcemy spłoszyć podejrzanego – zastrzegł Sal. – W tej chwili priorytetem jest odnalezienie tych kobiet, ewentualnie ich ciał. Później dopadniemy Dincharę.
– Dincharę? – zmarszczył brwi Duff. – Myślałem, że nie znacie jego nazwiska.
– To pseudonim. Anagram od arachnid.
– Co takiego?
– No, arachnid. Pajęczak.
– Wiem, co to znaczy, synu, tylko się zastanawiam, jaki dorosły facet wymyśla sobie ksywę po robaku.
– Taki, który lubi polować – podsunęła Kimberly. – Na razie jedną z ofiar oszczędził. Sal, opowiedz panu o Ginny Jones.
Z Duffem rozstali się po szóstej. Większość sklepów była już zamknięta, ale udało im się znaleźć restaurację Wyliego i pokazać personelowi portret pamięciowy Dinchary. Nikt go nie rozpoznał, ale kierowniczka obiecała się rozglądać. Sal zostawił wizytówkę i ruszyli dalej.
Następny był Smith House, niegdyś okazała prywatna willa, obecnie przekształcona w hotel, sklepik z lokalnymi wyrobami oraz restaurację. W holu unosił się zapach maślanych bułeczek i kandyzowanych słodkich ziemniaków. Kimberly to wystarczyło.