Выбрать главу

– Idziemy na kolację! – zarządziła.

Rainie i Quincy poddawali się wszystkiemu bez słowa, a Sal, który niedawno przecież wchłonął porcję kurczaka, wzruszył tylko ramionami.

– Ja tam zawsze mogę jeść.

Posiłki podawano w formie szwedzkiego stołu. W holu zostawiało się kasjerce zryczałtowaną kwotę, a ona wydawała kwitek, z którym schodziło się do piwnicy do sali jadalnej, gdzie można było się najeść do syta smażonych kurczaków, pieczonej szynki, rostbefu, pierogów, okry, warzyw gotowanych na parze i domowych ciastek. Nie serwowano alkoholu, za to w nieograniczonych ilościach podawano mrożoną herbatę i lemoniadę.

U dołu schodów zauważyli wejście do starego szybu kopalnianego głębokiego na mniej więcej sześć metrów. Dla Kimberly była to tylko czarna dziura przykryta pleksiglasem. Nic szczególnego. Ale Rainie i Quincy zatrzymali się na chwilę, by obejrzeć prezentację wideo przedstawiającą historię tego obiektu.

Rumiana kelnerka znalazła dla Sala i Kimberly dwa miejsca obok sześcioosobowej rodziny. Poznali więc babcię i dziadka, mamę i tatę oraz czteroletnie bliźniaki. Chłopcy ganiali jak szaleni wokół stołu, a ich umęczona matka posłała Kimberly blady uśmiech, mówiąc:

– Mam nadzieję, że to pani nie przeszkadza.

– Absolutnie – odrzekła Kimberly i poklepała się po brzuchu.

– O – ożywiła się kobieta. – To pierwsze?

– Tak.

– Pewnie nie możecie się państwo doczekać? – Zerknęła z uśmiechem na Sala.

Ten zastygł z rękami na misce z zielonym groszkiem.

– Proszę?

– Ja owszem – powiedziała Kimberly. – Jestem bardzo szczęśliwa. Przynajmniej na razie.

Kobieta się roześmiała.

– Oj, tak. Tak to właśnie jest. Wiecie już, czy to chłopiec czy dziewczynka?

– Nie. Wolimy niespodziankę.

– My też woleliśmy. No i była niespodzianka, że hej. Mogę coś poradzić?

– Słucham.

– Proszę nie rodzić bliźniąt.

Dołączyli do nich Rainie i Quincy, przedstawili się. Rainie od razu rzuciła się na smażoną okrę, a Quincy powoli się delektował porcją pieczonej szynki z warzywami gotowanymi na parze.

Zapach mięsa nie przeszkadzał Kimberly tak bardzo jak poprzedniego dnia. Czyżby koniec kolejnego etapu ciąży? Początek nowego? Życie, nawet to prenatalne, nie stało w miejscu. Skubnęła trochę szynki, okry i zębacza. Zaczynało ją ogarniać to uczucie błogiego zadowolenia, kiedy po owocnym dniu pracy zasiada się do smacznego posiłku w towarzystwie rodziny i przyjaciół.

Zupełnie zapomniała o portrecie Dinchary, aż do momentu kiedy kelnerka podeszła do nich z dolewką mrożonej herbaty.

– O, to też państwa znajomy? – zapytała, wskazując na otwartą torbę Kimberly.

– Kto?

– Ten mężczyzna na rysunku. Widywaliśmy go tu często. Z synem, oczywiście. Mój Boże, te nastolatki to potrafią zjeść.

Sal przestał jeść. Zastygł z kurzym udkiem w zatłuszczonych palcach i spoglądał na przemian to na portret, to na kelnerkę.

Pierwsza ocknęła się Kimberly.

– Pani go zna?

– Poznaję go. Jesienią bywał tu dosyć często. Mniej więcej takiego wzrostu, prawda? – pokazała ręką. – Nieduży, ale silny z wyglądu. Miał trochę mięśni. I ciągle nosił tę czapkę, nawet przy stole. – Pokręciła głową. – Oj, za moich czasów babcia złoiłaby mi skórę za coś takiego.

– Pamięta pani, jak się nazywał?

– Hm… – przygryzła wargę, opierając dzbanek z herbatą o biodro. – Na imię miał jakoś… Bobby? Bob? Rob? Ron? Richard? Wyleciało mi z głowy. Nie jestem pewna, czy się przedstawiał.

– A chłopak?

– Szesnaście, siedemnaście lat, chudy jak patyk, długie ręce i nogi. Wiecie, jak wyglądają ci nastoletni chłopcy, jakby byli niedożywieni. Małomówny. Siadał i jadł, prawie w ogóle się nie odzywał.

– A jego imienia pani nie pamięta?

Znów pokręciła głową.

– Niektórzy ludzie przychodzą do nas, bo brakuje im towarzystwa. Chętnie się przedstawiają i nawiązują rozmowy. Inni przychodzą po prostu zjeść okrę. Nie wtrącamy się.

– A pamięta pani, czym płacił? – wtrąciła się Rainie, która uważnie się przysłuchiwała rozmowie.

– O to trzeba by zapytać na górze.

– Bo jeśli kartą kredytową… – dodała Kimberly, podchwytując tok rozumowania Rainie.

– Chcielibyśmy porozmawiać z kierownikiem – powiedział Sal.

Rodzina siedząca obok zerkała na nich z coraz większym zaniepokojeniem.

– Co się dzieje? Kim jest ten człowiek? Czy powinniśmy o czymś wiedzieć?

Wszystkie oczy zwróciły się ku Salowi. Nawet bliźniaki przestały biegać.

– To tylko rutynowe dochodzenie – zapewnił lakonicznie i położył rękę na ramieniu Kimberly.

Nie potrzebowała zachęty. Ruszyli prosto do biura kierownika.

* * *

Okazało się, że przejrzenie wszystkich kwitków z transakcji kartami kredytowymi zajmie trochę czasu. Musieli podać więcej szczegółów. Data, godzina, kwota? Zawołano kelnerkę, żeby spróbowała sobie przypomnieć, kiedy to dokładnie było. Stwierdziła, że mężczyzna przychodził tu z synem kilka razy między wrześniem a listopadem. Naciskana, zdołała sprecyzować datę jednej z wizyt na długi weekend w czasie Dnia Kolumba. Późny wieczór, rachunek za dwie osoby. Kelnerka pamiętała, że ją zdziwiło, iż chłopakowi wolno przebywać poza domem o tej porze.

System nie był skomputeryzowany. Kierownik po prostu otworzył szufladę, gdzie rachunki leżały posegregowane według miesięcy. Okazało się, że Smith House to bardzo popularne miejsce noclegowe. Zwłaszcza w weekend, na który przypadał Dzień Kolumba.

Kimberly wróciła do jadalni, żeby przekazać ojcu i Rainie dobrą wiadomość.

– Kierownik potrzebuje więcej czasu, żeby odszukać rachunki, więc zgadnijcie, co? Zostajemy tu na noc!

30

Pan Hamburger wykonał ruch.

Dziś w nocy obudziły mnie stłumione odgłosy. Słyszałem je do rana. On zawsze mocno eksploatuje nowe zabawki, aż się zepsują. Tak jak ja.

Rano podjąłem decyzję. Wstałem i poszedłem do kuchni zjeść śniadanie. Udawałem, że widok nagiego siedmiolatka przy stole jest czymś zupełnie naturalnym. Chłopak siedział otępiały nad miską płatków, nic nie mówił, tylko patrzył, jak powoli nasiąkają mlekiem.

Unikałem jego wzroku. Nie chciałem, żeby pomyślał, że mam z tym wszystkim coś wspólnego.

Pan Hamburger wciąż był w sypialni, pewnie dochodził do siebie po wczorajszym wysiłku. Zauważyłem, że z domu zniknął aparat telefoniczny, a rygiel na drzwiach wisiał wyżej, żeby chłopak nie mógł go dosięgnąć. Serce zabiło mi gwałtowniej. Ciekawe, czy pamiętał o telefonie w moim pokoju. Może zakradł się nocą i go wyniósł?

Możliwie nonszalanckim krokiem opuściłem kuchnię i poszedłem do siebie. Telefon wciąż był na miejscu. Postanowiłem nie ryzykować i sam go schowałem do szafy. Ewidentnie zaczynałem tracić przywileje, tylko dlatego, że Pan Hamburger nie potrafi powściągnąć swoich żądz.

Wróciłem do kuchni. Nasypałem sobie drugą porcję płatków i jadłem w milczeniu. Moja obecność musiała jakoś pobudzić do życia tego chłopca, ponieważ powolnym ruchem wziął do ręki łyżkę i wlał do ust odrobinę mleka. Byłem ciekaw, czy zdoła je utrzymać w żołądku. Niektórym się udawało, innym nie.

Za dzień, dwa, kiedy Pan Hamburger się nim znudzi, już go tu nie będzie. Co on z nimi robi? Wypuszcza na wolność? Zabija? Nie wiedziałem i nie interesowało mnie to. Ja już nawet nie pamiętałem, ile mam lat, w którym dokładnie roku się urodziłem. Ale chyba byłem nastolatkiem, bo jedynym uczuciem, jakie umiałem w sobie wzbudzić, była pogarda. Dla Pana Hamburgera, dla tego dzieciaka, dla samego siebie.