I nagle nie wiadomo skąd przypomniałem sobie tego pierwszego chłopca sprzed lat. Tego, któremu chciałem pomóc i naiwnie wierzyłem, że mi się uda. Ciekawe, czy ktoś znalazł jego ciało, czy dalej leży zakopane pod krzewem azalii.
Ogarnęła mnie wściekłość. Złapałem miskę i z impetem wrzuciłem ją do zlewu. Chłopiec aż się wzdrygnął.
Do kuchni wszedł Pan Hamburger.
Miał na sobie spodnie, ale koszuli już nie włożył. Czas nie obszedł się z nim łagodnie. Broda z czarnej zrobiła się siwa, ciało sflaczało od nadmiaru piwa i tłustego jedzenia, skóra na ramionach i piersiach obwisła. Wyglądał dokładnie na tego, kim był: podstarzałego skurwysyna, który jedną nogą stoi w grobie, ale wciąż jest groźny.
Na nowo go znienawidziłem.
Spojrzał na mnie, a potem położył dłoń na ramieniu chłopca. Ten w pierwszej chwili się wzdrygnął, potem zastygł bez ruchu, a z oczu pociekły mu łzy.
Nagle Pan Hamburger uśmiechnął się do mnie i triumfująco oznajmił:
– Synu, poznaj nowego kolegę. Będzie twoim następcą.
W tym momencie wiedziałem, że on musi zginąć.
Poczekałem, aż wróci do sypialni, ciągnąc za sobą chłopca, a potem wymknąłem się do siebie. W moim pokoju znajdował się tylko stary, zdeformowany materac, skrzynki po mleku, w których trzymałem ciuchy, oraz mały czarno-biały telewizor, który znalazłem na śmietniku u sąsiadów i własnoręcznie naprawiłem.
Panował smród. Pościel, materac, ubrania – wszystko było przesiąknięte wonią spoconego, niemytego ciała, zbyt długo gnijącego w łóżku. W całym domu tak śmierdziało. W lodówce kwaśniało mleko, w zlewie zalegały brudne gary, a po kuchence biegały karaluchy.
Zachciało mi się rzygać. Dobijał mnie stęchły odór mego własnego życia, ta niekończąca się szara nicość, która charakteryzowała moją egzystencję. A wszystko dlatego, że wybrał właśnie mnie, pozbawiając mnie przez to wszystkich szans.
Teraz nawet nie będzie egzaminu. O nie, Pan Hamburger znalazł sobie nowego pupilka i zamierza go zatrzymać, a to znaczy, że moje dni są policzone.
Nie wiem czemu, ale odrzucenie sprawiło mi więcej bólu niż to, co ze mną przez lata wyprawiał.
Byłem głupi i słaby. Byłem nikim.
On mnie już dawno zabił, tylko ja nie wiedziałem, jak umrzeć.
Znowu usłyszałem krzyk. Biedny, głupi dzieciak myśli, że coś tym wskóra.
Wślizgnąłem się do łóżka, naciągnąłem koc na głowę i zatkałem uszy. Zasnąłem.
Gdy się później obudziłem, było już ciemno. Długo leżałem, patrząc, jak blask latarni przebija przez zasłony i rzuca na ścianę migotliwe fale.
Potem wstałem, podszedłem do szafy i wyjąłem telefon.
Uniosłem róg materaca i wysunąłem spod niego książkę telefoniczną, którą kiedyś ukradkiem przemyciłem do domu.
Gdy wreszcie znalazłem numer, ręce mi się trzęsły i kompletnie zaschło mi w gardle.
Nie pozwoliłem sobie na przerwę, nie chciałem za dużo myśleć.
Włożyłem kabel do gniazdka, wystukałem numer.
Gdy ktoś odebrał, szepnąłem:
– Pomocy. Błagam, pomóż mi.
Potem odłożyłem słuchawkę i rozpłakałem się.
31
„Pająki to prawdziwi eksperci w sztuce zabijania za pomocą trucizny.
Pająk wydziela jad poprzez zęby jadowe przypominające wyglądem zakrzywione szpony”.
(Christine Morley, Freaky Facts About Spiders, 2007)
– Co się stało z twoimi rodzicami? – spytał chłopiec. Siedział z nią na ganku przed domem i popijał lemoniadę w proszku. Odkąd zjawił się krótko po szóstej rano, prawie cały czas pracował. Wpuściła go bez słowa, nakarmiła i porozmawiała.
Nie wspomniał nic o ostatnim spotkaniu, ona też nie miała ochoty do tego wracać. Tak samo postąpiła z Melem, kiedy wczoraj po południu zadzwonił do jej drzwi, niosąc pudło wypełnione świeżą kiełbasą, jajkami i kartonami soku pomarańczowego. Wręczył je bez słowa, Rita tylko podziękowała skinieniem głowy, a potem każde poszło w swoją stronę.
Czasami tak jest prościej.
Zauważyła, że chłopiec jakoś sztywno się porusza, kiedy pomagał jej zwijać dywany i wynosić je na zewnątrz do wytrzepania. Chyba bolały go żebra, a od czasu do czasu pocierał też plecy. Ona nie pytała, on sam też nic nie mówił. Tak im upływał ten szary, zimny dzień. Aż tu nagle te pytania.
– Umarli – odpowiedziała Rita. – Dawno temu.
– A jak umarli?
Wzruszyła ramionami.
– Ze starości. Każdy w końcu umiera.
– Ciocia też jest stara.
Zaśmiała się.
– Boisz się, że kopnę w kalendarz? Stracisz towarzystwo do śniadania? Nie martw się. Jeszcze mi nie spieszno na tamten świat.
Chłopiec jednak bacznie jej się przyglądał.
– Ja też miałem rodziców – rzekł znienacka.
Rita przestała się śmiać i wygładziła poły zielonej flanelowej koszuli w kratę, należącej niegdyś do Josepha, która sięgała jej prawie do kolan.
– Ach tak.
– Też umarli.
– Przykro mi.
– Ale nie wiem, jak. Najpierw byli, a potem któregoś dnia zniknęli. Tak po prostu. Moja siostra też. Ona była mała, ciągle za mną łaziła i chciała się bawić. Byłem dla niej niedobry. Na przykład mówiłem, że bawimy się w chowanego, a potem wcale jej nie szukałem, tylko szedłem się bawić sam. Wtedy ona zaczynała ryczeć, ja mówiłem, że jest beksa i mama się na mnie złościła.
– Mój starszy brat też taki był.
– Niegrzeczny? I też go mama i tata odesłali, żeby zamieszkał z innymi niegrzecznymi chłopcami?
– Wszyscy go kochaliśmy, ale wyjechał na wojnę i zginął. Synu, rodzeństwo często się ze sobą kłóci, ale tak naprawdę bardzo się kocha.
– Ja kiedyś oddałem siostrze misia, którego dostałem na urodziny – szepnął chłopiec. – Wiedziałem, że się ucieszy.
– I ucieszyła się?
– Chyba tak. Czasami ciężko mi sobie coś przypomnieć. Próbuję i próbuję, ale wszystko mi się plącze w głowie. Na przykład jakie lody najbardziej lubiłem. Chyba czekoladowe, ale to było tak dawno… A może waniliowe? Czy ktoś może nam odebrać smak ulubionych lodów? Nie rozumiem tego.
– Co się stało z twoją siostrzyczką?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem, chyba umarła. Wszyscy umarli. On tak mówi.
Rita instynktownie poczuła, że wkraczają na niebezpieczny grunt. Kiedy poznała tego chłopca, przyjęła, że ma „skomplikowaną sytuację rodzinną”. Takiego sformułowania używali w jej czasach pracownicy opieki społecznej. „To dziecko ma skomplikowaną sytuację rodzinną”.
Ostatnio jednak zaczęło ją to intrygować.
– A gdy twoi rodzice jeszcze żyli, też mieszkaliście tutaj?
Chłopiec zmarszczył brwi.
– Tutaj, czyli gdzie?
– W Dahlonedze, w górach Blue Ridge w Georgii. Czy tu się urodziłeś?