Выбрать главу

– To by mu dało wiedzę o wszystkich ukrytych drogach w górach Blue Ridge i dostęp do nich, a nawet gotową przykrywkę w razie wpadki. Nie mówiąc o tym, że zawsze miałby aktualne informacje, kto i kiedy przeprowadza obchód w okolicy, gdzie ukrył zwłoki. Zdążyłby je wtedy usunąć, może nawet skierować strażników w inne miejsce.

– O Boże. Już nigdy nie pójdę w góry – westchnął Sal.

– Trzeba by jutro odwiedzić te stawy hodowlane – powiedziała Kimberly.

– Dobra.

– Pojechać do urzędu miasta po dane z ewidencji gruntów i umówić się z kimś z zarządu parku Chattahoochee.

– Tak, tak.

Rainie cały czas krążyła w miejscu, gdzie kończyła się droga i zaczynał las.

– Wiecie, co mnie zastanawia? Wszystkie oczy zwróciły się ku niej.

– Mamy luty. Liście z drzew opadły, a tu ciągle nie widać dalej niż na metr. Zobaczcie na te krzaki kelmii, są wielkości małego domu. Poza tym trawa, porozrzucane kłody drewna, zagajniki sosnowe. W każdym innym lesie byłoby widać przez te drzewa na dobre dwadzieścia, trzydzieści metrów, ale nie tutaj. Niby wychowałam się w lesie, ale i tak ciarki mnie przechodzą.

– I dlatego proponowałbym się stąd zmyć – mruknął Sal, obciągając przemoczone klapy marynarki. – Wracajmy do samochodu.

– Dobra – zgodziła się Kimberly – ale następny przystanek to Wal-Mart. Przemokliśmy do suchej nitki, w czym jutro będziemy chodzić?

– Zostajemy na jeszcze jedną noc? – jęknął Sal.

– Masz lepszy pomysł?

Pojechali do WalMartu.

33

„Dla zrekompensowania swoich ułomności pająki w toku ewolucji wypracowały szereg rodzajów broni, taktyk oraz dziwacznych mutacji, które przywodzą na myśl miniaturową bandę superłotrów”.

(Burkhard Bilger, Spider Woman, „New Yorker”, 5 marca 2007)

Mac zadzwonił do niej zaraz po kolacji. Kimberly akurat wróciła do swego pokoju w hotelu Smith House, pierwszy raz w życiu doceniając genialny wynalazek, jakim są spodnie na gumce. Wchłonęła prawie całego kurczaka, z pół kilo okry i dwie porcje sernika, a wciąż czuła luz, kiedy mały McCormack rozpoczął cowieczorną zabawę w kopanie maminej śledziony.

Rainie i Quincy poszli już spać, ale Kimberly była spięta i podminowana, jak zawsze gdy śledztwo zaczynało nabierać rumieńców i widziała już światełko w tunelu. Jej pokój był dość spory, urządzony na poddaszu, miał kształt litery L, idealnie się nadawał na nerwowe przechadzki. Krążyła od łóżka do biurka i z powrotem, głaszcząc nabrzmiały brzuch, a w jej głowie kotłowały się tysiące myśli. Jeżeli rewirem polowań Dinchary było Sandy Springs, to Dahlonega stanowiła jego kryjówkę. Lada dzień wszystko się rozwiąże; przejrzą odpowiednie dokumenty, przesłuchają odpowiednie osoby i ostatni element układanki wskoczy na swoje miejsce. Znajdą Ginny Jones, zaginione dziewczęta i samego Dincharę. Nareszcie…

Zadzwonił telefon, wyświetlając numer Maca. Stanęła w miejscu, czując nerwowy skurcz żołądka. Tak ją to wkurzyło, że porwała komórkę i warknęła do słuchawki:

– Kimberly.

Usłyszała trzaski, potem potrójne kliknięcie i buczący pogłos. -To ja.

– Cześć, kochanie.

– Gdzie jesteś?

– Wciąż w Dahlonedze. Rano mamy jeszcze kilka wizyt do odbębnienia.

– … pogoda?

– Leje jak z cebra, a u was?

– … lecieć… zadanie specjalne… jutro rano…

– Co mówisz? Fatalnie cię słyszę. Może przejdziesz w inne miejsce?

Zdawało jej się, że słyszy chrzęst żwiru pod butami i męskie głosy w tle, jakby wykrzykujące rozkazy. Wreszcie skojarzyła. Późna godzina, zadanie specjalne. Prawdopodobnie Mac z ekipą Wydziału Antynarkotykowego przygotowują się do akcji rozbicia jakiejś nielegalnej wytwórni metamfetaminy. A zadzwonił teraz dlatego, że tak właśnie robią małżonkowie na chwilę przed założeniem kamizelki kuloodpornej i wyruszeniem na akcję. Ostatni raz dzwonią do domu, żeby pozamykać sprawy osobiste. Tak na wszelki wypadek.

Dziecko znów się poruszyło. Przysiadła na krawędzi łóżka.

– Gdzie? – wyszeptała.

– Nie mogę… dzieć… rano.

– SWAT też będzie?

– Wszyscy… mobilizacja.

– Mac… – Teraz powinna coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale za Boga nie wiedziała co. W jednej chwili boleśnie uzmysłowiła sobie dystans, jaki między nimi narósł, te wszystkie pytania pozostawione bez odpowiedzi, nieprzerwane chwile milczenia.

Ileż by dala, żeby być teraz w domu. Jakoś nie w porządku było załatwiać to przez telefon. Powinni siedzieć razem, przytuleni do siebie w ten sposób, aby on mógł czuć ruchy dziecka. Aby mógł szepnąć jej do ucha, że ją kocha, a ona poczuć na szyi muśnięcie jego oddechu, gdy będzie jej kładł dłoń na swoim sercu. Życie może się zmienić w jednej sekundzie. Ukochana osoba może wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Dobrze o tym wiedziała. Dwa razy w roku jeździła odwiedzić groby, aby pokazać, że pamięta i nigdy nie zapomni.

– Uważaj na siebie – szepnęła.

– … wiście.

– Zadzwonisz?

– Spróbu… jutro… domu?

– Chyba dopiero po południu. Musimy jeszcze pojechać do przedsiębiorstwa rybnego i przejrzeć trochę dokumentów.

– … czujesz?

– Dziecko ma się świetnie. Jest coraz silniejsze, bo zrobiło się strasznie ruchliwe. Aha, i jest mięsożerne. W końcu mogłam zjeść kawałek kurczaka.

Chichot Maca zanikał w słuchawce. Połączenie było fatalne, ale przez moment poczuła, jakby mąż był obok. Prawie widziała jego zmarszczki wokół oczu i wygięte w uśmiechu usta.

– Kocham cię – powiedziała.

– … ciebie też.

Nagle coś piknęło i rozmowa się urwała. Kimberly nie próbowała się połączyć po raz drugi. Mac musi zrobić, co do niego należy. Ona zaś…

Siedziała sama w hotelowym pokoju i zastanawiała się, dlaczego, skoro tak kocha swego męża, wydaje jej się taki odległy. W którym momencie dystans między mężem i żoną przestaje być tylko pewnym etapem w małżeństwie, a staje się całkiem nowym stanem wszechświata? I co ma z tym zrobić osoba tak uparta i zawzięta jak ona?

Dziecko znów się poruszyło. Kimberly pogłaskała brzuch, wsłuchując się w wycie wiatru hulającego po parkingu i stukającego w okna.

Otuliła się płaszczem i wyszła.

Sal siedział w kącie ganku pod daszkiem, schowany przed wiatrem, i patrzył jak miotane nim strugi deszczu tańczą wokół latarni. Kimberly bez pytania przysiadła się do niego, wmawiając sobie, że wcale go specjalnie nie szukała. Nie w tym celu wyszła z pokoju. Nie on stanowił problem.

Sal chyba nie był w nastroju do rozmów. Obserwował burzę z twarzą zastygłą w tym samym wyrazie ponurego zamyślenia, który widziała u niego już wcześniej. Myśli zabrały go w jakieś bardzo nieprzyjemne miejsce. Ciekawe, jak długo tam przebywał.

– Zjadłaś kurczaka – odezwał się. – Myślałem, że dziecko nie lubi mięsa.

Kimberly wzruszyła ramionami.

– Zmieniło zdanie. Kolejny dowód, że to dziewczynka.

W końcu odwrócił się do niej, jego wzrok spoczął na jej brzuchu.

– Denerwujesz się?

– Tak.

– Wrócisz do pracy po porodzie?

– Taki mam zamiar.

Przyjrzał się jej uważniej.

– Myślisz, że macierzyństwo w jakiś sposób cię zmieni? No, nie wiem, wyobraź sobie, że dostajesz pierwsze wezwanie do zabójstwa dziecka. Albo w sprawie o molestowanie, porwanie, handel żywym towarem, podpalenie czy cokolwiek z tego gówna, które dotyka i niszczy życie młodych ludzi. Nie będzie ci trudno?

– Podziękuję Bogu, że to nie mnie się przytrafiło.