Выбрать главу

Podniosła torbę i zakryła nią brzuch, jakby to miało w czymś pomóc.

– Nie mogę być ojcem – wyszeptał chłopak. – Nie mogę mieć kontaktu z małymi dziećmi. Umiem tylko robić im krzywdę.

I nagle, ułamek sekundy później, lufa pistoletu obróciła się, dotknęła jego skroni.

– Nieeee! – krzyknęła Kimberly.

– Nie pozwólcie, żeby wasze dziecko spotkało kiedyś kogoś takiego jak ja. Nie pozwólcie mu wpaść w ręce Pana Hamburgera.

Nacisnął spust.

Huk wystrzału ją ogłuszył. A może to był jej własny krzyk rozpaczliwie próbujący cofnąć czas, kiedy fragment czaszki chłopca oderwał się i wystrzelił na ścianę, obryzgując szarą masą stolik przy łóżku.

Wciąż krzyczała, kiedy ojciec wyważał drzwi do pokoju, kiedy do środka wpadli Sal i Rainie, kiedy ciało chłopca w końcu runęło na podłogę z głuchym łomotem i zobaczyła, jak jedno niewidzące oko wpatruje się w nią oskarżycielsko. Nawet nie zdążyła się dowiedzieć, jak miał na imię.

34

Kobieta, która była kiedyś moją matką, czekała tam, gdzie obiecywała. Siedziała przy metalowym stoliku przed wejściem do ruchliwej kawiarni. Założyła nogę na nogę i nerwowo splotła dłonie na kolanie.

Obserwowałem ją z drugiej strony ulicy, ukryty w cieniu bramy. Zbierałem się, żeby wyjść, ale nogi nie były jeszcze gotowe. Stałem, patrzyłem i czułem coraz większy ciężar w piersiach.

Za pierwszym razem odłożyła słuchawkę. Za drugim zarzuciła mi, że jej robię okrutny kawał. Potem się rozpłakała i to mnie tak przygnębiło, że się rozłączyłem.

Przy trzecim telefonie wziąłem się w garść. Powiedziałem wprost, że mam informacje o jej zaginionym synu i chciałbym się z nią spotkać, bo jest szansa, że będę mógł pomóc.

Nie wiem, dlaczego tak zrobiłem. Czemu nie powiedziałem, że to ja jestem jej ukochanym synkiem. Porwano mnie prosto z łóżka, kiedy byłem za mały, żeby się bronić. Przez ostatnie dziesięć lat doświadczałem okropności nie do opisania. Ale teraz dorosłem i Pan Hamburger mnie nie chce. Może mógłbym wrócić do domu. Znów stać się jej ukochanym synkiem.

To wszystko chciałem jej powiedzieć. Chciałem zobaczyć ten uśmiech, który pamiętałem z dnia moich szóstych urodzin, kiedy zaprowadziła mnie do garażu, gdzie czekał nowiutki, lśniący rowerek obwiązany czerwoną kokardą. Chciałem znów zobaczyć, jak odrzuca do tyłu swoje długie ciemne włosy, tak jak wtedy, gdy się nachylała nade mną, żeby mi pomóc w lekcjach. Chciałem przytulić się do niej na sofie i razem z nią obejrzeć Nieustraszonego.

Chciałem znowu mieć dziewięć lat. Ale nie miałem.

Zauważyłem swoje odbicie w szybie wystawowej: podkrążone oczy, zapadnięte policzki, długie, skudłacone włosy. Wyglądałem jak zakapior, typ, którego w supermarkecie śledzą ochroniarze, a inni rodzice niechętnie widzieliby w towarzystwie swego syna. Nie dostrzegałem w sobie żadnych rysów matki. Widziałem tylko Pana Hamburgera.

Po drugiej stronie ulicy matka wierciła się nerwowo na krześle. Bez przerwy kręciła obrączką na palcu i co chwila oglądała się przez lewe ramię, jakby czekając, kiedy się pojawię.

Nagle mnie oświeciło. To nie mnie wypatrywała. Ona się z kimś porozumiewała.

Podążyłem za jej wzrokiem i w końcu dostrzegłem policjanta w mundurze, który stał tuż za rogiem. Akurat się do niej odwrócił, marszcząc brwi, jakby w przestrodze, że ma się uspokoić, i wtedy zobaczyłem jego twarz.

Wstrzymałem oddech.

Są rzeczy, o których się nie dowiesz, dopóki ich nie doświadczysz na własnej skórze.

Nie ma powrotu do domu. Chłopiec wychowany przez wilki zawsze znajdzie w sobie tylko wilcze cechy.

Matczyna miłość może się wypalić.

Wróciłem do mieszkania pięć po trzeciej. Pamiętam, bo kiedy wszedłem, pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to zegar na ścianie. Wskazywał piętnastą pięć i wydało mi się to zabawne. Taka normalna godzina, normalny dzień, normalne popołudnie.

Na tak nienormalną rzecz.

Nie zdjąłem płaszcza ani butów. W końcu nie odważyłem się podejść do matki. Zamiast tego udałem się kilka przecznic dalej do sklepu zoologicznego. Teraz w jednej ręce trzymałem papierową torbę, a w drugiej nowiutki kij bejsbolowy. Drzwi wejściowe zostawiłem otwarte na oścież i wszedłem prosto do sypialni Pana Hamburgera.

Spał na wznak z jedną ręką nad głową, a drugą na tłustym brzuchu. Był rozebrany, kołdra owinęła mu się wokół bioder. Na drugim krańcu łóżka leżał zwinięty w kłębek chłopiec. Też nagi, niczym nie przykryty, drżał we śnie z zimna.

Dotknąłem jego ramienia. Otworzył oczy.

– Wstawaj – rozkazałem.

Malec patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc. Pochyliłem się nad nim.

– Rusz ten swój chudy tyłek z łóżka, bo ci rozłupię czaszkę.

Wygramolił się i uciekł z pokoju. Wyszedł z mieszkania? Pobiegł do sąsiadów? Na policję?

Miałem to wszystko gdzieś. Jego, policję, sąsiadów. Przyszedłem tu w jednym celu i nic nie mogło mnie powstrzymać.

Otwarłem papierową torbę i wyjąłem pudełko. Chciałem kupić pitbulla albo pytona, ale z trzydziestoma dolarami w kieszeni nie miałem wielkiego wyboru. Pamiętałem, co mi powiedział sprzedawca: pająki świetnie się nadają na zwierzęta domowe, tak naprawdę nie znoszą kąsać. Atakują tylko wtedy, gdy się je porządnie wkurzy.

Otwarłem więc pudełko i zrzuciłem wielkiego czarnego pająka na sam środek klatki piersiowej Pana Hamburgera. To była samica. Potem pociągnąłem ją za nogę, mocno, żeby się na pewno wkurzyła.

Ptasznik od razu zatopił kły w owłosionym cielsku. Pan Hamburger zerwał się z wrzaskiem.

Potem wszystko działo się bardzo szybko. Pan Hamburger spojrzał w dół i zobaczył wielkiego ptasznika uczepionego jego piersi. W panice próbował go strącić ręką, ale ostre włoski powbijały mu się w palce. Zaczął jeszcze głośniej wrzeszczeć.

Uniosłem kij bejsbolowy.

Pan Hamburger spojrzał na mnie i krzyknął:

–  Rany boskie, zdejmij go ze mnie! Zdejmij natychmiast!

Zamachnąłem się i trafiłem go prosto w nos.

Rozległ się chrzęst łamanej kości. Trysnęła krew. Pan Hamburger z głuchym odgłosem zwalił się plecami na materac. Jedną ręką trzymał się za zgruchotany nos, a drugą wciąż usiłował zrzucić pająka.

– Aaargh – zarzęził.

W końcu odczepił ptasznika. Zapamiętałem widok zawieszonego w powietrzu czarnego włochatego pająka, który wciąż trzymał w zębach kawałek ludzkiej skóry. W dziurze, która po niej została, zbierała się krew. Pan Hamburger zrzucił pająka na ziemię i zaczął się podnosić z wściekłym rykiem.

No więc go uderzyłem. W prawe kolano. Aż chrupnęło. W lewe kolano. To samo. I znowu krzyk.

– Oj, chłopcze, chłopcze, co ty najlepszego wyprawiasz… Nie wiesz, że cię zaraz zabiję? Ojojoj…