Pomyślałem sobie wtedy, na chłodno, ze spokojem, o jaki nigdy siebie nie podejrzewałem, że z tego faceta to straszny mięczak.
Leżał na boku i trzymał się kurczowo zakrwawionej pościeli. Gdyby zdołał się podnieść, zaraz by się na mnie rzucił. Widziałem to w jego oczach. Nawet teraz, na chwilę przed spotkaniem ze Stwórcą, ani myślał o skrusze. Pałał żądzą mordu.
Byłem ciekaw, czy ja też tak wyglądam, ale zamiast wstydu pierwszy raz w życiu czułem siłę, moc i władzę.
Jeszcze raz zamachnąłem się kijem, uderzając tym razem w twarz. Trafiłem w szczękę, usłyszałem trzask łamiących się zębów. Potem zamierzyłem się na kość policzkową. Stałem nad tym łóżkiem i młóciłem kijem, aż zabolały mnie ręce i stopniowo zaczęło do mnie docierać, że ten człowiek przestał wydawać jakiekolwiek odgłosy. Jedyne co słyszałem, to głuche, mokre plaśnięcia, a wilgoć, którą czułem na policzkach, to nie były łzy, lecz krew i rozpryśnięty mózg Pana Hamburgera ściekające z kija na moje włosy i ciuchy.
Nie pamiętam dokładnie, ale wtedy chyba zacząłem się śmiać. Wiedziałem tylko, że nie mogę przestać bić, bo w każdej chwili Pan Hamburger może otworzyć oczy, wstać z łóżka i znowu się na mnie rzucić. Tak było w filmach. Cokolwiek robiłeś, bestia zawsze zmartwychwstawała.
W końcu jednak ręce nie wytrzymały. Kij opadał, a ja nie miałem siły go podnieść. Zdyszany i spocony klapnąłem na podłodze z zakrwawioną głową wtuloną w zakrwawione dłonie.
Czekałem chwilę, nie wiem na co. Pukanie sąsiadów do drzwi? Kroki policjantów na schodach? Chłopca, który wróci do domu i zobaczy, że w końcu to zrobiłem: Pan Hamburger nie żyje.
Po jakimś czasie, kiedy nic się nie działo, poszedłem do łazienki, wlokąc za sobą kij. Kątem oka zauważyłem, że chłopiec wychodząc, zamknął za sobą drzwi. Może dlatego sąsiedzi nie przyszli? Albo Pan Hamburger miał talent do wyszukiwania mieszkań, gdzie sąsiedzi mieli wszystko w nosie.
Odkręciłem wodę w wannie, wszedłem do niej w ubraniu i próbowałem zmyć zaschniętą krew. Ani na moment nie wypuszczałem kija z ręki. Nigdy nic nie wiadomo.
W pokoju zwaliłem mokre ciuchy na jedną zakrwawioną stertę. Wyjąłem drugą parę dżinsów, starą koszulkę, bluzę – te kilka ubrań, które mi zostały.
W ostatniej chwili mnie oświeciło. Wyjąłem z szafy Pana Hamburgera torbę podróżną, poszedłem do przedpokoju i napakowałem ją gotówką i kasetami z filmami porno. Zważywszy, że w większości tych amatorskich produkcji grałem główną rolę, uznałem, że przynajmniej tyle mi się należy.
Gorączkowo myślałem, co by tu jeszcze zabrać; w tym domu było tak niewiele wartościowych rzeczy. On wydawał forsę na gorzałę, prochy i dziwki. Mnie nie kupił nawet cholernej gry wideo.
Znów ogarnęła mnie wściekłość i przez moment w przypływie szaleństwa chciałem wrócić do pokoju i stłuc go tym kijem od nowa. Musiałem się wziąć w garść, skupić. Chłopak nie wracał. Pewnie już dawno wygadał wszystko na policji.
Musiałem jak najszybciej się stamtąd wydostać.
W ostatniej chwili, kiedy szedłem już do drzwi, dostrzegłem kątem oka jakiś ruch. Potknąłem się, po omacku złapałem za kij i błyskawicznie się odwróciłem w stronę sypialni Pana Hamburgera.
Zamachnąłem się i wtedy zdałem sobie sprawę, że to nie jego stopa się poruszyła pod kołdrą. Białe fałdy się rozchyliły i wypełzł spod nich czarny włochaty pająk.
Samica ptasznika żyła i mozolnie wspinała się po zakrwawionej pościeli.
Po chwili wahania odszukałem pudełko ze sklepu, zgarnąłem ją do niego i włożyłem do torby.
Nigdy wcześniej nie miałem własnego zwierzątka.
Wymyśliłem, że nazwę ją Henrietta.
35
„Zdarza się, że pająki zjadają siebie nawzajem i właśnie z powodu tych kanibalistycznych skłonności nie nadają się do życia w stadach”.
(B. J. Kaston, How to Know the Spiders, wydanie III, 1978)
Chciała natychmiast łapać za telefon i dzwonić do Maca. To automatyczna reakcja wynikła ze strachu i tego, co przed chwilą przeżyła. Ale Mac był teraz na akcji, wykonując pracę, którą kocha, niedostępny dla Kimberly tak jak często ona bywała niedostępna dla niego.
Siedziała więc skulona na podłodze hotelowego pokoju i obejmowała brzuch. Czuła krew na twarzy, ale wiedziała, że nie może jej zmyć, dopóki nie przyjadą technicy i nie zrobią zdjęć. Zdążyła już się skontaktować z przełożonym, który z kolei obiecał postawić na nogi miejscową policję. Szeryf Wyatt będzie musiał przerwać szkolenie. Wyciągną z łóżka szeryfa Duffy'ego. A jeśli oni się zgodzą, prawdopodobnie jej własna ekipa przyjedzie zabezpieczać ślady.
Tyle zamieszania, uruchomiona cała machina policyjno-dochodzeniowa. Znała to. Rozumiała. To przecież było jej życie.
Zacisnęła powieki. Była tak wyczerpana, że nie miała siły mówić.
– Wody? – Sal usiadł obok niej, ostrożnie, żeby jej nie dotknąć. Quincy i Rainie stali na korytarzu razem z przerażonym kierownikiem i rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami, najwyraźniej nie chcąc, by słyszała.
– Jak tam, w porządku? – spytał Sal.
Kiwnęła głową.
– A dziecko?
Kiwnęła jeszcze raz. Na nic więcej nie miała siły. Ale nie czuła żadnych mdłości czy skurczów. Trochę się jeszcze trzęsła od nadmiaru adrenaliny i piekły ją pokaleczone ręce. Drobne ranki, plaster załatwi sprawę. Tak, wszystko było w porządku, absolutnie. Gdyby nie fakt, że już nigdy nic nie będzie w porządku.
Ciało chłopca ciągle leżało na podłodze. Pobieżna próba wyczucia tętna potwierdziła, że nie żyje. Nawet nie dzwonili po karetkę, na tym etapie najważniejsze staje się zabezpieczenie miejsca zdarzenia i wszystkich śladów.
W tym krwi na włosach i policzkach Kimberly, której intensywnego, metalicznego zapachu nie mogła się pozbyć z nozdrzy.
I ten głos chłopca, który próbował powiedzieć, jak bardzo jest tym wszystkim zmęczony…
Najtrudniejszy do zaakceptowania był bezsens całej sytuacji. Człowiek przychodzi na świat i bez jakiejkolwiek swojej winy zostaje pozbawiony wszelkich szans. Kimberly przycisnęła dłonie do oczu, wolałaby nigdy nie zobaczyć tego, co widziała i nie wiedzieć tego, co usłyszała.
– Przyznał, że to Dinchara zamordował prostytutki – wyszeptała w końcu. Trzęsącą się ręką wzięła od Sala szklankę wody. Nie chciało jej się pić, ale się zmusiła do kilku łyków – będąc w ciąży, nie mogła ryzykować odwodnienia.
Teraz Sal milczał.
– To ten chłopak zastrzelił Tommy'ego Marka Evansa. Na polecenie Dinchary. To miała być wprawka przed tak zwanym egzaminem. Jest jeszcze drugi chłopak, młodszy. Nastolatek nazywał go swoim „następcą”.
– Gdzie?
– Gdzieś blisko. Podobno Dinchara wie, że wypytujemy o niego w mieście. Kto wie, może nawet szliśmy obok niego. Nie wiem, ale na pewno mieszka w tych stronach.
– Co jeszcze?
Przymknęła oczy i przyłożyła szklankę do czoła. Gdy je znów otworzyła, zobaczyła, że rozmazała krew na szkle. Na ten widok zrobiło jej się niedobrze. Z trudem powstrzymała się od wymiotów.
– Pomagał mu pozbywać się ciał. Przymocowywali je do noszy i taszczyli na szczyt Blood Mountain. Ale nie głównym szlakiem, Dinchara miał swój własny, gdzieś wyżej, skąd mógł wygodnie obserwować, co się dzieje na dole. To nam powinno pomóc zawęzić obszar poszukiwań.