– To dobrze.
W końcu zwróciła ku niemu twarz. Nerwy zaczynały puszczać i coraz trudniej jej było utrzymać spokój.
– Dobrze? Przed chwilą na moich oczach nastoletni chłopak palnął sobie w łeb, a ty masz tylko tyle do powiedzenia? Dinchara go uprowadził. Gwałcił, deprawował, w końcu zrobił z niego przestępcę, aż chłopak nie wytrzymał i wolał umrzeć, niż ryzykować przyszłość z własnym dzieckiem. Nic nie jest dobrze!
Sal popatrzył na nią dziwnie.
– Kimberly, przecież to nie twoja wina…
– Nie? A to, że rodzicom odebrano dziecko? Że nikt go nie uratował? Że Dinchara tyle razy wykorzystywał je jako narzędzie zbrodni i nikt tego nie zauważył? Jesteśmy glinami, Sal. Jeśli nie my zawiniliśmy, to kto?
– Ten chłopak zabił Evansa…
– Bo nie miał wyjścia!
– Równie dobrze mógł zabić ciebie.
– Wiesz co? Wcale nie czuję się lepiej!
I nagle w tej narastającej histerii coś sobie przypomniała.
– O cholera! Ginny Jones. Czeka na niego na parkingu. Prędko, musimy ją znaleźć, zanim usłyszy syreny!
Quincy i Rainie przyjechali tu jako cywile, ale cóż znaczą takie drobiazgi. Poruszali się szybko i bezgłośnie po czarnym, lśniącym od deszczu asfalcie. Quincy szedł pierwszy, Rainie za nim. Najgorsza burza już przeszła, został po niej tylko ulewny deszcz i wyjący wiatr. Trudno było coś usłyszeć, jeszcze trudniej zobaczyć. Quincy'emu ta pogoda przypomniała inne, nie tak dawne zdarzenie, kiedy razem z przyszłym zięciem brnęli przez tereny wystawy rolniczej okręgu Tillamook, rozpaczliwie próbując dojrzeć człowieka, który przetrzymywał Rainie dla okupu.
Tamten dzień nie zakończył się tak, jak planowali. A dzisiaj?
Światła latarni odbijały się w zachlapanych deszczem szybach samochodów, co zniekształcało widok i utrudniało zaglądanie do środka, przy czym kierowca doskonale widział, co się dzieje na zewnątrz. Quincy doszedł do wniosku, że źle się za to zabrali. Nie muszą sprawdzać każdego auta po kolei, wystarczy, że się przyjrzą rurom wydechowym.
Podstawowa zasada przy napadach na banki: samochód, którym mają uciec złodzieje, zawsze czeka na nich z włączonym silnikiem, gotowy do drogi.
Dał znak Rainie, żeby sprawdziła prawy rząd aut, bliższy ulicy. Sam zajął się lewym. Poruszał się ostrożnie na ugiętych nogach. Nagle na wprost, tuż przy wyjeździe w boczną uliczkę zobaczył mały samochód z zapalonym silnikiem.
Zamachał do Rainie. Ta ruszyła w tamtą stronę, a on w ostatniej chwili zdał sobie sprawę, że chyba mają problem. Ginny była uzbrojona co najmniej w samochód, a niewykluczone, że także w pistolet. Im pozostało liczyć tylko na własną inteligencję i urok osobisty.
Quincy uruchomił plan B. Podniósł z ziemi duży kamień, zamknął go w dłoni i całość owinął płaszczem. Cztery kroki później ukazał się znienacka w oknie kierowcy. Wystraszona Ginny Jones wybałuszyła oczy. Quincy uderzył owiniętą pięścią w szybę, rozbijając ją w drobny mak, i wyrwał kluczyk ze stacyjki.
Dziewczyna wrzasnęła.
Quincy otworzył drzwi i obdarzył ją najlepszym ze swych drapieżnych uśmiechów.
– Złe wieści – oznajmił – moja córka wciąż żyje, a ty pójdziesz ze mną.
Ginny znów zaczęła krzyczeć.
– Uspokój się – powiedziała Rainie, materializując się u boku Quincy'ego. – Nas to nie wzrusza.
Wyciągnęli ją z auta prosto w burzową noc. Akurat nadjeżdżały pierwsze radiowozy.
Wprowadzili Ginny schodami na piętro, skręcili w korytarz. Kimberly ich zauważyła i zerwała się na równe nogi.
– Kimberly, nie! – wykrzyknął Quincy, ale ona już napierała barkiem na klatkę piersiową Ginny, przewracając się razem z nią na ziemię. Ginny wydawała z siebie jakieś bezładne okrzyki, a Kimberly wrzeszczała na cały głos:
– Grałaś w rosyjską ruletkę z moim dzieckiem! Ty kłamliwa dziwko! Jak śmiesz narażać życie mojego dziecka!
Rainie próbowała złapać jedną, a Quincy drugą, ale były za szybkie. Ginny uderzyła Kimberly w twarz, tamta w odwecie zaczęła ją szarpać za włosy.
– Gdzie jest ten mały? Pytam po raz ostatni. Gdzie Dinchara trzyma tego chłopca!
A Ginny zawodziła:
– Gdzie on jest, gdzie on jest, gdzie on jest? Co pani zrobiła Aaronowi?
– Nie miałaś prawa narażać mojego życia! Chciałam pomóc, wystarczyło powiedzieć prawdę!
– Aaron, Aaron, Aaron!
W końcu Sal wkroczył do akcji. Chwycił Kimberly pod pachy i odciągnął od szamoczącej się Ginny, przy okazji szepcząc jej do ucha:
– Uspokój się, nie rób przedstawienia.
Kimberly przestała się szarpać i wtedy zobaczyła stojących w progu dwóch zastępców szeryfa Wyatta, którzy z rękami na kaburach gapili się wytrzeszczonymi oczami na całe to zamieszanie.
– Agent specjalny Martignetti – przedstawił się krótko Sal. Jedną ręką pokazał identyfikator, a drugą mocno przytrzymywał Kimberly za ramię. Nabuzowana adrenaliną wciąż miała zaciśnięte pięści. Próbowała opanować gniew. Nie udało się. Miała ochotę krzyczeć. A potem zwinąć się w kłębek i wypłakać na ramieniu męża.
Rainie i Quincy przedstawili najpierw siebie, potem Ginny Jones. Napięcie powoli opadało. Policjanci opuścili ręce i wszyscy głęboko odetchnęli.
– Proszę pani – odezwał się starszy, oceniając sytuację i szczególną uwagę zwracając na krew we włosach Kimberly. – Jest pani ranna? Mam wezwać lekarza?
– Nie trzeba. – Znów spojrzała na Ginny, która z pomocą Rainie wreszcie się podniosła. Dziewczyna skrzywiła się do niej, przybierając wyzywającą pozę i unosząc podbródek.
– Suka – wycedziła bezgłośnie.
Tego już było za wiele. Kimberly starła krew z policzka, podeszła i z całą premedytacją umazała nią odsłonięty obojczyk dziewczyny.
– Co jest, kurwa…
– To od Aarona – oznajmiła Kimberly. – Oblał egzamin.
Ginny wpadła w szał, rzuciła się z wrzaskiem na Kimberly i obie znów znalazły się na podłodze. Tym razem nie tylko Quincy, Rainie i Sal, lecz także policjanci zupełnie nie wiedzieli, co robić.
Pół godziny później Ginny i Kimberly siedziały naprzeciwko siebie w opustoszałej sali jadalnej hotelu. Przyjechał szeryf Duffy, żeby nadzorować sprawę do czasu powrotu szeryfa Wyatta. Większość policjantów była na górze, zabezpieczając miejsce zdarzenia do czasu przybycia ekipy śledczej. Quincy i Rainie siedzieli po obu stronach Kimberly. Sal usiadł za plecami Ginny.
Kimberly przyszło do głowy, że wyglądają jak bokserzy w narożnikach ringu, co Duffy'ego, który siedział pośrodku, czyniło arbitrem.
– Zacznijmy od podstawowych informacji, a potem wejdziemy w szczegóły, dobrze? – powiedział swym niskim, mruczącym barytonem. – Wszyscy mają wodę? Tylko proszę, bez żadnych awantur.
Zwrócił się do Ginny i pokazał na leżący przed nim dyktafon.
– Proszę podać imię, nazwisko i datę urodzenia.
Ginny zmierzyła go wściekłym wzrokiem i Kimberly przez moment się zastanawiała, czy nie podejść i jej nie przyłożyć, ale nagle dziewczyna opuściła ramiona i cała agresja z niej uszła.
– Ginny – szepnęła. – Virginia Jones.
Następnie Duff spisał dane i numery odznak przedstawicieli organów ścigania obecnych w pomieszczeniu oraz zaprotokołował datę i miejsce przesłuchania. Potem odczytał Ginny przysługujące jej prawa i dał do podpisania zgodę na przesłuchanie. Wreszcie przystąpili do konkretów.
Tak, Virginia Jones przywiozła dziś wieczorem Aarona Johnsona do hotelu Smith House. Tak, wiedziała, że jest uzbrojony i prawdopodobnie ma zamiar zastrzelić agentkę federalną Kimberly Quincy.
Tyle że on naprawdę nie nazywał się Aaron Johnson; to był pseudonim, który wymyślił inny mężczyzna związany z tą sprawą, żeby móc się do niego zwracać publicznie. To właśnie on, znany jako Dinchara, dostarczył mu pistolet kalibru 9 mm i wskazał jako cel agentkę FBI Kimberly Quincy. W zamian za jej zastrzelenie obiecał mu wolność. Nazywał to „egzaminem”. Johnsonowi zależało, żeby ten egzamin zdać, ponieważ to oznaczało, że Dinchara, który uprowadził go ponad dziesięć lat wcześniej i od tego czasu więził, w końcu go wypuści.