Выбрать главу

Kimberly odpowiadała, że może się też przenieść do Wydziału Antyterrorystycznego i wyjechać na pół roku do Afganistanu. To zamykało mu usta na kilka dni.

W FBI wszystko jest podporządkowane interesom Biura. Dlaczego nowi agenci sami nie mogą wybierać, w którym oddziale terenowym podejmą pierwszą pracę, dlaczego z reguły agent z Chicago zostaje wysłany na placówkę do Arkansas, chociaż w oddziale chicagowskim są największe braki kadrowe? Dzieje się tak, ponieważ góra od samego początku chce nowemu wbić do głowy jedną prostą zasadę: interes Biura jest najważniejszy. Służysz przecież rządowi Stanów Zjednoczonych, chronisz amerykańskie społeczeństwo. Chyba w żadnej gałęzi sił zbrojnych nie traktuje się tego tak serio i honorowo jak w FBI.

Kimberly była potrzebna w Wydziale Kryminalnym. Świetnie się sprawdzała, miała spore doświadczenie. Poza tym prosić teraz o przeniesienie byłoby nie w porządku wobec kolegów, którzy w większości też mieli dzieci.

Założyła koszulę, a na wierzch prosty czarny żakiet, który już się nie dopinał, ale rozpięty też wyglądał dobrze. Przejrzała się w lustrze. En face nikt by nie poznał, że jest w ciąży, ale wystarczy, że stanie bokiem…

Znów trzepotanie pod sercem. Dotknęła brzucha i uśmiechnęła się smutno. Bez wątpienia kochała swą pracę, ale dziecko też już zdążyła pokochać.

Podeszła do łóżka i cmoknęła Maca w policzek.

– To ja mam rację, nie ty – powiedziała.

– W ogóle mnie nie słuchałaś.

– Ależ owszem.

Objął jej głowę, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. Oboje wiedzieli, że nigdy nie wolno się rozstawać w gniewie.

– Wszystko się zmieniło – powiedział cicho.

– Wiem, Mac. To ja noszę spodnie na gumce.

– Martwię się.

– Nie ma czym. Ostatnie badania wykazały, że matka i dziecko czują się doskonale. – Westchnęła. – Proszę cię, Mac, daj mi jeszcze dwa, trzy miesiące. Zanim zrobię się wielka jak szafa i całkowicie zdam na ciebie. Będę we wszystkim od ciebie zależna, bo nawet butów sama sobie nie zawiążę.

Pocałowała go na pożegnanie, wyczuwając jednak lekki opór z jego strony. Wstała i skierowała się do drzwi.

Usłyszała też jego ostatnie słowa. Zdanie, którego nigdy nie wypowiedział i pewnie nigdy nie wypowie, lecz które zawisło między nimi w powietrzu.

Jej ojciec również na pierwszym miejscu stawiał interesy Biura. I to zniszczyło jej rodzinę.

4

„Pierwsze ugryzienie zwykle jest bezbolesne”. (Michael F. Potter, entomolog, Brown Recluse Spider, Wydział Rolniczy Uniwersytetu Kentucky)

Sandy Springs leży 25 kilometrów na północ od Atlanty, w miejscu gdzie droga stanowa numer 285 przecina drogę numer 400. Kiedyś, wchodząc w skład obszaru metropolitarnego Atlanty, szczyciło się posiadaniem czterech szpitali, kilku firm z listy Fortune 500, no i oczywiście źródeł słodkiej wody. Choć zawsze starało się zyskać opinię miejsca przyjaznego rodzinie, najbardziej słynęło z nocnego życia i barów otwartych do czwartej nad ranem oraz obfitości tak zwanych salonów masażu stale polujących na nowych klientów. Młody czy stary, kobieta czy mężczyzna, pijany czy trzeźwy – w Sandy Springs każdy mógł znaleźć odpowiednią dla siebie rozrywkę.

To w końcu zaczęło irytować mieszkańców, więc w czerwcu dwa tysiące piątego roku przytłaczającą większością głosów opowiedzieli się za secesją. Sandy Springs z dnia na dzień stało się siódmym największym miastem stanu. Pierwsze zadanie nowo powołanej rady miejskiej: stworzyć własny wydział policji, który się rozprawi z tymi mniej pożądanymi elementami otoczenia. Sandy Springs zaczęło rozkwitać i nawet się dorobiło kilku bardzo modnych restauracji.

Kimberly jeszcze nie miała okazji współpracować z tamtejszą policją. Przypuszczała, że na miejscu spotka albo żółtodzioby prosto po szkole, albo pięćdziesięcioletnich emerytów z policji stanowej, którzy znaleźli ciepłe posadki w spokojnej okolicy zamieszkanej przez klasę średnią. Zastała i tych, i tych.

Młodzieniec, który ją przywitał w drzwiach, miał jeszcze mleko pod nosem, ale oficer dyżurny, łysiejący facet z brzuszkiem, wyglądał na doświadczonego glinę. Serdecznie uścisnął jej dłoń i skinął znacząco na chłopaka, jakby mówiąc: „Widzi pani, z jakim szczylem muszę pracować?”. Gdyby nie zrozumiała, na wszelki wypadek jeszcze się uśmiechnął i mrugnął.

Kimberly nie odwzajemniła ani uśmiechu, ani mrugnięcia, więc po chwili sierżant Trevor dał za wygraną.

– Zatrzymaliśmy ją tuż po pierwszej – poinformował. – Kręciła się po stacji kolejki miejskiej na…

– Pracuje na dworcu? – przerwała mu Kimberly. Nie wiadomo dlaczego była przekonana, że dziewczynę zgarnięto podczas obławy na któryś z salonów masażu. Prostytutki uliczne kręcą się w dzielnicach czerwonych latarni, takich jak Fulton Industrial Boulevard. Sandy Springs wydawało jej się zbyt eleganckie na tego typu działalność.

– Zdarza się – powiedział Trevor. – Zwłaszcza odkąd zaczęliśmy robić częstsze naloty na burdele. Niektóre z nich myślą, że jak wejdą do klubu, to się wtopią w tłum, tyle że droższe dziwki pokazują trochę mniej ciała. Inne są zbyt naćpane, żeby się czymkolwiek przejmować albo działają na zlecenie, werbując kolejne chętne. Trzeba uzupełniać towar, rozumie pani…

Trevor wypiął pierś – najwyraźniej chciał zaimponować agentce federalnej. Kimberly pomyślała, że wcześniej pewnie pracował jako ochroniarz. Zawsze musiał nosić mundur.

Chłopak tymczasem gdzieś zniknął. Kimberly podejrzewała, że na polecenie Trevora. To miał być jego solowy występ. Potarła nos, żałując, że nie jest teraz na miejscu katastrofy samolotu.

Poprosiła o protokół aresztowania. Trevor go wydrukował, a ona przejrzała podstawowe dane: miejsce, godzina, podjęte czynności. Nie było tam nic szczególnego. Przy dziewczynie znaleziono uncję metamfetaminy, za co grozi więzienie, więc dlatego nakłamała, że jest informatorką FBI.

– Pogadam z nią – powiedziała Kimberly.

– Czy chodzi o narkotyki? – nie wytrzymał Trevor. – Wystawi nam jakiegoś dealera albo może całą siatkę? Metamfetamina… Boże, to świństwo zalało już cały stan. Niech ją pani przyciśnie, żeby wystawiła jakąś grubą rybę. Żadne tam płotki. Przydałaby się spektakularna akcja.

– Wezmę to pod uwagę – zapewniła oschle Kimberly. – Gdzie ona jest?

Trevor zaprowadził ją do pokoju przesłuchań. Jedna z korzyści bycia kapusiem: zamiast w celi Delilah została umieszczona w malutkim pokoiku i dostała puszkę dietetycznej coli. Niezły wynik za jedną noc pracy.

Kimberly przystanęła przed drzwiami. Przez lustro weneckie pierwszy raz zobaczyła swoją „informatorkę”. Z kamienną twarzą dokładnie się jej przyjrzała.

Delilah Rose była biała, co dość zaskakujące w stanie, gdzie większość prostytutek to Murzynki albo Azjatki – te ostatnie obsługiwały głównie salony masażu. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat, zmęczoną twarz i tlenione blond włosy kobiety, która żyje za szybko i się nie oszczędza.

Kiedy Kimberly na nią patrzyła, dziewczyna zadziornie uniosła głowę i spojrzała w szybę. Przenikliwe niebieskie oczy, zaciśnięte usta. Zimna i opanowana.

Dobrze.

– Od tej chwili ja ją przejmuję – powiedziała Kimberly do Trevora. – Dziękuję za telefon.

– Nie ma sprawy. Proszę nam dać znać, gdyby…

– Dziękuję za telefon – powtórzyła i ominąwszy grubego sierżanta, weszła do pokoju.

Nie śpieszyła się. Zamknęła drzwi. Przysunęła plastikowe krzesło. Usiadła.