– Nie, czekaj. Zestrzelę je – zaofiarował się drugi.
Rachel przecisnęła się między obu funkcjonariuszami i stanęła pod gęstą jodłą.
– Cofnąć się. Ja się zajmuję ciałami.
Policjanci odeszli na bok.
Rachel z rękami na biodrach przyglądała się wiszącemu kokonowi. Kimberly zauważyła ruch w tym samym momencie co ona. Najpierw wybrzuszenie na dole, potem nieznaczne falowanie na górze.
Znów przeszły ją ciarki, ale po minie Rachel poznała, że ona także wątpi, by w środku był żywy człowiek.
– Harold? – spytała.
– Sam nie wiem. – odparł przygaszonym głosem, jakiego Kimberly nigdy u niego nie słyszała.
– Trzeba sprawdzić – mruknęła Rachel. – Na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo. – Nie wyglądała na szczęśliwą z tego powodu. Jej głos był pełen niepokoju.
Wzięła głęboki oddech.
– Dobra, rozkładamy płachtę. O, tutaj. – Zakreśliła palcem obszar bezpośrednio pod wiszącymi zwłokami. – Musimy ostrożnie spuścić kokon na ziemię, a potem spokojnie go rozwiniemy. Harold?
Stał przy pniu drzewa i przesuwał palcem po korze. Podeszła do niego.
– Widzisz te dziury? – zapytał. – W regularnych odstępach? Myślę, że facet ma buty z kolcami, może nawet takie same, jakie noszą robotnicy pracujący na słupach. Używał ich, żeby wspiąć się na drzewo i przerzucić linę przez wyższe gałęzie. Potem wracał i pociągał za koniec liny. To wymaga dużo siły, ale może na górze był jakiś system bloków. Albo ktoś mu pomagał. Albo jedno i drugie.
– Jesteś w stanie określić, co to za lina? – zapytała Rachel.
– Zobaczmy – Harold wyjął lornetkę. – Wygląda na nylonową. Jezu! To całe zaczyna się ruszać! Rachel, nie sądzę…
– Wiem, wiem, ale musimy się upewnić. Nie ma innego sposobu.
Harold wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić.
– Wejdę tam. – Sprawdził ręką kilka gałęzi. – Chyba dam radę wspiąć się na tyle wysoko, żeby dosięgnąć liny i spróbować ją odciąć, nie uszkadzając węzła.
– I ta biedaczka runie na ziemię?
– No tak, tak. Hm. Tak czy owak wejdę i zobaczę, co da się zrobić.
– Dobra.
Włożył parę skórzanych rękawic i zaczął ostrożnie się wspinać po gałęziach.
Sal podszedł do Kimberly, która obserwowała całą akcję.
– Jak się ściąga zwłoki z drzewa? – spytał.
– Nie mam zielonego pojęcia – mruknęła. – Na szkoleniu nie uczyli.
– One nie żyją, prawda?
– Wątpię.
– To czemu się ruszają.
– Zaraz się dowiemy.
Harold wspiął się już na jakieś trzy metry i wisząc na gałęzi, przesuwał się powoli w stronę ciała. Jej czubek niebezpiecznie się ugiął. Harold zaczął nerwowo pogwizdywać.
– Znalazłem końcówkę liny – zawołał. – Tu jest jakiś… strasznie skomplikowany system. Z tego co widzę, lina jest opleciona wokół kilku gałęzi. Gdybym teraz ją tu troszkę naciął, a potem wszedł na najwyższą gałąź i mocno szarpnął, powinno mi zostać z ręku tyle, żeby spokojnie opuścić ciało na ziemię. A przynajmniej w miarę nisko.
– Jak nisko? – spytała Rachel.
– Kurwa, nie wiem – zawołał zirytowany, a Rachel i Kimberly aż uniosły brwi, pierwszy raz w życiu słysząc, jak przeklina. Opanował nerwy. – Możemy użyć dra… O Boże.
Kokon znów się poruszał. Nylonowa powłoka pęczniała wokół oplatających ją ciasno lin. Wcale to nie wyglądało, jakby ktoś się próbował uwolnić od środka. To wyglądało… dziwnie. Jakby pod powierzchnią falowała jakaś obca forma życia.
– Rachel? – odezwał się Harold napiętym głosem.
– Dobrze, rób, co uważasz. Tylko zachowaj węzeł.
– Co ty nie powiesz – mruknął.
Było słychać, jak nacina linę. Potem z ciężkim westchnieniem zaczął się wspinać wyżej.
Następna gałąź była wyraźnie cieńsza i kiedy przesunął się po niej na brzuchu, mocno się ugięła. Potem kilka rzeczy wydarzyło się naraz.
Nacięta do połowy lina puściła, tnąc po gałęziach jak bicz. Harold krzyknął, w ostatniej chwili złapał jej koniec, a kokon ze zwłokami opadł półtora metra w dół i z nagłym szarpnięciem się zatrzymał.
– Chryste Panie… – jęknął Harold. – Nie dam rady, to zaraz… Cholera!
Lina wyślizgnęła mu się z rąk, zwłoki zsunęły się o kolejny metr, lecz gdy nagle o coś zaczepiła, znów zawisły. Nie tracąc czasu, Harold zjechał po drzewie w chmurze igieł, na niższej gałęzi wychylił się i chwycił końcówkę.
– Uwaga! – Odczepił ją i ciało opadło w dół. Dwaj policjanci podbiegli je chwycić i delikatnie opuścić na przygotowaną płachtę.
Z tak bliska łatwo było rozróżnić zarys ludzkiej postaci owiniętej tkaniną w wojskowych barwach i obwiązanej brązową liną. Materiał znów zafalował i jeden z funkcjonariuszy odskoczył z krzykiem.
– No dobra – Rachel przejęła kontrolę nad sytuacją; Harold zeskoczył z drzewa i wszyscy zebrali się wokół kokonu. – Wszyscy poza mną niech się cofną. Trzeba to zrobić powoli i spokojnie. – Włożyła buty, siatkę na włosy, maskę i rękawiczki. Foliowa płachta stanowiła teraz teren oględzin, więc należało ją zabezpieczyć przed zanieczyszczeniem.
– Daj, ja to zrobię – powiedział Harold, sięgając po nóż, który Rachel trzymała w rękach.
– Nie trzeba. W końcu za to mi płacą.
Mimo nonszalancji w głosie, ostrożnie podchodziła do zwłok. Kimberly dopiero teraz poczuła woń rozkładu. Słabą, ale wszechogarniającą.
Harold przykucnął z brzegu. Kimberly podeszła do niego. Sal też. Razem patrzyli, jak Rachel ostrożnie stąpa po niebieskim plastiku, przyglądając się grubej linie, która od stóp do głów oplatała ciało ofiary.
Kimberly wiedziała, że Rachel szuka węzłów. To bardzo ważne, żeby je zachować, bo mogą być źródłem cennych informacji. Wystarczy zapytać śledczych, którzy pracowali przy sprawie zabójcy BTK* z Kansas.
Pierwszy węzeł Rachel znalazła w kostkach. Dwa centymetry powyżej niego wsunęła pod linę nóż i zaczęła ostrożnie przecinać. Chwilę jej to zajęło. Wreszcie lina puściła i zsunęła się na ziemię. Rachel delikatnieją pociągnęła, wysuwając spod ciała, i zaczęła powoli odwijać.
Kokon nagle się poruszył, jakby westchnął. Rachel opanowała nerwy i dalej robiła swoje. Kucała teraz przy głowie, z brzegu, więc w razie czego mogła szybko uciec.
Wyciągnęła koniec liny spod szyi. Teraz Kimberly dojrzała wyraźnie, jak tkanina układa się na zwłokach.
– Zacznę od środka – powiedziała Rachel. – Uwaga! Wstała. Pochyliła się. Chwyciła fałdę materiału na wysokości pasa i zdecydowanym ruchem pociągnęła.
Kokon dosłownie eksplodował. Ze środka wypełzła chmara pająków, czarnych i brązowych, małych i dużych, uciekających w popłochu ze swego nylonowego więzienia. Rachel odskoczyła z piskiem, a Harold poderwał się na nogi, krzycząc:
– Coś podobnego!
Wtem spomiędzy drzew padł strzał i na ramieniu Harolda zakwitła czerwona plama. Upadając, jeszcze raz zawołał:
– Coś podobne…
– Kryć się! – krzyknęła Rachel, rzucając się w krzaki. Sal przykrył ciałem zakrwawionego Harolda, Kimberly doskoczyła do ojca i Rainie, którzy schowali się za wielkim głazem.
Wszyscy właśnie mieli okazję się przekonać, co Pan Hamburger umie robić najlepiej.
41
„Eksperymenty z jadem pustelnika brunatnego wykazały, że zarówno samce, jak i samice są zdolne do zadawania trujących ukąszeń ssakom”. (Julia Maxine Hite, William J. Gladney, J. L. Lancaster Jr., W. H. Whitcomb, Biology of the Brown Recluse Spider, Zakład Entomologii Wydziału Rolniczego Uniwersytetu Arkansas, Fayetteville, maj 1966)