Zwłoki na płachcie wreszcie przestały się ruszać. Nawet pająki gdzieś się rozpierzchły i pozostały tylko częściowo zmumifikowane szczątki, milczące świadectwo tego, do czego jest zdolny Dinchara.
Kimberly przystawiła Salowi do ust butelkę z wodą. Wyglądał gorzej, niż można by się spodziewać przy tak niegroźnym zranieniu. Rachel miała rację, szok i adrenalina zrobiły swoje.
– Twoja mama jeszcze żyje? – zagadnęła, ocierając mu czoło. Chciała go zająć rozmową, gdy czyściła ranę.
– Tak. – Trochę za mocno nacisnęła poszarpaną skórę i Sal syknął z bólu. – Ej…
– Przepraszam, trawa. A ojciec?
– Nie wiem. – Usunęła kolejny paproch, Sal zacisnął zęby. – Wyrzuciła go… wiele lat temu. W końcu… zmądrzała… To przecież nie jej wina.
– Co nie jej wina?
– Że brat zaginął.
– Uciekł z domu?
Sal pokręcił głową.
– Został porwany. Miał tylko dziewięć lat. Za mały, żeby… żyć na ulicy.
Kimberly przyjrzała mu się z uwagą. Teraz sobie przypomniała, że już raz rozmawiali o jego rodzinie.
– Ale kiedyś chyba mówiłeś, że twój ojciec miał ciężką rękę…
Sal znów pokręcił głową. Wiercił się niespokojnie, chcąc sobie ulżyć w bólu.
– Po tym było jeszcze gorzej… Nie mógł odnaleźć syna… pił coraz więcej.
– To smutne.
– Cóż, zdarza się. Stare czasy. Czujesz bliznę, ale nie myślisz o ranie, która się pod nią kryje. Potem wystarczy jedna rzecz, żeby ją otworzyć. Jakieś zdanie z filmu, widok chłopczyka na trójkołowym rowerku. Albo to zdjęcie Aarona Johnsona, które Ginny miała w torebce.
– Czemu akurat to?
– Żartujesz? Ciemne włosy, pociągła twarz, zapadnięte oczy? Jakby się uprzeć, mógłby być moim bratem, nie sądzisz?
Kimberly wzruszyła ramionami. Nie przyglądała się tak uważnie fotografii żywego Aarona. Za bardzo zapadł jej w pamięć widok jego martwego ciała na podłodze pokoju hotelowego.
– Chcesz się pośmiać? – spytał. Wyglądał nieco lepiej, nie był już taki blady. – Porwanie brata to był właśnie powód, dla którego zostałem gliniarzem. Detektyw prowadzący śledztwo, Ron Mercer, wydał mi się prawdziwym twardzielem. Zawsze opanowany, skupiony. Myślałem, że jeśli ja też będę takim gliną, przestaną się dziać złe rzeczy. – Uśmiechnął się, wykrzywił twarz w grymasie bólu i z ironicznym uśmiechem dodał. – Ups.
Quincy, który chwilę wcześniej przykucnął obok nich, spytał z poważną miną:
– Sal, jesteś pewien, że nie wiesz, co się stało z bratem?
– Po trzydziestu latach raczej na pewno wiemy z matką, jaki spotkał go los.
– Coś mi się wydaje, że chyba jednak nie.
Wreszcie usłyszeli nad głowami warkot pierwszego śmigłowca. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Potem nastąpiły chwile pełne napięcia. Śmigłowiec SWAT opuścił na linach nosze oraz kilku uzbrojonych antyterrorystów, a Duff i reszta ekipy obserwowali las, żeby w razie czego odeprzeć atak, który mógł nadejść z każdej strony.
Gdy stwierdzili, że snajper już chyba zrezygnował z polowania, wszyscy pobiegli po Harolda, żeby go ułożyć na noszach i odtransportować na dół. Pół godziny czekali na następny śmigłowiec, który przywiózł nosze dla Sala. Z pewnymi oporami pozwolił się do nich przywiązać. Pilot zabrał też na pokład Kimberly. Uprzejmy gest wobec ciężarnej agentki, która poczuła zarazem ulgę, jak i wyrzuty sumienia.
Ojciec i Rainie wraz z pozostałymi członkami ekipy wsiedli do trzeciego śmigłowca. Wszystkich zabrano z polany i odstawiono do centrum dowodzenia.
Pierwszym, co zobaczyła Kimberly po wylądowaniu, był Mac. Stał z boku, blady i bardzo zdenerwowany. Gdy tylko ją zauważył, jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, a ona nawet z takiej odległości poczuła, jak coś ją ściska za serce.
Spojrzała na Sala, który wciąż leżał na noszach. Uniósł rękę na pożegnanie.
– Leć do niego – powiedział bezgłośnie.
Tak też zrobiła. Bez wahania pobiegła prosto w ramiona męża. Tulił ją do siebie, szeptał do ucha, że ją kocha, i przynajmniej w tym momencie nic więcej jej do szczęścia nie było trzeba.
Tymczasem zapadła noc. W oddali rozległa się syrena karetki zabierającej Harolda do szpitala.
Rita doczołgała się do kuchni. Ciężko dyszała, a raczej złajała, jak kiedyś ten pies na ulicy, którego potrącił pędzący samochód. Zwierzę podniosło się z asfaltu, zdołało przejść półtora metra i padło.
Ona musiała pokonać o cały metr więcej.
Miała przed sobą ceclass="underline" telefon. Zgłosi włamanie, pożar, gwałt, cokolwiek. Żeby tylko dała radę go strącić z szafki i wykręcić 911… Do staruszki przyjadą na pewno.
Może przy okazji uratują chłopca.
Z góry nie dochodziły żadne odgłosy, jedynie czasem skrzypnęła deska w podłodze pod stopami skradającej się dziewczyny. Szukała go. Rita miała nadzieję, że się dobrze ukrył i przynajmniej zyska trochę czasu.
Przesunęła się o kolejne pół metra. Czołgała się na brzuchu, niezdarnie się odpychając zdrową nogą; druga była zupełnie bezwładna. Czuła, jak colt wbija się jej w udo. Jeśli będzie się poruszać w tym tempie, prędzej się zastrzeli. Niestety nic nie mogła z tym zrobić, bo ciasno skrępowane dłonie zdążyły już zsinieć pozbawione dopływu krwi.
Wytrwale czołgała się więc dalej, nie spuszczając oka z telefonu.
Dotarła do szafki. Teraz, gdyby tylko znaleźć krzesło, może zdołałaby się podeprzeć na łokciach…
– Co ty, kurwa, wyprawiasz? – zagrzmiał z tyłu męski głos.
Wystraszona Rita z trudem się odwróciła, wierząc, że to sąsiad przyszedł jej z pomocą. Niestety nie miała tyle szczęścia.
Przed nią stał mężczyzna z latarką. Kiedy odsunął nieco daszek czerwonej bejsbolówki, zobaczyła jego czoło. Spoglądało z niego kilka par jaskrawożółtych oczu.
43
„Pająki z gatunków społecznych pracują w grupach, budując olbrzymie kolonie. Również polują w grupach, co umożliwia im schwytanie
większej zdobyczy”. (Christine Morley, Freaky Facts About Spiders, 2007)
– Kiedy padł pierwszy strzał, stałeś obok Harolda – zauważył Quincy. – Gdyby on się nagle nie wyprostował, kula trafiłaby ciebie, nie jego.
Sal siedział w karetce, gdzie udzielano mu pierwszej pomocy. Bardzo niechętne poddawał się tym zabiegom. Na przewiezienie do szpitala się nie zgodził. Quincy, Rainie, Kimberly i Mac zostali z nim, czekając na oficjalną diagnozę młodego sanitariusza, który oglądał ranę.
Właśnie gmerał przy niej pęsetą.
– Auć! – Sal spojrzał na niego z wyrzutem.
– Mówiłem, że powinien pan jechać do szpitala – odparł spokojnie sanitariusz i dalej robił swoje, a mianowicie wydłubywał włókna z rany.
– Ginny twierdzi, że Dinchara chciał, żeby koperty z prawami jazdy koniecznie trafiły do ciebie. Dlaczego? Nie zastanawiałeś się nad tym?
– Poszukiwanie zaginionych to… moje hobby. Już… mówiłem.
Kimberly spojrzała na niego krzywo.
– Dinchara upatrzył sobie ciebie z powodu twojego „hobby”? Czemu jesteś taki uparty?
– Równie bez sensu było podrzucenie mi za wycieraczkę swoich trofeów. Dajcie spokój, gdyby facet rzeczywiście chciał mnie dorwać, mógłby to zrobić w prostszy sposób.
– Seryjni zabójcy rzadko kierują się praktycznością – stwierdził stanowczo Quincy. – Ich rytuały opierają się na potrzebach emocjonalnych i bywają bardzo skomplikowane. W tym wypadku mamy do czynienia z człowiekiem, który na co dzień czuje się nikim, więc w świecie fantazji najważniejsze będzie zawsze zdobycie władzy i kontroli. Najlepiej czuje się w ukryciu, uwielbia manipulować. To pająk, który snuje sieć, żeby złapać w nią ofiarę. Taka strategia – wciągnięcie cię w tę sprawę poprzez zarzucenie przynęty – zaspokaja jedną z jego emocjonalnych potrzeb: postrzega siebie jako superdrapieżnika. Choćby nam wydawało się to niepraktyczne. Jeśli uda ci się poznać emocje, jakie kierują zabójcą, w końcu go złapiesz.