Zaśmiał się pod nosem, jakby przypomniał sobie dowcip, którego nie warto opowiadać, bo ona i tak nie zrozumie. Potem podniósł ją z podłogi i posadził na jednym z krzeseł. Rita przygryzła wargi, żeby nie krzyknąć, ale z bólu zakręciło jej się w głowie. Myślała, że zemdleje.
On chyba też tak myślał, bo znowu uderzył ją w twarz. Nieco się ocknęła. Zdawało jej się, że dostrzegła za jego plecami ruch. Jakiś cień mignął na ścianie.
„Josephie – modliła się w duchu – Błagam cię, jeżeli kiedykolwiek była dobra pora, żeby narobić zamieszania… „
Niestety cień zamienił się w żywą postać. To dziewczyna schodziła z góry, ciągnąc za sobą chłopca.
– Już myślałam, że się nie zjawisz – powiedziała. Pchnęła chłopca przed siebie. Ten się potknął i upadł u stóp mężczyzny. Na policzkach miał pełno czerwonych śladów, na niektórych już połyskiwały kropelki krwi.
Nie poddał się bez walki; dziewczyna miała podobne zadrapania na ramionach, choć teraz ściskała w ręku jego nóż.
Mężczyzna się schylił, złapał chłopca za kark i odrzucił mu głowę do tyłu, zmuszając, by na niego spojrzał.
– Co ci mówiłem, gówniarzu? Nie uciekniesz, nie ma takiej możliwości. Należysz do mnie.
Chłopiec milczał. Wyłączył się. Rita widziała, że zapada się teraz głęboko w sobie, próbując ocalić z siebie, ile się da. Mężczyzna chyba też to widział.
– No, chłopcze, wiesz chyba, co się teraz stanie. Scott nawet nie drgnął, nadal milczał.
– Nie posłuchałeś mnie. Teraz będę cię musiał ukarać.
– A mogę ja? – spytała dziewczyna.
– Stul pysk. Dosyć krwi mi napsułaś jak na jeden dzień.
Nie pytała więcej.
Mężczyzna przyglądał się chłopcu. Rita czekała, że zaraz zrobi z nim coś okropnego. Uderzy go pięścią albo skopie.
Ale on zaczął się rozglądać po kuchni. W pewnej chwili jego wzrok spoczął na rewolwerze leżącym na stole. Wziął go do ręki.
– Chłopcze, podejdź tu.
Scott posłusznie wstał i postąpił krok do przodu. Mężczyzna wskazał na Ritę, która siedziała związana na twardym drewnianym krześle, nieprzytomna z bólu.
– Sam sobie jesteś winien. Zabroniłem ci z kimkolwiek się kontaktować. Uprzedzałem, co się stanie, jeśli zaczniesz szukać pomocy. Pamiętasz, co powiedziałem? – Chłopiec wbił oczy w podłogę. Mężczyzna wymierzył mu policzek otwartą dłonią. – Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! Pamiętasz, co powiedziałem? PAMIĘTASZ?
– Tak, proszę pana – wyszeptał chłopiec.
– I nie kłamałem. Ja nigdy nie kłamię. – Odwrócił się i wycelował rewolwer w czoło Rity.
– Pożegnaj się z nią.
– Żegnaj, ciociu – szepnął chłopiec.
I w chwili gdy zamykała oczy, przygotowując się na uderzenie pocisku, który roztrzaska jej głowę, znów rozległo się głośne plaśnięcie. Otwarła oczy i zobaczyła, że tym razem mężczyzna zdzielił chłopca tak mocno, że ten się przewrócił.
– MYŚLISZ, ŻE POZWOLĘ CI TAK ŁATWO SIĘ WYWINĄĆ? MYŚLISZ, ŻE JESTEM AŻ TAK DOBRY CZY AŻ TAK GŁUPI?
– Nie, nie, nie – szeptał błagalnie chłopiec.
– WSTAWAJ! Wstał.
– BIERZ PISTOLET!
Chłopiec posłusznie sięgnął po colta.
– A TERAZ ZASTRZEL TĘ STARUCHĘ! Chłopiec wymierzył w nią broń.
Tym razem nie zamknęła oczu. Chciała, żeby widział jej twarz. Chciała, aby wiedział, że mu wybacza.
Nagle za jego plecami otwarły się drzwiczki szafki. Mężczyzna błyskawicznie się obejrzał.
– Kto tam?
„Josephie – modliła się w myślach Rita. – Josephie, proszę”.
Zaskrzypiała szuflada i wysunęła się z hukiem.
– Co jest, kurwa…
Potem garnki w szafce zaczęły pobrzękiwać, czajnik przesunął się na kuchence, z kranu pociekła woda. Mężczyzna stał na środku kuchni i na cały głos krzyczał:
– Co się tu dzieje, do cholery? Kto to robi?
Nagle coś jej przyszło do głowy. Może po prostu przypomniała sobie słowa dziewczyny, a może Joseph ją natchnął. Powiedziała:
– Pozdrowienia od Pana Hamburgera.
Mężczyzna wydał się z siebie przeraźliwy ryk. Chłopiec nacisnął spust.
Na zewnętrz Mac z Salem wkradli się po schodkach na ganek. Ostrożnie podeszli do okna, stanęli po obu stronach, szybko zajrzeli do środka i znów przywarli plecami do ściany.
– Wszystko pozasłaniane – szepnął Mac. Sal kiwnął głową.
– Widocznie Ginny nie lubi, żeby ją sąsiedzi podglądali. Mac sięgnął do gałki w drzwiach wejściowych i spróbował przekręcić.
– Otwarte – powiedział bezgłośnie.
Zaskoczony takim uśmiechem losu Sal uniósł brwi, a potem wzruszył ramionami.
– Dobra. Wchodzimy.
Mac obrócił gałkę i w tym momencie usłyszeli głośny krzyk, a zaraz po nim strzał. Sal wyjął radio.
– Strzelanina w domu jednorodzinnym. Powtarzam: strzelanina w domu. Natychmiast przyślijcie pomoc. Wszystkie jednostki…
Potem obaj z Makiem schylili się i weszli do środka.
– Policja! Rzuć broń!
Kimberly właśnie się pochylała, żeby podgłośnić radio, kiedy wystraszyło ją pukanie w szybę. Już sięgała do kabury, ale zobaczyła za oknem twarz otoczoną wianuszkiem papilotów. To była ta sama pani, z którą wczoraj (a może dzisiaj?) rozmawiali przed płonącym domem Dinchary. Otworzyła drzwi i wyszła z samochodu.
– Pani jest z policji, prawda? – spytała kobieta, wyraźnie poruszona.
– Słucham panią.
– W domu obok dzieje się coś niedobrego. Akurat wyglądałam przez okno i zobaczyłam, że się świeci na strychu. Ktoś pozaklejał szyby. Może trzeba wezwać pogotowie.
Kimberly błyskawicznie odwróciła głowę w tamtą stronę.
– Mówi pani o domu, w którym mieszka ta dziewczyna?
Sąsiadka zrobiła zdziwioną minę.
– Dziewczyna? Rita ma chyba z dziewięćdziesiąt lat, jaka tam z niej dziewczyna. Ten dom od pokoleń należy do jej rodziny.
Teraz Kimberly się zdziwiła.
– Wydawało mi się, że pani mówiła o domu obok, tym z dużym, krytym gankiem…
– O tym, o tym.
– I nie mieszka tam żadna dziewczyna?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– A może czasem przychodzi?
– Nie. Ja nie zauważyłam. Ale ze dwadzieścia minut temu wchodził tam jakiś mężczyzna. W czerwonej czapce.
Najpierw poczuł ból. Zaskoczyło go to. Tak dawno nie odczuwał nic związanego z własnym ciałem, że uznał, iż zakończenia nerwowe mu się zużyły, wypaliły. Skóra była tylko zewnętrznym szkieletem i to mu odpowiadało.
Ale teraz rana w boku paliła go żywym ogniem. Dotknął jej ręką, ze zdumieniem odkrył, że boli jeszcze bardziej, a potem poczuł szokującą wilgoć własnej krwi.
Odwrócił się do chłopca. Ten jeszcze raz nacisnął spust.
Tym razem pocisk trafił go wyżej, w bark. Odchylił się do tyłu, ale wciąż utrzymywał się na nogach. Kolejny strzał i znów piekący ból. Potem jeszcze raz, i znowu.
Kolana się pod nim ugięły. Powoli osuwał się na podłogę, wpatrując się w szary całun sufitu. Tam coś się rusza czy to tylko jego wyobraźnia? Zdawało mu się, że zobaczył twarz Pana Hamburgera i aż zakwilił.
Dziewczyna bez przerwy krzyczała. Czemu ta idiotka tak się drze, skoro to do niego strzelają? Chciał, żeby się uciszyła. Żeby wszystko ucichło: dziewczyna, pistolet, potworna przemoc wsączająca się w jego mózg.
Wtedy usłyszał nowe okrzyki, tym razem męskie, zdecydowane.
– Policja! Ręce do góry. Rzuć broń.
Dziewczyna znowu krzyknęła, a stara kobieta mówiła do chłopaka:
– Odłóż to, dziecko. Już po wszystkim, odłóż.