– Wszystko w porządku, tato. Ale jestem w hotelu Morris. Chyba opuściłam Henry’ego.
– Na dobre czy tylko na próbę?
Nie wydawał się zaskoczony – łapał wszystko w lot; za to właśnie go kochała – lecz silnik w tle zmniejszył obroty, a potem ucichł. Domyśliła się, że ojciec wchodzi do swojego gabinetu, zamyka za sobą drzwi, być może bierze do ręki jej stojącą na zagraconym biurku fotografię.
– Nie mogę jeszcze powiedzieć. W tym momencie nie wygląda to najlepiej.
– O co poszło?
– O bieganie.
– Bieganie?
Em westchnęła.
– Niezupełnie. Wiesz, że czasami nie chodzi o to, o czym się mówi, ale o coś innego. O całą masę zupełnie innych rzeczy.
– O dziecko. – Od śmierci łóżeczkowej jej ojciec nie wymawiał imienia Amy. Teraz było to po prosto „dziecko”.
– I o sposób, w jaki sobie z tym radzę. Którego Henry nie potrafi zaakceptować. Uświadomiłam sobie, że chciałabym radzić sobie z różnymi sprawami tak, jak ja tego chcę.
– Henry to dobry człowiek, ale w specyficzny sposób patrzy na różne sprawy. To nie ulega wątpliwości.
Em czekała.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
Powiedziała mu. Zgodził się. Wiedziała, że to zrobi, ale dopiero kiedy wszystkiego się od niej dowie. Chodziło głównie o to, że musiał jej wysłuchać, a Rusty Jackson był w tym dobry. Nie awansowałby z funkcji jednego z trzech mechaników w kolumnie transportowej do grona być może czterech najważniejszych osób w kampusie Tallahassee (i nie usłyszała tego od niego: nigdy nie mówił takich rzeczy ani jej, ani nikomu innemu), gdyby nie umiał słuchać.
– Poślę Mariette, żeby wysprzątała dom – powiedział.
– Nie musisz tego robić, tato. Umiem posprzątać.
– Chcę to zrobić – odparł. – Domowi należą się generalne porządki. Cholerna chałupa stoi zamknięta prawie od roku. Nie jeździłem do Vermillion od śmierci twojej matki. Wychodzi na to, że zawsze mam tu coś ważnego do roboty.
Matka Em też nie była już dla niego Debrą. Od pogrzebu (rak jajnika) była po prosto „twoją matką”.
Na pewno nie masz nic przeciwko? – chciała w tym momencie powiedzieć Em, lecz o coś takiego można zapytać obcą osobę, która wyświadcza ci uprzejmość. Albo ojca, który ma nieco inny charakter.
– Jedziesz tam, żeby pobiegać? – Wyczuła w jego tonie uśmiech. – Jest tam kawał plaży. I całkiem długi odcinek drogi. Jak dobrze wiesz. I nie będziesz musiała obijać się o ludzi. Do października w Vermillion jest spokojnie jak nigdy.
– Jadę tam, żeby pomyśleć. I chyba… zakończyć żałobę.
– W takim razie w porządku. Chcesz, żebym zarezerwował ci lot?
– Umiem to zrobić.
– Nie miałem co do tego wątpliwości. Dobrze się czujesz, Emmy?
– Tak.
– Masz taki głos, jakbyś płakała.
– Troszeczkę – odparła, ocierając policzki. – To wszystko wydarzyło się bardzo szybko. – Jak śmierć Amy, mogłaby dodać. Która umarła jak prawdziwa mała dama; bez jednego pisku monitora. Wychodź cicho, nie trzaskaj drzwiami, powtarzała często matka Em, kiedy Em była nastolatką.
– Henry nie przyjdzie do hotelu i nie będzie ci się naprzykrzał?
Usłyszała krótkie, delikatne zawahanie, nim użył słowa „naprzykrzał”, i uśmiechnęła się mimo łez, które płynęły jej z oczu dość rzęsiście.
– Jeżeli pytasz, czy ma zamiar tu przyjść i mnie pobić… to nie w jego stylu.
– Człowiek czasami zmienia styl, kiedy żona opuszcza go… żeby pobiegać.
– Ale nie Henry – odparła. – To nie jest człowiek, który sprawiałby kłopoty.
– Na pewno nie chcesz przyjechać najpierw do Tallahassee?
Zawahała się. Częściowo chciała, ale…
– Potrzebuję trochę czasu dla siebie, zanim zrobię cokolwiek innego. To wszystko wydarzyło się bardzo szybko – powtórzyła, chociaż podejrzewała, że dojrzewało już od pewnego czasu. Mogło nawet tkwić w DNA ich małżeństwa.
– W porządku. Kocham cię, Emmy.
– Ja też cię kocham, tato. Dziękuję. – Przełknęła ślinę. – Bardzo ci dziękuję.
Henry nie sprawiał kłopotów. Nie zapytał nawet, skąd dzwoni.
– Może nie tylko ty potrzebujesz trochę czasu dla siebie – powiedział. – Może tak będzie lepiej.
Powstrzymała pragnienie – które uderzyło ją jako jednocześnie normalne i absurdalne – żeby mu podziękować. Milczenie wydawało się najlepsze. To, co powiedział później, utwierdziło ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła.
– Do kogo zadzwoniłaś o pomoc? Do króla kolumny samochodowej?
Tym razem opanowała się, żeby nie zapytać, czy zadzwonił już do swojej matki. Wzajemne docinki nigdy niczego nie rozwiązywały.
– Jadę do Vermillion – powiedziała. Miała nadzieję, że spokojnie. – Tato ma tam domek.
– Tę plażową budkę. – Słyszała niemal, jak jej mąż marszczy nos. Podobnie jak batoniki Ho Ho oraz Twinkies, domy, które miały tylko trzy pokoje i zero garażu, nie mieściły się w systemie wierzeń Henry’ego.
– Zadzwonię do ciebie, kiedy tam dotrę.
Nastało długie milczenie. Wyobraziła sobie, jak Henry walczy z ogarniającym go gniewem, z głową opartą o ścianę kuchni i dłonią ściskającą słuchawkę telefonu tak mocno, aż bieleją mu knykcie. Walczy z nim z powodu sześciu w większości dobrych lat, które razem spędzili. Miała nadzieję, że mu się uda. Jeśli rzeczywiście to właśnie teraz robił.
Kiedy się ponownie odezwał, wydawał się spokojny, ale wyczerpany.
– Masz swoje karty kredytowe?
– Tak. I nie będę z nich nadmiernie korzystać. Ale chcę moją połowę… – Przerwała i przygryzła wargę. O mało nie nazwała swojej zmarłej córki dzieckiem, a to nie byłoby w porządku. Może było w porządku dla jej ojca, lecz nie dla niej. Zaczęła od nowa. – Chcę moją połowę pieniędzy na studia Amy. Pewnie nie ma ich za dużo, ale…
– Jest więcej, niż myślisz – odparł. W jego głosie znowu zabrzmiało zdenerwowanie. Nie utworzyli tego funduszu po urodzeniu Amy ani nawet po zajściu Em w ciążę, ale zaraz po pierwszych próbach spłodzenia dziecka. Próby trwały cztery lata i zanim Emily w końcu zaszła w ciążę, zaczęli już napomykać o leczeniu bezpłodności. Albo o adopcji. – Te inwestycje nie okazały się po prostu dobre, to był prawdziwy uśmiech fortuny, zwłaszcza akcje firm software’owych. Mort wykupił je w odpowiednim czasie i w odpowiednim czasie sprzedał. Nie będziesz chciała zarzynać kury znoszącej złote jajka.
Znowu mówił jej, co powinna, a czego nie powinna robić.
– Dam ci adres, jak tylko będę go miała. Rób, co chcesz, ze swoją połową ale moją zamień na gotówkę.
– Nadal w biegu – mruknął i chociaż ten jego profesorski, chłodny ton sprawił, że miała ochotę rzucić w niego kolejną książką – tym razem w twardej oprawie – zachowała milczenie.
W końcu westchnął.
– Słuchaj, Em, mam zamiar wyjść na parę godzin. Wróć i weź ubrania i co tam chcesz. Zostawię ci trochę pieniędzy na toaletce.
Przez moment kusiło ją żeby się zgodzić; a potem przypomniała sobie, że zostawianie pieniędzy na toaletce to coś, co robią mężczyźni, kiedy chodzą na kurwy.
– Nie – powiedziała. – Chcę zacząć wszystko od nowa.
– Em. – W słuchawce zapadła długa cisza. Domyśliła się, że walczy z emocjami, i to sprawiło, że znowu stanęły jej w oczach łzy. – Czy to już koniec z nami?
– Nie wiem. – Starała się, żeby nie załamał jej się głos. – W tej chwili trudno coś powiedzieć.
– Gdybym miał zgadywać – mruknął – powiedziałbym, że tak. To, co się dzisiaj stało, świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że zdrowa kobieta może przebiec długi dystans.