Выбрать главу

Ominęła kostki lodu, ale kiedy pochyliła się, żeby wziąć nóż, coś zachrobotało w jej wyprężonych plecach. Krzesło, o wiele luźniejsze, lecz nadal przywiązane zwojami taśmy do jej tułowia (a także do nóg), walnęło o bok wyspy. Nie zwracała na to uwagi. Złapała nóż dopiero co oswobodzoną lewą ręką i przecięła taśmę, która krępowała prawą łapiąc kurczowo powietrze i zerkając co chwila na wahadłowe drzwi między kuchnią i znajdującymi się dalej pomieszczeniami – czyli, jak sądziła, jadalnią i holem. Tamtędy wyszedł i tamtędy prawdopodobnie wróci. Uwolniwszy prawą rękę, oderwała fragment krzesła wciąż przymocowany do lewego ramienia i cisnęła go na blat.

– Przestań go wypatrywać – powiedziała sobie w szarej, mrocznej kuchni. – Po prostu rób, co trzeba.

Rada wydawała się słuszna, lecz trudno jej było usłuchać, gdyż wiedziała, że przez te drzwi może wejść śmierć, i to niedługo.

Zaczęła przecinać taśmę tuż pod piersiami. Powinna to robić powoli i ostrożnie, ale nie miała czasu i kilka razy zacięła się czubkiem noża. Czuła płynącą ze skaleczeń krew.

Nóż był ostry. Co było złe, ponieważ co chwila się kaleczyła. Ale było też i dobre, ponieważ taśma dawała się łatwo przecinać, warstwa po warstwie. W końcu przecięła wszystkie i krzesło jeszcze bardziej odsunęło się od jej pleców. Zabrała się do szerokiej wstęgi krępującej ją w pasie. Teraz, kiedy mogła się niżej pochylić, działała szybciej i rzadziej się zacinała. Przecięła w końcu całą wstęgę i krzesło odchyliło się do tyłu. Jednak jego nogi nadal przywiązane były do jej nóg i nagle uniosły się z podłogi i wbiły nisko w jej łydki. Ścięgna Achillesa napięły się pod skórą niczym kable. Ból był potworny i jęknęła żałośnie.

Po chwili sięgnęła do tyłu lewą ręką i docisnęła krzesło do pleców, zmniejszając straszliwy nacisk wbijających się w łydki drewnianych nóg. Z wykręconą pod nienaturalnym kątem ręką obróciła się dokoła, ponownie stanęła twarzą do kuchenki i łapiąc kurczowo powietrze i płacząc (nie zdawała sobie sprawy, że po twarzy ciekną jej łzy), zaczęła przecinać taśmy, którymi miała obwiązane nogi w kostkach. Pod wpływem jej wcześniejszych wysiłków te i inne taśmy nieco się obluzowały i w konsekwencji robota szła szybciej i rzadziej się kaleczyła, chociaż zdążyła ciachnąć się głęboko w prawą łydkę – tak jakby chciała ją w furiacki sposób ukarać za to, że złapał ją kurcz, kiedy odrywała krzesło od podłogi.

Przecinając taśmy krępujące jej kolana – ostatnie, które pozostały – usłyszała, jak drzwi frontowe otwierają się i zamykają.

– Wróciłem, skarbie! – zawołał wesoło Pickering. – Stęskniłaś się?

Em zamarła w bezruchu, zgięta wpół, z włosami opadającymi na twarz. Musiała użyć całej siły woli, żeby zmusić się do dalszego działania. Nie było czasu na finezję; wbiła ostrze rzeźnickiego noża w krępujący prawe kolano pas szarej taśmy, cudem nie raniąc się przy tym w rzepkę, po czym z całej siły pociągnęła go do góry.

Z holu dobiegł głośny zgrzyt i domyśliła się, że Pickering obraca klucz w zamku – sądząc po odgłosie – dużym zamku. Nie życzył sobie dalszej zwłoki, uznał widać, że dosyć się naczekał jak na jeden dzień. Przeszedł przez hol. Musiał mieć na nogach tenisówki (nie zauważyła tego wcześniej), bo słyszała, jak chlupocze w nich woda.

Gwizdał O Susanna.

Taśma krępująca jej prawe kolano rozerwała się od dołu do góry i krzesło odpadło do tyłu, stukając głośno o blat. Teraz było do niej przywiązane tylko przy lewym kolanie. Kroki za wahadłowymi drzwiami na chwilę ucichły, a potem Pickering puścił się biegiem. Od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo, bardzo szybko.

Pickering walnął oburącz w drzwi, które otworzyły się z głuchym odgłosem; wbiegając do kuchni, wciąż trzymał przed sobą wyciągnięte ręce. Były puste – ani śladu łyżki do opon, którą sobie wyobrażała. Rękawy żółtej peleryny kończyły się wysoko nad nadgarstkami i Em miała czas pomyśleć: Jest na ciebie za mała, dupku. Żona by ci powiedziała, ale przecież nie masz żony.

Kaptur miał ściągnięty z głowy. Jego krótko ostrzyżone włosy były nareszcie potargane – leciutko, na więcej nie pozwalała ich długość – i po policzkach ściekała mu woda. W ułamku sekundy zorientował się w sytuacji, najwyraźniej wszystko zrozumiał.

– Och, ty upierdliwa dziwko! – ryknął i obiegł dokoła wyspę, żeby ją złapać.

Ciachnęła go rzeźnickim nożem. Ostrze trafiło go między pierwszy i drugi palec rozczapierzonej prawej ręki i wbiło się głęboko w dłoń. Trysnęła krew. Pickering wrzasnął z bólu i zdumienia – chyba przede wszystkim ze zdumienia. Hieny nie spodziewają się, że ofiary będą się bronić…

Nagle wyciągnął lewą rękę, złapał ją za przegub i wykręcił. Coś chrupnęło. Albo pękło. Tak czy inaczej ból przeszył jej całe ramię, intensywny jak światło. Próbowała utrzymać w dłoni nóż, lecz nie dała rady. Przeleciał przez kuchnię, a kiedy Pickering ją puścił, prawa dłoń zwisła jej bezwładnie i Em nie mogła zacisnąć palców.

Pickering rzucił się na nią a ona odepchnęła go oburącz, ignorując nowe ukłucie bólu w nadwerężonym przegubie. Zrobiła to całkiem odruchowo. Zdrowy rozsądek podpowiedziałby jej, że odpychając tego faceta, raczej się go nie pozbędzie, ale zdrowy rozsądek skrył się gdzieś w zakamarkach umysłu i potrafił tylko powtarzać, że jakoś to będzie.

Pickering był od niej cięższy, jednak ona opierała się plecami o poszczerbioną krawędź blatu. Zatoczył się do tyłu z zaskoczonym wyrazem twarzy, który w innych okolicznościach byłby nawet komiczny, po czym nadepnął na jedną albo więcej kostek lodu. Przez chwilę wyglądał jak bohater kreskówki – może Struś Pędziwiatr – biegnący w miejscu, żeby nie stracić równowagi. A potem nadepnął na kolejne kostki (widziała, jak ślizgają się po podłodze) i upadł ciężko, uderzając tyłem głowy w świeżo poobijaną lodówkę.

Podniósł krwawiącą dłoń i przyjrzał się jej. A potem spojrzał na Em.

– Skaleczyłaś mnie – powiedział. – Ty dziwko, ty głupia dziwko, popatrz tutaj, skaleczyłaś mnie. Dlaczego mnie skaleczyłaś?

Próbował się podnieść, ale poślizgnął się na kolejnych kostkach lodu i ponownie upadł. Obrócił się na kolanie, mając zamiar podnieść się w ten sposób, i przez chwilę był do niej odwrócony plecami. Em złapała z blatu ułamaną poręcz krzesła. Wciąż wisiały z niej porwane strzępy taśmy. Pickering dźwignął się na nogi i odwrócił w jej stronę. Zaczekała, aż to zrobi, i walnęła go w czoło, trzymając poręcz w obu rękach – palce prawej nie chciały się zacisnąć, lecz jakoś jej się udało. Atawistyczny, zorientowany na przetrwanie instynkt kazał jej nawet złapać czerwony klonowy kołek wyżej, bo wiedziała, że zmaksymalizuje w ten sposób siłę uderzenia, a chodziło o to, żeby uderzyć z maksymalną siłą. W końcu trzymała tylko poręcz krzesła, nie kij baseballowy.

Rozległo się głuche łupnięcie. Nie tak głośne jak to, które wydały wahadłowe drzwi, kiedy uderzył w nie, wchodząc, ale mimo to całkiem głośne, może dlatego że nie zagłuszał go już rzęsisty deszcz. Przez moment nie działo się nic więcej, a potem z krótko ostrzyżonych włosów Pickeringa popłynęła krew. Em wpatrywała się w niego, w jego oczy. Spoglądał na nią mętnym wzrokiem.

– Nie – powiedział niewyraźnie i wyciągnął rękę, żeby odebrać jej poręcz krzesła.

– Tak – odparła i zamachnęła się ponownie, tym razem z boku: przypominało to wykonane oburącz ścięcie. Prawa ręka poddała się i puściła w ostatniej chwili kołek, lewa trzymała go mocno. Koniec poręczy – nierówny w miejscu, gdzie została złamana, z wystającymi drzazgami – trafił Pickeringa w prawą skroń. Tym razem krew trysnęła od razu i głowa opadła mu na bok, aż na lewe ramię. Jasne kropelki pociekły po jego policzku i zachlapały płytki podłogi.