Starała się, jak mogła, biegła tak szybko, jak potrafiła, piasek – chłodny i wilgotny tam, gdzie biegła – koił nieco ból w rozpalonej stopie, lecz nie umiała złapać dawnego rytmu. Obejrzała się i zobaczyła, że się do niej zbliża. Wkładał wszystkie siły w ten ostatni sprint. Tęcze przed nią blakły, dzień nieubłaganie robił się coraz jaśniejszy i gorętszy.
Starała się, jak mogła, ale wiedziała, że to nie wystarczy. Mogłaby przegonić starszą panią, starszego mężczyznę, nawet swojego biednego, smutnego męża, ale nie potrafiła przegonić biegnącego za nią stukniętego sukinsyna. Złapie ją. Rozejrzała się za bronią, którą mogłaby go uderzyć, jednak nic nie dostrzegała. Zobaczyła zwęglone gałęzie po rozpalonym przez kogoś na plaży ognisku, lecz leżały zbyt daleko w głębi lądu, tuż poniżej miejsca, gdzie zaczynały się porośnięte trawą wydmy. Gdyby skręciła w tamtą stronę, gdzie piasek był miękki i zdradliwy, Pickering złapałby ją jeszcze prędzej. Sytuacja była wystarczająco zła tu, przy brzegu. Słyszała, jak się zbliża, dysząc chrapliwie i parskając krwią z rozbitego nosa. Słyszała nawet szybki chrzęst tenisówek po mokrym piasku. Tak bardzo chciała zobaczyć na plaży kogoś jeszcze, że przez chwilę zdawało jej się, że widzi wysokiego, siwowłosego faceta z dużym zakrzywionym nosem i ogorzałą ciemną cerą. A potem uświadomiła sobie, że rozgorączkowana wyobraźnia powołała do życia jej ojca, i zjawa zniknęła.
Pickering był już dość blisko, żeby ją złapać. Jego palce musnęły tył jej podkoszulka, o mało nie złapały materiału i zsunęły się. Następnym razem się nie zsuną. Em skręciła do morza, rozchlapując wodę, która najpierw sięgała jej do kostek, a potem do kolan. To była jedyna rzecz, jaka przyszła jej do głowy, jedyna rzecz. Wyobrażała sobie – nie do końca w jasny, świadomy sposób – że albo od niego odpłynie, albo przynajmniej stawi mu czoło w wodzie, gdzie mieli bardziej wyrównane szanse; w najgorszym razie fale spowolniłyby przynajmniej uderzenia tych okropnych nożyc. Jeżeli tylko zdąży dotrzeć dość głęboko.
Zanim mogła położyć się na wznak i zacząć płynąć – nim woda sięgnęła jej do ud – Pickering złapał ją za podkoszulek i pociągnął do tyłu, z powrotem do brzegu.
Zobaczyła nożyce nad swoim lewym ramieniem i chwyciła je. Próbowała je wykręcić, ale nie miała szans. Pickering stał w głębokiej do kolan wodzie, na szeroko rozstawionych stopach, które tkwiły w piasku wymywanym przez cofające się fale. Jedna z nich popchnęła Em, która wpadła na swojego prześladowcę, i razem się wywrócili.
Reakcja Pickeringa była szybka i charakterystyczna: zaczął wierzgać, odpychać się od dna i konwulsyjnie miotać. Prawda zabłysła w jej głowie niczym fajerwerki na nocnym niebie. Nie umiał pływać. Pickering nie umiał pływać. Miał dom nad Zatoką Meksykańską, ale nie umiał pływać. I to było całkowicie logiczne. Odwiedzał Vermillion Key wyłącznie po to, by uprawiać sporty domowe.
Odsunęła się od niego, a on nie próbował jej złapać. Siedział w głębokiej do piersi wodzie, pośród sunących tam i z powrotem fal, które nie uspokoiły się jeszcze po niedawnej burzy, i wszystkie jego wysiłki skoncentrowane były na tym, żeby się podnieść, zaczerpnąć powietrza i ratować przed żywiołem, z którym nigdy nie nauczył się sobie radzić.
Em odezwałaby się do niego, ale szkoda jej było otwierać usta. Gdybym wiedziała, moglibyśmy to zakończyć od razu, powiedziałaby. I ten biedny facet nadal by żył.
Zamiast tego ruszyła do przodu, wyciągnęła rękę i złapała go.
– Nie! – wrzasnął, bijąc ją rękoma. Nie miał w nich nożyc – wywracając się, musiał je zgubić – i był zbyt wystraszony i wytrącony z równowagi, żeby zacisnąć pięści. – Nie, nie rób tego! Puszczaj mnie, ty dziwko!
Em nie puściła. Ciągnęła go coraz głębiej. Mógł się jej z łatwością wyrwać, gdyby zdołał zapanować nad paniką, ale nie zdołał. I zdała sobie sprawę, że to coś więcej niż nieumiejętność pływania; Pickering cierpiał na jakiś rodzaj fobii.
Co za człowiek, cierpiący na chorobliwy lęk przed wodą, kupuje sobie dom nad zatoką? Musiało mu odbić.
To ją autentycznie rozśmieszyło, chociaż nie przestawał jej okładać, wymachując wściekle rękoma, i najpierw trafił Emily w prawy policzek, a później mocniej w bok głowy. Zielona woda wpadła jej do ust, ale natychmiast ją wypluła. Pociągnęła go jeszcze głębiej i widząc zbliżającą się wielką falę – gładką i szklistą, ze spadającą z góry pianą – pchnęła go przodem w jej stronę. Jego wrzaski zmieniły się w zdławiony bulgot, który ucichł, kiedy poszedł pod wodę, miotając się, wierzgając i wijąc w jej uścisku. Wielka fala runęła na nią i Emily wstrzymała oddech. Przez chwilę znaleźli się oboje pod wodą i zobaczyła jego bladą twarz, a właściwie przerażoną maskę, która zatraciła wszelkie cechy ludzkie, zmieniając go w to, czym w był w rzeczywistości. W zielonej toni wirowała galaktyka kamyków. Przepłynęła między nimi mała zagubiona rybka. Pickeringowi oczy wyszły z orbit. Jego ostrzyżone krótko włosy falowały w wodzie i Emily bacznie im się przyglądała. Przyglądała im się, gdy z nosa poszły mu srebrne bańki powietrza. I widząc, jak kosmyki włosów zmieniają kierunek i skręcają w kierunku Teksasu, a nie Florydy, pchnęła go z całej siły i puściła. A potem odbiła się stopami od piaszczystego dna i popłynęła w górę.
Wynurzyła się z wody, łapiąc spazmatycznie powietrze i zaczęła się krok po kroku wycofywać. Nie było to łatwe nawet tak blisko brzegu. Omywająca jej biodra i nogi wsteczna fala była tak silna, że można ją było niemal uznać za prąd przeciwny. Trochę dalej na pewno nim była. A jeszcze dalej prąd przeciwny stawał się prądem odpływowym i nawet silny pływak miał tam niewielkie szanse, chyba że płynął na ukos, starając się mozolnie wrócić do bezpiecznej strefy.
Brnąc przez płyciznę, straciła równowagę i usiadła. Zalała ją kolejna fala. Było jej cudownie. Cudownie i zimno. Po raz pierwszy od śmierci Amy czuła się dobrze. Właściwie lepiej niż dobrze: bolało ją całe ciało i domyślała się, że chyba znowu płacze, ale czuła się bosko.
Podnosząc się z trudem w ociekającym, przyklejonym do tułowia podkoszulku, zobaczyła jakiś odpływający niebieski przedmiot, spojrzała na siebie i uświadomiła sobie, że zgubiła szorty.
– Nie szkodzi, i tak były podarte – powiedziała i zaczęła się śmiać.
Śmiejąc się, pobrnęła dalej w stronę plaży, najpierw po kolana, potem po kostki w wodzie, i w końcu stanęła, pozwalając, by morze omywało jej stopy. Mogła tak stać bardzo długo. Zimna woda łagodziła ból w rozpalonej stopie i była przekonana, że sól jest dobra na ranę; słyszała gdzieś, że ludzkie usta są największym rozsadnikiem zarazków na całym świecie.
– Tak – mruknęła, wciąż się śmiejąc – ale kto, do diabła, jest największym…
W tej samej chwili Pickering wynurzył się z krzykiem na powierzchnię. Był teraz jakieś dwadzieścia pięć stóp od brzegu. Wymachiwał wściekle rękoma.