Выбрать главу

A potem pewnego dnia popełnia się błąd, oglądając się przez ramię i odkrywając, że dziewczynki są już dorosłe, a mężczyzna, z którym chciało się za wszelką cenę zachować związek, siedzi z rozchylonymi rybiobiałymi nogami, wpatrując się w słońce i, na Boga, może i wygląda na pięćdziesiąt cztery lata w każdym ze swoich najlepszych garniturów, ale gdy siedzi tu w ten sposób przy kuchennym stole, wygląda na siedemdziesiąt. Na siedemdziesiąt pięć, do diabła. Wygląda jak facet, którego zbiry z Rodziny Soprano określają mianem dziadygi.

Janet odwraca się z powrotem do zlewu i delikatnie pociąga nosem, raz, drugi i trzeci.

– Jak się czują dziś rano? – pyta Harvey, mając na myśli jej zatoki, jej alergię. Odpowiedź brzmi „nie najlepiej”, lecz podobnie jak zaskakująco spora liczba złych rzeczy jej letnia alergia ma też swoje plusy. Nie musi już z nim dłużej spać i walczyć o swoją część kołdry w środku nocy; nie musi już słuchać stłumionych pierdnięć, kiedy Harvey zapada głębiej w sen. Latem śpi teraz na ogół od sześciu do siedmiu godzin i to jej w zupełności wystarcza. Kiedy nadejdzie jesień i Harvey sprowadzi się do niej z powrotem z pokoju gościnnego, liczba godzin spadnie do czterech i część z nich będzie bezsenna.

Wie, że któregoś roku Harvey nie przeniesie się z powrotem. I chociaż mu tego nie mówi – zraniłoby to jego uczucia, a ona nadal nie lubi ranić jego uczuć; do tego obecnie sprowadza się ich miłość, przynajmniej ta, którą ona żywi do niego – będzie się z tego cieszyć.

Wzdycha i sięga do stojącego w zlewie garnka z wodą. Maca dookoła niego.

– Nieźle – odpowiada.

– Dobrze, że nie spałaś ze mną tej nocy, Jax – mówi on nagle dziwnie lekkim tonem, kiedy ona zaczyna już myśleć (nie po raz pierwszy), że w życiu nie czekają jej żadne niespodzianki, żadne małżeńskie komplikacje. – Miałem zły sen. Właściwie obudziłem się z krzykiem.

Janet jest zaskoczona. Ile minęło czasu, odkąd po raz ostatni nazwał ją Jax, a nie Janet lub Jan? Tej ostatniej wersji imienia skrycie nienawidzi. Kojarzy jej się ze słodką jak syrop aktorką z ekranizacji Lassie, którą oglądała, kiedy była dzieckiem. Mały chłopczyk (Timmy, nazywał się Timmy) stale wpadał do studni, przygniatała go skała albo gryzł wąż, i cóż to za rodzice, którzy powierzają swoje dziecko pierdolonej suce collie?

Odwraca się do niego ponownie, zapominając o garnku z ostatnim jajkiem zanurzonym w wodzie, która tak dawno przestała się gotować, że jest praktycznie letnia. Miał zły sen? Harvey? Próbuje sobie bezskutecznie przypomnieć, kiedy Harvey wspomniał, że cokolwiek mu się śniło. Pamięta tylko niewyraźnie epizod z okresu, gdy ze sobą chodzili i powiedział coś w rodzaju „Miałem z tobą sen”, a ona była dość młoda, by uznać, że jest słodki, a nie nieporadny.

– Co takiego? – pyta.

– Obudziłem się z krzykiem. Nie słyszałaś?

– Nie – odpowiada, nadal na niego patrząc. Zastanawia się, czy jej nie podpuszcza. Czy to nie jest jakiś dziwaczny poranny żart. Ale Harvey nie jest żartownisiem. Kiedy przychodzi mu ochota na żarty, opowiada przy kolacji anegdoty o swojej służbie w wojsku. Słyszała je wszystkie co najmniej sto razy.

– Krzyczałem jakieś słowa, lecz tak naprawdę nie przechodziły mi przez gardło. Zupełnie jakbym… nie wiem… nie mógł zamknąć wokół nich ust. Mój głos brzmiał, jakbym miał udar. I był niższy. W ogóle niepodobny do mojego głosu. – Harvey przerywa. – Usłyszałem go i przestałem krzyczeć. Ale cały się trząsłem i musiałem na chwilę zapalić światło. Próbowałem się wysikać, lecz nie mogłem. Ostatnio zawsze mogę się wysikać… choćby trochę… lecz nie dziś w nocy, o drugiej czterdzieści siedem.

Harvey przerywa, siedząc w smudze słońca. Janet widzi tańczące w niej drobinki kurzu, które tworzą nad jego głową coś w rodzaju aureoli.

– Co ci się śniło? – pyta i to dziwne: po raz pierwszy chyba od pięciu lat, kiedy zasiedzieli się do północy, dyskutując, czy trzymać akcje Motoroli, czy raczej je sprzedać (w końcu je sprzedali), interesuje ją coś, co on ma do powiedzenia.

– Nie wiem, czy chcę ci opowiedzieć – odpowiada Harvey z nietypową dla niego nieśmiałością. Obraca się, bierze młynek do pieprzu i zaczyna go przerzucać z ręki do ręki.

– Mówią, że jeśli opowiesz swój sen, to się nie spełni – mówi Janet i dzieje się kolejna dziwna rzecz: Harvey sprawia na niej nagle wrażenie, jakiego nie sprawiał od wielu lat. Nawet jego cień na ścianie nad tosterem wygląda inaczej. Wygląda, jakby był kimś ważnym, myśli Janet, i dlaczego tak się dzieje? Dlaczego, skoro jeszcze przed chwilą myślała, że życie jest płytkie, miałoby się nagle stać głębokie? Jest letni ranek pod koniec czerwca. Jesteśmy w Connecticut. W czerwcu zawsze jesteśmy w Connecticut. Wkrótce jedno z nas przyniesie gazetę, która będzie podzielona na trzy części jak Galia.

– Tak mówią?

Harvey zastanawia się nad tym z uniesionymi brwiami (Janet musi je znowu wyskubać, nadają mu dziki wygląd, a on nigdy nie zdaje sobie z tego sprawy), przerzucając młynek z ręki do ręki. Powiedziałaby, żeby przestał to robić, że to ją denerwuje (podobnie jak jego wyraźnie czarny cień na ścianie i jej bijące mocno serce, które bez żadnego powodu nagle przyspieszyło), ale nie chce odwodzić go od tego, co dzieje się w tej jego porannosobotniej głowie. Po chwili Harvey sam odkłada młynek, co powinno sprawić jej ulgę, lecz nie sprawia, ponieważ ten rzuca teraz na stół swój własny cień, podobny do cienia przerośniętego szachowego pionka; cienie rzucają nawet leżące na blacie okruszki i Janet nie ma pojęcia, dlaczego miałoby ją to przerażać, ale tak właśnie jest. Przychodzi jej na myśl Kot z Cheshire mówiący Alicji „Tu wszyscy jesteśmy szaleni” *, i nagle nie ma ochoty wysłuchiwać głupiego snu Harveya, tego, z którego obudził się, krzycząc tak, jakby miał udar. Nagle chce, żeby życie było płytkie. Płytkość jest w porządku, płytkość jest dobra, wystarczy spojrzeć na aktorki w filmach, jeśli ktoś ma wątpliwości.

Niczego nie można przepowiedzieć, myśli gorączkowo. Owszem, gorączkowo; zupełnie jakby miała jedno z tych uderzeń gorąca, chociaż mogłaby przysiąc, że cała ta głupota skończyła się dwa albo trzy lata temu. Niczego nie można przepowiedzieć, jest sobotni ranek i niczego nie można przepowiedzieć.

Otwiera usta, żeby powiedzieć mu, że się pomyliła, tak naprawdę mówią że jeśli ktoś opowie swoje sny, to mu się spełnią, lecz jest już za późno, Harvey zaczyna opowiadać i przychodzi jej do głowy, że to kara za to, że nie podobało jej się płytkie życie. Życie jest w rzeczywistości jak piosenka Jethro Tull, grube jak cegła, jak mogła w ogóle inaczej myśleć?

– Śniło mi się, że rankiem zszedłem do kuchni – mówi Harvey. – Był sobotni ranek tak jak teraz, tyle że jeszcze nie wstałaś.

– W sobotę rano zawsze wstaję przed tobą.

– Wiem, ale to był sen – odpowiada cierpliwie i Janet widzi białe włosy po wewnętrznej stronie jego ud, tam gdzie mięśnie są praktycznie w zaniku. Kiedyś grał w tenisa, jednak te czasy już minęły. Dostaniesz ataku serca, biały człowieku, myśli Janet ze złośliwością która jest do niej zupełnie niepodobna, i to cię wykończy. W „Timesie” będą być może zastanawiali się, czy nie dać ci nekrologu, lecz jeśli tego samego dnia umrze aktorka grająca w filmach klasy B w latach pięćdziesiątych albo na pół zapomniana primabalerina z lat czterdziestych, nie załapiesz się nawet i na to.

вернуться

* Przeł. Maciej Słomczyński.