Выбрать главу

Dykstra stał w małej wnęce przy wejściu, obrócony twarzą do męskiej toalety i plecami do w damskiej. Był w cieniu, otoczony z obu stron przez obrazki zaginionych dzieci, które szeleściły cicho niczym palmowe liście w podmuchach nocnego wiatru. Stał tam, czekając i mając nadzieję, że na tym się skończy. Ale oczywiście się nie skończyło. Przyszły mu do głowy słowa jakiejś piosenki country, nonsensowne i złowrogie: „Gdy odkryłem, że jestem do niczego, byłem zbyt bogaty, żeby odejść”.

Rozległo się kolejne mocne klaśnięcie i kolejny krzyk kobiety. Przez chwilę panowała cisza, a potem mężczyzna odezwał się ponownie i stało się jasne, że jest nie tylko pijany, ale i niewykształcony: dało się to poznać po sposobie, w jaki mówił „dziewka”, mając na myśli „dziwkę”. Właściwie wiadomo o nim prawie wszystko: że siedział z tyłu klasy na lekcjach angielskiego w szkole średniej, że po powrocie do domu pił mleko prosto z kartonu, że wyleciał ze studiów na pierwszym albo drugim roku i że wykonywał pracę, do której musiał nosić na dłoniach rękawice i nóż X-Acto w tylnej kieszeni spodni. Nie powinno się w ten sposób uogólniać – równie dobrze można by powiedzieć, że wszyscy Afroamerykanie mają wrodzone poczucie rytmu i wszyscy Włosi płaczą na operze – ale tutaj w ciemności, o jedenastej w nocy, w otoczeniu plakatów z zaginionymi dziećmi, z jakiegoś powodu wydrukowanych na różowym papierze, jakby był to kolor zaginionych, było wiadomo, że to prawda.

– Jebana mała dziewka.

Facet ma piegi, pomyślał Dykstra. I łatwo się opala. Opalenizna sprawia, że wygląda, jakby był stale zagniewany, i na ogół jest zagniewany. Pije kahlúa, kiedy jest, jak to się mówi, przy forsie, ale najczęściej pije…

– Lee, nie rób tego – odezwała się kobieta. Płakała teraz i błagała. Niech pani tego nie robi, pomyślał Dykstra. Nie wie pani, że to tylko pogarsza sytuację? Nie wie pani, że kiedy on widzi zwisający z pani nosa śluz, to go jeszcze bardziej rozjusza?

– Nie bij mnie już, jestem…

Chlast!

Po którym nastąpiło kolejne łupnięcie i ostry krzyk bólu przypominający niemal psi skowyt. Stary pan Cruiser po raz kolejny uderzył ją dość mocno, by głowa Ellen odbiła się od wykładanej kafelkami ściany łazienki i jak brzmiał ten stary żart? Dlaczego co roku dochodzi w Ameryce do trzystu tysięcy przypadków przemocy małżeńskiej? Bo… kurwa… nie słuchają.

– Jebana dziewka.

Tak brzmiała dzisiaj ewangelia Lee, prosto z drugiego listu do pijaczyn, i tym, co najbardziej przerażało Dykstrę w głosie mężczyzny, był brak emocji. Wściekłość byłaby lepsza. Wściekłość byłaby bezpieczniejsza dla kobiety. Wściekłość jest niczym łatwopalne opary – może ją zapalić byle iskra, ale wypala się w szybkim wybuchu. Natomiast ten facet był… zaangażowany. Nie zamierzał jej bić, a potem przepraszać, być może nawet przy tym płacząc. Może robił tak kiedy indziej, lecz nie tej nocy. Tej nocy lont miał się palić długo. Zdrowaś Mario, łaski Pełna, módl się za nami grzesznymi.

Więc co mam zrobić? Jaka jest w tym moja rola? Czy mam w ogóle jakąś rolę do odegrania?

Z pewnością nie mógł wejść do męskiej toalety i spokojnie, niespiesznie się wysikać, co planował i czego jeszcze przed chwilą nie mógł się doczekać; jego jądra skurczyły się do rozmiarów małych twardych kamyków, a ucisk w nerkach rozszedł się po plecach i nogach. Serce waliło mu wściekle w piersi, biegnąc szybkim truchtem, który miał się prawdopodobnie zmienić w sprint na odgłos kolejnego uderzenia. Minie godzina albo więcej, nim zdoła się wysikać bez względu na to, jak strasznie mu się wcześniej chciało, a i tak mocz będzie tryskał krótkimi niesatysfakcjonującymi strugami. I Boże, jak bardzo pragnął, żeby ta godzina minęła, żeby być już sześćdziesiąt albo siedemdziesiąt mil stąd!

Co zrobisz, jeżeli znowu ją uderzy?

Do głowy przyszło mu inne pytanie: co zrobi, jeżeli kobieta rzuci się do ucieczki, a pan Cruiser popędzi za nią? Z damskiej toalety było tylko jedno wyjście i John Dykstra stał w samym jego środku. John Dykstra w kowbojskich butach, które Rick Hardin włożył przed wyjazdem do Jacksonville, gdzie co dwa tygodnie grupa autorów kryminałów – wśród których było kilka pulchnych pań w pastelowych kostiumach – spotykała się, żeby podyskutować o agentach, pisarskich technikach i wskaźnikach sprzedaży i wymienić się plotkami.

– Lee-Lee, nie rób mi krzywdy, dobrze? Proszę, nie rób mi krzywdy. Proszę, nie rób krzywdy dziecku.

Lee-Lee. Jezus zapłakał.

Och, i jeszcze coś; jeszcze jeden punkt. Dziecko. Proszę, nie rób krzywdy dziecku. Witajcie w pieprzonym Reality Channel.

Bijące szybko serce Dykstry osunęło się jakby o cal niżej w jego klatce piersiowej. Miał wrażenie, że stoi w tej wnęce między męską i damską toaletą co najmniej od dwudziestu minut, ale kiedy spojrzał na zegarek, nie zdziwił się, widząc, że od pierwszego uderzenia nie minęło nawet czterdzieści sekund. Wynikało to z subiektywnej natury czasu i niesamowitej prędkości myśli, kiedy umysł poddawany jest nagłej presji. Wielokrotnie pisał o jednym i o drugim. Przypuszczał, że pisała o tym większość cytowanych autorów kryminałów. To było coś oczywistego. Kiedy następnym razem nadejdzie jego kolej, żeby wygłosić mowę na zebraniu Florida Thieves, być może poruszy ten temat i opowie na wstępie o tym incydencie. O tym, jak miał czas pomyśleć „drugi list do pijaczyn”. Choć z drugiej strony ta historia była chyba zbyt ciężka na ich codwutygodniowe spotkania, zbyt…

Idealna seria uderzeń przerwała tok jego myśli. Lee-Lee wybuchł. Dykstra słuchał konkretnego brzmienia tych uderzeń z przerażeniem człowieka, który rozumie, że nigdy nie zapomni tych dźwięków: nie wzmocnionych w studiu efektów specjalnych, ale odgłosu, z jakim pięść wali w puchową poduszkę, zaskakująco cichego, właściwie prawie delikatnego. Kobieta krzyknęła raz ze zdumienia i raz z bólu. Później jej reakcja była zredukowana do cichych jęków i sapnięć. W ciemności na dworze Dykstra myślał o wszystkich nakręconych za publiczne pieniądze spotach o zapobieganiu przemocy domowej. Nie mówili w nich o tym, jak można jednym uchem słyszeć szum palmowych liści (i szelest plakatów z fotografiami zaginionych dzieci, nie zapominajmy o nich), a drugim te ciche stęknięcia pełne bólu i przerażenia.

Usłyszał szuranie stóp po podłodze i domyślił się, że Lee (kobieta nazywała go Lee-Lee, jakby pieszczotliwe zdrobnienie mogło złagodzić jego gniew) podchodzi do niej bliżej. Podobnie jak Rick Hardin Lee nosił kowbojskie buty. Faceci o imieniu Lee-Lee to na ogół Giganci z Georgii. Urodzeni kowboje. Kobieta była w butach sportowych z białymi cholewkami. Wiedział o tym.

– Suko, ty pierdolona suko, widziałem, jak z nim rozmawiałaś, podtykałaś mu cycki pod nos, ty jebana dziewko…

– Nie, Lee-Lee, ja nigdy…

Odgłos kolejnego uderzenia, a potem dziwny charkot, który nie był ani męski, ani kobiecy. Torsje. Osoba, która będzie sprzątała jutro toalety, znajdzie te wymiociny schnące na podłodze i jednej ze ścian damskiej łazienki, ale Lee i jego żony lub dziewczyny dawno już tu nie będzie, i dla sprzątaczki będzie to po prostu kolejny syf, który trzeba uprzątnąć, a historia, jak do tego doszło, niejasna i nieciekawa. I cóż miał robić Dykstra? Jezu, czy miał odwagę tam wejść? Jeśli tego nie zrobi, Lee może przestać ją bić i uznać, że sprawa jest zakończona, ale jeśli wtrąci się nieznajomy…

Może zabić nas oboje.

Ale…

Dziecko. Proszę, nie rób krzywdy dziecku.