Выбрать главу

A potem podniosłem wzrok i zobaczyłem coś jeszcze, czego z pewnością nie było w moim mieszkaniu, kiedy pół godziny wcześniej wyszedłem do papierniczego (zamykając za sobą drzwi, jak to zawsze robiłem). O ścianę między aneksem kuchennym i salonem opierał się kij baseballowy. Firmy Hillerich & Bradsby, co poświadczała nalepka. I chociaż nie widziałem jego drugiej strony, wiedziałem dobrze, jaki widniał tam napis: LIKWIDATOR SZKÓD, wypalony rozżarzonym żelazem i pomalowany na niebiesko.

Ogarnęły mnie kolejne emocje: trzecia fala. Ta należała do gatunku surrealistycznej konsternacji. Nie wierzę w duchy, ale w tamtym momencie wyglądałem z pewnością, jakbym któregoś zobaczył.

I tak samo się czułem. Dokładnie. Ponieważ okulary przeciwsłoneczne nie miały prawa istnieć. Odeszły już dawno temu, jak śpiewają Dixie Chicks. Podobnie jak LIKWIDATOR SZKÓD Cleve’a Farrella. („Bejzbol być dla mnie barrrdzo barrrdzo dobry”, mówił czasami Cleve, siedząc za biurkiem i kręcąc nad głową tym kijem. „Ubezpieczenia być barrrdzo barrrdzo złe”).

Zrobiłem jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy, to znaczy złapałem okulary Sonji D’Amico i pobiegłem z nimi do windy, trzymając je przed sobą tak, jak można trzymać coś paskudnego, co odkryło się w mieszkaniu po tygodniowej nieobecności – nadgniłe jedzenie albo zwłoki otrutej myszy. Robiąc to, przypomniałem sobie nagle rozmowę, jaką odbyłem na temat Sonji z niejakim Warrenem Andersonem. Musiała wyglądać, jakby myślała, że wróci tam na górę i poprosi kogoś o coca-colę, pomyślałem, kiedy powiedział mi, co widział. To było przy drinkach w pubie Blarneya Stone’a na Trzeciej Alei, mniej więcej sześć tygodni po tym, jak runęło w dół niebo. Kiedy piliśmy obaj za to, że żyjemy.

Takie rzeczy nie chcą się od człowieka odczepić bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie. Jak muzyczna fraza albo nonsensowny refren piosenki, którego nie można po prostu zapomnieć. Budzi się o trzeciej w nocy, żeby się odlać, i stojąc przed sedesem z ptakiem w ręku i rozbudzonym najwyżej w dziesięciu procentach umysłem, nagle sobie przypomina: Musiała wyglądać, jakby myślała, że wróci tam na górę. Wróci i poprosi kogoś o coca-colę. W którymś momencie tej rozmowy Warren zapytał, czy pamiętam te jej śmieszne okulary, i odparłem, że pamiętam. Oczywiście, że pamiętam.

* * *

Cztery piętra niżej portier Pedro stał w cieniu markizy i rozmawiał z Rafe’em z FedExu. Pedro był nieubłagany w kwestii, jak długo posłańcy mają stać przed budynkiem – miał zasadę siedmiu minut, którą wprowadzał w życie za pomocą kieszonkowego zegarka, i wszyscy stójkowi byli jego kumplami – ale zaprzyjaźnił się z Rafe’em i nieraz spędzał z nim przed wejściem ponad dwadzieścia minut na nowojorskich pogaduchach. Polityka? Baseball? Ewangelia według Henry’ego Davida Thoreau? Nie wiedziałem i tego dnia obchodziło mnie to mniej niż kiedykolwiek. Stali tam, kiedy wszedłem na górę z moimi artykułami piśmienniczymi, i nadal rozmawiali, gdy o wiele mniej beztroski Scott Staley zbiegł z powrotem na dół. Scott Staley, który odkrył małą lecz wyraźną dziurę w osnowie rzeczywistości. Wystarczał mi fakt, że stali tam obaj. Podszedłem do nich i wyciągnąłem prawą rękę, tę z okularami, do Pedra.

– Jak byś je nazwał? – zapytałem bez zbędnych ceregieli, przerywając im rozmowę.

Pedro zmierzył mnie surowym wzrokiem, który mówił: „Nie spodziewałem się po panu takiego obcesowego zachowania, panie Staley, naprawdę”, i spojrzał na moją rękę. Przez chwilę się nie odzywał i przez głowę przeszła mi straszliwa myśclass="underline" nic nie mówił, ponieważ nic nie zobaczył. Nic z wyjątkiem mojej wyciągniętej dłoni, tak jakby to był Wtorek, Kiedy Zamieniamy Się Rolami, i to on miał mi dać napiwek. Moja ręka była pusta. Jasne, że była pusta, musiała być pusta, ponieważ okulary Sonji nie istniały. Zabawne okulary Sonji od dawna już nie istniały.

– Nazwałbym je okularami przeciwsłonecznymi, panie Staley – rzekł w końcu Pedro. – A jak inaczej miałbym je nazwać? Czy to jakieś podchwytliwe pytanie?

Rafe z FedExu, którego najwyraźniej bardziej to zainteresowało, wziął je ode mnie. Ulga, której doznałem, widząc, jak trzyma te okulary, przygląda się im, niemal je bada, była podobna do tego, co czuje się, kiedy ktoś podrapie cię dokładnie w swędzące miejsce między łopatkami. Rafe wyszedł spod markizy, podniósł je i w obu szkłach w kształcie serc zabłysły gwiazdki słońca.

– Podobne nosiła ta mała dziewczynka w pornosie z Jeremym Ironsem – powiedział w końcu.

Mimo desperacji nie mogłem opanować uśmiechu. W Nowym Jorku nawet posłańcy są krytykami filmowymi. To jedna z rzeczy, za które można pokochać to miasto.

– Zgadza się, w Lolicie – odparłem, odbierając okulary. – Tyle że okulary w kształcie serc były w wersji, którą reżyserował Stanley Kubrick. W czasach gdy Jeremy Irons turlał się co najwyżej po ziemi.

Ostatnie zdanie nie było zbyt sensowne (nawet dla mnie), ale gówno mnie to obchodziło. Ponownie byłem we frywolnym nastroju… lecz nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nie tym razem.

– Kto grał zboka w tamtym filmie? – zapytał Rafe.

– Niech mnie diabli, jeśli sobie teraz przypomnę – mruknąłem, potrząsając głową.

– Jest pan jakiś blady, panie Staley, jeśli wolno zauważyć – powiedział Pedro. – Nie jest pan przypadkiem chory? Może na grypę?

Nie, na grypę zachorowała moja siostra, miałem ochotę powiedzieć. Tego dnia, kiedy tylko dwudziestu sekund brakowało, żeby złapali mnie na tym, jak spuszczam się w jej majtki, gapiąc się na Miss Kwietnia. Ale uszło mi to na sucho. Wtedy i jedenastego września. Znowu oszukałem zegar. Nie mogę wypowiadać się za Warrena Andersona, który powiedział mi w pubie Blarneya Stone’a, że tego ranka zatrzymał się na trzecim piętrze, żeby pogadać o Jankesach ze znajomym, lecz wychodzenie cało z opresji stało się jakby moją specjalnością.

– Czuję się dobrze – poinformowałem Pedra i chociaż nie była to prawda, fakt, że nie tylko ja widziałem zabawne okulary Sonji jako coś, co istniało w realnym świecie, polepszył mi trochę samopoczucie. Jeśli okulary przeciwsłoneczne były realne, to samo można prawdopodobnie powiedzieć o kiju baseballowym Cleve’a Farrella.

– To są te okulary? – zapytał nagle Rafe tonem, w którym pobrzmiewał szacunek, a nawet gotowość do autentycznego zachwytu. – Te z pierwszej Lolity?

– Nie – odparłem, składając zauszniki okularów za soczewkami w kształcie serc, i w trakcie tej czynności przypomniałem sobie nagle nazwisko dziewczyny z nakręconej przez Kubricka wersji filmu: Sue Lyon. W dalszym ciągu nie mogłem sobie jednak przypomnieć, kto grał zboka. – To tylko podróbka.

– Jest w nich coś szczególnego? – zapytał Rafe. – Dlatego pan tu tak przypędził?

– Nie wiem – odpowiedziałem. – Ktoś zostawił je w moim mieszkaniu.

Wróciłem na górę, zanim zdążyli mi zadać kolejne pytania, i rozejrzałem się z nadzieją że nie odkryję nic więcej. Ale odkryłem. Poza okularami przeciwsłonecznymi i kijem baseballowym z wypalonym z boku napisem LIKWIDATOR SZKÓD, znalazłem poduszkę pierdziawkę, ozdobną muszlę, stalową monetę zatopioną w akrylowej kostce i ceramicznego grzybka (czerwonego w białe kropki) z siedzącą na kapeluszu ceramiczną Alicją. Poduszka pierdziawka należała do Jimmy’ego Eagletona i sporo z nią było zabawy podczas każdego gwiazdkowego przyjęcia. Ceramiczna Alicja stała na biurku Maureen Hannon, która powiedziała mi kiedyś, że to prezent od wnuczki. Maureen miała przepiękne białe włosy, które nosiła rozpuszczone aż do pasa. Rzadko widuje się coś takiego w biurze, ale pracowała w firmie prawie od czterdziestu lat i była przekonana, że może je nosić, jak chce. Pamiętam zarówno muszlę, jak i stalową monetę, ale nie mam pojęcia, w czyim stały boksie (albo gabinecie). Może to sobie przypomnę, może nie. W towarzystwie ubezpieczeniowym Light and Bell mieliśmy dużo boksów (i gabinetów).