Выбрать главу

– Może – odparłem i uśmiechnąłem się. Szeroki uśmiech dla nowej przyjaciółki. Szeroki uśmiech dla ślicznej mamusi. Przez cały czas myślałem jednak: sama się przekonasz.

Hej.

* * *

Przekonała się.

Trzy dni później, kiedy oglądałem Chucka Scarborough wyjaśniającego w wiadomościach o szóstej, skąd biorą się problemy komunikacyjne w mieście, zadzwonił dzwonek do drzwi. Ponieważ nikogo się nie spodziewałem, doszedłem do wniosku, że to jakaś paczka, być może nawet Rafe z czymś z FedExu. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem stojącą za nimi Paulę Robeson.

To nie była kobieta, z którą jadłem lunch. Możecie nazwać tę jej wersję Panią Hej, Czy Ta Chemioterapia Nie Jest Paskudna. Umalowała sobie lekko usta, ale poza tym nie nałożyła makijażu i jej twarz miała chory żółtawobiały odcień, z brązowofioletowymi workami pod oczyma. Nawet jeśli przeczesała szczotką włosy przed zejściem z piątego piętra, niewiele im to pomogło. Wyglądały jak wiecheć słomy i sterczały po obu stronach głowy w sposób, który w innych okolicznościach uznałbym nawet za komiczny. W dłoni, na wysokości piersi, trzymała akrylową kostkę, dzięki czemu dostrzegłem, że jej wypielęgnowane paznokcie zniknęły. Ogryzła je do żywego mięsa. I moją pierwszą myślą, niech Bóg się nade mną zlituje, było: no tak, przekonała się.

– Zabierz ją z powrotem – powiedziała, podając mi kostkę.

Zrobiłem to bez słowa.

– Nazywał się Roland Abelson? Prawda? – zapytała.

– Tak.

– Miał rude włosy.

– Tak.

– Nie był żonaty, ale płacił alimenty pewnej kobiecie w Rahway.

O tym nie wiedziałem – nie sądziłem, by wiedział o tym ktokolwiek w Light and Bell – lecz ponownie pokiwałem głową i zrobiłem to nie tylko po to, żeby podtrzymać rozmową. Byłem pewien, że się nie myli.

– Jak ona się nazywa, Paulo? – zapytałem, nie mając pojęcia, dlaczego o to pytam, jeszcze nie, wiedząc tylko, że muszę to wiedzieć.

– Tonya Gregson.

Wyglądała, jakby była w transie. Coś płonęło w jej oczach, coś tak strasznego, że bałem się w nie spojrzeć. Mimo to zapamiętałem nazwisko. Tonya Gregson, Rahway. A potem, niczym facet robiący inwentaryzację, dodałem nazwę przedmiotu: jedna akrylowa kostka z zatopioną w środku monetą.

– Próbował wpełznąć pod biurko, wiedziałeś o tym? Nie, widzę, że nie. Płonęły mu włosy i płakał. Ponieważ w tym momencie zrozumiał, że nigdy nie będzie już miał własnego katamaranu i nigdy nawet nie skosi swojego trawnika. – Wyciągnęła dłoń i dotknęła nią mojego policzka w geście tak intymnym, że byłby szokujący, gdyby nie to, że miała taką zimną rękę. – Na samym końcu oddałby każdego centa, którego miał, każdą opcję na akcje, byleby tylko skosić jeszcze raz swój trawnik. Potrafisz w to uwierzyć?

– Tak.

– Wszędzie słychać było krzyki, czuć było paliwo do samolotów, a on zrozumiał, że to jego godzina śmierci. Rozumiesz to? Rozumiesz potworność czegoś takiego?

Pokiwałem głową. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Mogła mi przystawić pistolet do głowy, a i tak bym się nie odezwał.

– Politycy mówią o pomnikach, odwadze i wojnach, które położą kres terroryzmowi, ale płonące włosy są apolityczne. – Paula wyszczerzyła zęby w niesamowitym uśmiechu, który chwilę później zniknął. – Próbował wczołgać się pod biurko z płonącymi włosami. Pod biurkiem była taka plastikowa rzecz, jak to się nazywa?

– Mata…

– Tak, mata, plastikowa mata. Opierał się o nią rękoma i czuł pod nimi rysy na plastiku, i czuł swąd swoich płonących włosów. Rozumiesz to?

Pokiwałem głową i zacząłem płakać. Mówiliśmy o Rolandzie Abelsonie, facecie, z którym kiedyś pracowałem. Był w dziale odpowiedzialności cywilnej i nie znałem go zbyt dobrze. Mówiliśmy sobie „cześć” i to wszystko; skąd miałem wiedzieć, że ma dzieciaka w Rahway? I gdybym nie poszedł na wagary tamtego dnia, moje włosy prawdopodobnie też zajęłyby się ogniem. Tak naprawdę nigdy tego wcześniej nie zrozumiałem.

– Nie chcę cię więcej widzieć – powiedziała i jeszcze raz wyszczerzyła zęby w uśmiechu, ale sama też zaczęła płakać. – Mam w nosie twoje problemy. Mam w nosie ten chłam, który znalazłeś. Skończyliśmy z sobą. Od tej chwili masz mnie zostawić w spokoju. – Odwróciła się, żeby odejść, lecz później ponownie na mnie spojrzała. – Zrobili to w imię Boga – powiedziała – ale nie ma żadnego Boga. Gdyby istniał jakiś Bóg, panie Staley, poraziłby ich wszystkich, kiedy siedzieli na lotniskach z kartami pokładowymi w ręku. Ale żaden Bóg tego nie zrobił. Kazano pasażerom wejść na pokład i te chuje po prostu wsiadły.

Patrzyłem, jak odchodzi do windy. Trzymała się bardzo prosto. Włosy sterczały jej po obu stronach głowy niczym u dziewczyny z gazetowego komiksu. Nie chciała się już ze mną spotykać i nie mogłem jej winić. Zamknąłem drzwi i spojrzałem na stalowego Abe Lincolna w akrylowej kostce. Wpatrywałem się w niego bardzo długo. Zastanawiałem się, jaką woń wydzielałaby jego broda, gdyby U.S. Grant wsadził w nią jedno ze swoich nigdy niegasnących cygar. Ten nieprzyjemny swąd. W telewizji ktoś wspomniał o bombowej wyprzedaży materaców w sklepach Sleepy. A potem pojawił się Len Berman i zaczął mówić o Jetsach.

* * *

Tej nocy obudziłem się o drugiej i słuchałem szepczących głosów. Nie śnili mi się wcześniej ludzie, do których należały rzeczy, nie widziałem nikogo, komu włosy zajęłyby się ogniem albo kto skakałby z okna, żeby uciec przed płonącym paliwem lotniczym, lecz dlaczego miałbym ich widzieć? Wiedziałem, kim byli, i rzeczy, które po sobie zostawili, przeznaczone były dla mnie. Pozwalając Pauli Robeson zabrać akrylową kostkę, popełniłem błąd, ale tylko dlatego, że była niewłaściwą osobą.

A skoro mowa o Pauli, jeden z głosów należał do niej. „Będziesz mógł zacząć oddawać pozostałe rzeczy – mówił. – Wszystko zależy od tego, jak uparta chce być twoja podświadomość”.

Położyłem się z powrotem i wkrótce zdołałem zasnąć. Śniło mi się, że jestem w Central Parku, karmię kaczki i nagle słyszę głośny huk podobny do tego, który powstaje przy przekroczeniu bariery dźwięku, i widzę, jak niebo wypełnia dym. W moim śnie dym miał zapach płonących włosów.

* * *

Przez jakiś czas myślałem o Toni Gregson w Rahway – Toni z dzieckiem, które mogło mieć oczy Rolanda Abelsona, ale mogło też ich nie mieć – uznałem jednak, że muszę się do spotkania z nią przygotować. Postanowiłem, że zacznę od wdowy po Brusie Masonie.

Pojechałem pociągiem do Debbs Ferry i wziąłem taksówkę ze stacji. Taksiarz zatrzymał się przy domu w stylu Cape Cod w dzielnicy willowej. Dałem mu trochę pieniędzy, kazałem zaczekać – to nie potrwa długo – i zadzwoniłem do drzwi. Pod pachą trzymałem pudełko. Mogło się wydawać, że w środku jest tort.

Zadzwoniłem tylko raz, ponieważ wcześniej zatelefonowałem i Janice Mason czekała na mnie. Przygotowałem starannie moją historyjkę i opowiedziałem ją dość śmiało, wiedząc, że stojąca na podjeździe taksówka z bijącym taksometrem uchroni mnie przed dociekliwymi pytaniami.

Siódmego września, powiedziałem… w piątek przed… próbowałem zadąć w muszlę, którą Bruce trzymał na swoim biurku, dokładnie tak, jak on to robił podczas pikniku na Jones Beach. (Janice, żona Władcy Much, pokiwała głową; oczywiście tam była). Streszczając się, dodałem, że poprosiłem Bruce’a, żeby pożyczył mi muszlę na weekend, bo chcę poćwiczyć. A potem, we wtorek rano obudziłem się z zapaleniem zatok i na dodatek potwornym bólem głowy. (Była to historyjka, którą opowiedziałem już paru osobom). Pijąc herbatę, usłyszałem huk i zobaczyłem chmurę dymu. Nie myślałem o muszli aż do zeszłego tygodnia, kiedy zabrałem się do sprzątania szafki z przyborami sanitarnymi i nagle, kurczę, znalazłem ją. I pomyślałem… no cóż, nie jest to jakaś szczególna pamiątka, ale pomyślałem, że może… no wie pani…