Bo był tam, w jego gabinecie. Nie w tej samej szufladzie, gdzie trzymał manuskrypt, ale w górnej – tej nad kolanami. Razem z innym kluczem, który go, jak mówił, „równoważył”.
Czy wysłałabym ci klucz razem z manuskryptem, gdybym znalazła go w tym samym miejscu? Nie wiem. Naprawdę. Ale w zasadzie cieszę się, że sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły. Bo mogłoby cię skusić, żeby tam pojechać. Mógłbyś to zrobić ze zwykłej ciekawości, a może z innego powodu. Silniejszego powodu.
Niewykluczone też, że opowiadam głupoty. Niewykluczone, że wzięłam ten klucz, pojechałam do Motton i znalazłam tę drogę, bo jestem, jak napisałam w pierwszym liście, córką Pandory. Skąd mogę mieć pewność? Nie miał jej N. i nie miał jej mój brat, nawet pod sam koniec, mimo że powtarzał „Jestem zawodowcem, nie próbujcie tego w domu”.
Tak czy inaczej nie przejmuj się mną. Czuję się świetnie. A nawet jeżeli nie, jestem niezła z rachunków. Sheila LeClaire ma 1 męża i 1 dziecko. Charlie Keen – zgodnie z tym, co wyczytałam w Wikipedii – 1 żonę i 3 dzieci. Dlatego masz więcej do stracenia. A poza tym być może nigdy nie przestałam się w tobie durzyć.
Pod żadnym pozorem tu nie wracaj. Rób dalej swoje programy na temat otyłości, nadużyć przy wypisywaniu leków, zawałów serca u mężczyzn poniżej pięćdziesiątki i innych podobnych rzeczy. Normalnych podobnych rzeczy.
A jeżeli nie przeczytałeś manuskryptu (czepiam się tej nadziei, ale bardzo w to wątpię; Pandora miała z pewnością i synów), zignoruj ten list. Złóż to wszystko na karb histerii kobiety, która nieoczekiwanie straciła brata.
Tam nic nie ma.
Poza kilkoma głazami.
Widziałam to na własne oczy.
Przysięgam, że nic tam nie ma, więc trzymaj się z daleka.
6. Artykuł w gazecie
[„Democrat”, Chester Mill, 12 czerwca 2008]
KOBIETA SKOCZYŁA Z MOSTU,
NAŚLADUJĄC BRATA
Julia Shumway
MOTTON – Po śmierci znanego psychiatry Johna Bonsainta, który przed ponad miesiącem popełnił samobójstwo, skacząc z mostu Bale River w tym niewielkim miasteczku w centralnej części stanu Maine, przyjaciele twierdzili, że jego siostra, Sheila LeClaire, załamała się i wpadła w depresję. Według męża, Donalda LeClaire, była „kompletnie zdruzgotana”. Nikt, dodał jednak, nie sądził, że ma zamiar się zabić.
Jak się okazało, niesłusznie.
„Chociaż nie zostawiła listu pożegnalnego”, oświadczył koroner hrabstwa Richard Chapman, „wszystko wskazuje na samobójstwo. Jej samochód stał prawidłowo zaparkowany po drugiej stronie mostu. Był zamknięty na klucz, na fotelu pasażera leżała jej torebka, a na niej prawo jazdy”. Chapman dodał, że buty LeClaire znaleziono na samej balustradzie, ustawione porządnie jeden przy drugim, i że dopiero dochodzenie pozwoli ustalić, czy utonęła, czy też zginęła w wyniku upadku.
Oprócz męża Sheila osierociła siedmioletniego syna. Data pogrzebu i nabożeństwa żałobnego nie została jeszcze ustalona.
7. E-mail
keen1981
15.44
15.06.2008
Chrissy,
proszę, odwołaj wszystkie spotkania w przyszłym tygodniu. Wiem, że to trochę za późno i że będziesz zbierała za mnie cięgi, ale nic na to nie można poradzić. Jest pewna sprawa, którą muszę się zająć w moich rodzinnych stronach w Maine. Dwoje starych przyjaciół, brat i siostra, popełniło samobójstwo w niezwykłych okolicznościach… i w tym samym pie…lonym miejscu! Na podstawie skrajnie osobliwego manuskryptu, który siostra wysłała mi przed pójściem (wszystko na to wskazuje) w ślady brata, uważam, że sprawa zasługuje na zbadanie. Brat, John Bonsaint, był moim najlepszym kumplem, kiedy dorastałem; więcej niż kilka razy ratowaliśmy sobie skórę w trakcie bójek na szkolnym boisku.
Hayden może zrobić program na temat cukru we krwi. Wiem, że uważa, iż nie da sobie rady, lecz to nieprawda. A nawet jeśli nie da sobie rady, muszę jechać. Johnny i Sheila byli dla mnie prawie jak rodzina.
A poza tym: nie chcę, żeby zabrzmiało to małostkowo, ale to chyba dobry materiał na program. O zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych. Nie jest to być może taki hit jak rak, jednak ludzie cierpiący na ZOK powiedzą ci, że to naprawdę cholerny syf.
Dzięki, Chrissy,
Charlie
Kot z piekła rodem
Siedzący na wózku inwalidzkim starszy mężczyzna robił na Halstonie wrażenie chorego, przerażonego i przygotowanego na śmierć. Halston potrafił dostrzec takie rzeczy. Specjalizował się w śmierci; w swojej karierze niezależnego płatnego zabójcy zadał ją osiemnastu mężczyznom i sześciu kobietom. Wiedział, jak wygląda.
W domu – właściwie rezydencji – było cicho i chłodno. Dobiegało niezbyt głośne trzaskanie ognia w wielkim kamiennym kominku i niezbyt głośne zawodzenie listopadowego wiatru na zewnątrz.
– Chcę, żeby dokonał pan zabójstwa – powiedział mężczyzna. Miał drżący i piskliwy, poirytowany głos. – Rozumiem, że tym właśnie się pan zajmuje.
– Z kim pan rozmawiał? – zapytał Halston.
– Z niejakim Saulem Loggią. Powiedział, że go pan zna.
Halston pokiwał głową. Jeżeli pośrednikiem był Loggia, to w porządku. A jeśli w pokoju był mikrofon, wszystko, co powiedział starszy mężczyzna – Drogan – stanowiło materiał obciążający.
– Kogo chce pan wyeliminować?
Drogan nacisnął przycisk na wbudowanej w poręcz konsoli i wózek podjechał do przodu. Z bliska Halston poczuł mieszankę zapachów: strachu, podeszłego wieku i moczu. Napełniły go niesmakiem, jednak nie dał tego po sobie poznać. Miał nieruchomą, gładką twarz.
– Pańska ofiara jest dokładnie za panem – powiedział cicho Drogan.
Halston zareagował błyskawicznie. Od szybkości reakcji zależało jego życie i zawsze miał się na baczności. Zerwał się z kanapy, obrócił, przyklęknął na jedno kolano, wsunął dłoń pod połę szytej na miarę sportowej marynarki i zacisnął palce na rękojeści krótkolufowej hybrydy kalibru.45, która wisiała pod jego pachą w sprężynowej kaburze. Ułamek sekundy później broń była na zewnątrz i celował z niej… w kota.
Zabójca i kot przez moment wpatrywali się w siebie. Był to dziwny moment dla Halstona, człowieka pozbawionego bujnej wyobraźni i nieulegającego przesądom. Klęcząc na podłodze z wycelowaną bronią, odniósł wrażenie, że zna tego kota, chociaż gdyby kiedykolwiek zobaczył zwierzę o tak niezwykłej maści, z pewnością by je zapamiętał.
Jego głowa była podzielona równo na dwie części: w połowie czarna, w połowie biała. Linia podziału biegła od szczytu płaskiej czaszki przez nos aż do pyska, prosto jak strzała. W półmroku jego oczy wydawały się wielkie, w prawie idealnie okrągłych czarnych źrenicach odbijało się światło kominka: posępny ognik nienawiści.
I w umyśle Halstona odbiła się echem myśclass="underline" znamy się dobrze, ty i ja.
A potem ta chwila minęła. Schował broń i wyprostował się.
– Powinienem cię za to zabić, stary. Nie lubię, jak ktoś stroi sobie ze mnie żarty.
– Ja wcale nie żartuję – odparł Drogan. – Niech pan siada. I popatrzy tutaj – dodał, wyjmując grubą kopertę spod koca okrywającego jego nogi.
Zabójca usiadł. Kot, który przycupnął wcześniej na oparciu kanapy, zeskoczył mu lekko na kolana. Przyglądał się przez chwilę Halstonowi wielkimi ciemnymi oczyma, których źrenice otoczone były zielono-złotymi obręczami, a potem zwinął się w kłębek i zamruczał.
Halston posłał pytające spojrzenie Draganowi.
– Jest bardzo przyjacielski – odparł tamten. – Na początku. Ten miły przyjazny kotek zabił trzy osoby w tym domu. Zostałem tylko ja. Jestem stary, schorowany… ale wolę umrzeć, kiedy nadejdzie moja pora.