– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Halston. – Wynajął mnie pan, żebym zabił kota?
– Proszę zajrzeć do koperty.
Halston zrobił to. W środku były setki i pięćdziesiątki, wszystkie używane.
– Ile tego jest?
– Sześć tysięcy dolarów. Dostanie pan kolejne sześć po dostarczeniu dowodu, że kot jest martwy. Pan Loggia powiedział, że dwanaście tysięcy to pana normalna stawka.
Halston pokiwał głową, odruchowo gładząc leżącego na jego kolanach kota. Lubił koty. Właściwie były jedynymi zwierzętami, które lubił. Chadzały własnymi drogami. Bóg – jeżeli w ogóle istniał – uczynił z nich idealne, ciche maszyny do zabijania. Koty były zawodowymi zabójcami świata zwierząt i Halston darzył je szacunkiem.
– Nie potrzebuję panu nic wyjaśniać, lecz zrobię to – powiedział Dragan. – Powiadają, że przezorny zawsze ubezpieczony, a nie chcę, żeby potraktował pan lekko to zlecenie. Poza tym muszę się chyba wytłumaczyć. Żeby nie pomyślał pan, że jestem stuknięty.
Halston ponownie pokiwał głową. Zdecydował już, że przyjmie to nietypowe zlecenie, i nie trzeba go było przekonywać. Ale jeżeli Drogan chciał mówić, wysłucha go.
– Przede wszystkim, czy pan wie, kim jestem? Skąd pochodzą pieniądze?
– Drogan Pharmaceuticals.
– Zgadza się. Jedna z największych firm farmaceutycznych na świecie. A podstawą naszego sukcesu finansowego było to. – Drogan wyjął z kieszeni szlafroka małą nieoznakowaną fiolkę tabletek. – Tridormalphenobarbin, typ G. Przepisywany głównie śmiertelnie chorym. Jest skrajnie uzależniający. To połączenie środków przeciwbólowych, środków uspokajających i łagodnych substancji halucynogennych. Znakomicie ułatwia ciężko chorym pogodzenie się z nadciągającą śmiercią i przystosowanie do sytuacji, w której się znaleźli.
– Bierze pan to? – zapytał Halston.
Drogan zignorował jego pytanie.
– Lek zażywany jest na całym świecie. To syntetyk wynaleziony w latach pięćdziesiątych w laboratoriach w New Jersey. Testy przeprowadzane były wyłącznie na kotach z powodu ich wyjątkowego układu nerwowego.
– Ile wykończyliście?
Drogan się zjeżył.
– Takie stawianie sprawy jest stronnicze i nieuczciwe.
Halston wzruszył ramionami.
– Podczas trwających cztery lata testów, po których Federalny Urząd do spraw Żywności i Leków zatwierdził do sprzedaży tridormal G, padło… hm… około piętnastu tysięcy kotów – odparł Drogan.
Halston zagwizdał. To dawało prawie cztery tysiące kotów rocznie.
– A teraz pan myśli, że jeden z nich do pana wrócił, tak?
– Nie czuję się w najmniejszym stopniu winny – odparł Drogan, lecz w jego głosie znów zabrzmiała irytacja. – Piętnaście tysięcy zwierząt doświadczalnych padło, żeby setki tysięcy ludzi…
– Nieważne – mruknął Halston. Usprawiedliwienia go nudziły.
– Pojawił się tutaj przed siedmioma miesiącami. Nigdy nie lubiłem kotów. Brudne, przenoszące choroby zwierzaki… włóczące się po polach… zakradające do stodół… skrywające Bóg wie jakie zarazki w swoim futrze… stale próbujące przemycić do domu coś z wypadającymi wnętrznościami, żeby ci to pokazać… To moja siostra chciała go wziąć. Przekonała się, czym to pachnie.
Drogan spojrzał z zimną nienawiścią na kota, który spał na kolanach jego gościa.
– Mówił pan, że zabił trzy osoby – przypomniał Halston.
Drogan zaczął opowiadać. Kot drzemał i mruczał na kolanach Halstona, gładzony delikatnie długimi, wprawnymi palcami zabójcy. Co jakiś czas w palenisku pękał sęk i ciało kota napinało się niczym okryty skórą i mięśniami zestaw sprężyn. Na dworze wiatr zawodził wokół wielkiego kamiennego domu gdzieś na zapadłej wsi w stanie Connecticut.
Głos starego brzęczał monotonnie.
Przed siedmiu miesiącami było ich tutaj czworo – Drogan, jego siostra Amanda, siedemdziesięcioczteroletnia, dwa lata od niego starsza, jej dozgonna przyjaciółka Carolyn Broadmoor („z Broadmoorów z Westchester”), która cierpiała na ciężką rozedmę płuc, oraz Dick Gage, facet, który od dwudziestu lat służył u rodziny Droganów. Gage, który sam przekroczył sześćdziesiątkę, jeździł wielkim lincolnem mark IV, gotował i podawał wieczorem sherry. W dzień przychodziła pokojówka. Wszyscy czworo żyli w ten sposób prawie od dwóch lat, trójka nudnych staruszków i rodzinny lokaj. Jedyną przyjemnością było dla nich oglądanie Hollywood Squares i czekanie, kto przeżyje kogo.
A potem pojawił się kot.
– Gage zobaczył go pierwszy, miauczał i kręcił się wokół domu. Próbował go przepędzić. Rzucał w niego patykami i kamykami i kilka razy nawet trafił. Lecz kot nie chciał odejść. Czuł oczywiście jedzenie. Wyglądał paskudnie: sama skóra i kości. Pod koniec lata ludzie zostawiają je przy drodze, żeby zdechły, wie pan. To naprawdę straszne, nieludzkie.
– Lepiej przypiekać im nerwy – zauważył Halston.
Drogan zignorował przytyk i mówił dalej. Nienawidził kotów. Od zawsze. Kiedy ten nie dał się przepędzić, kazał Gage’owi wystawić trutki. Duże kuszące porcje kociej karmy. Całe nafaszerowane, tak się składa, tridormalem G. Kot nawet nie tknął jedzenia. Wtedy właśnie zauważyła go Amanda Drogan i uparła się, żeby wziąć go do domu. Drogan energicznie protestował, jednak Amanda postawiła na swoim. Zawsze jej się to udawało.
– Ale przekonała się, czym to pachnie – podsumował Drogan. – Wniosła go do domu na rękach. Mruczał, tak jak to robi teraz. Tylko do mnie się nie zbliżał. Nigdy tego nie zrobił… na razie. Nalała mu mleka na spodeczek. „Och, popatrz na to biedactwo, zagłodzili je”, gruchała. Gruchały obie, ona i Carolyn. Obrzydliwe. Oczywiście próbowały się w ten sposób na mnie odegrać. Wiedziały, jaki mam stosunek do kotów od czasów eksperymentów z tridormalem G dwadzieścia lat wcześniej. Bawiło je, kiedy się ze mną drażniły, kiedy mnie prowokowały. – Drogan spojrzał ponuro na Halstona. – Ale doigrały się.
Gdzieś w połowie maja Gage wstał, żeby podać śniadanie, i znalazł Amandę Drogan leżącą u stóp głównych schodów pośród rozbitej porcelany i Little Friskies. Wpatrywała się wybałuszonymi, nieruchomymi oczyma w sufit. Krwawiła obficie z ust i nosa, miała złamany kręgosłup i obie nogi oraz doszczętnie zgruchotany kark.
– Kot spał w jej pokoju – powiedział Drogan. – Traktowała go jak małe dziecko… „Jeścieś głodny, kotuniu? Musiś wyść i źlobić kupkę?”. Nieprzyzwoite, kiedy słyszy się to z ust takiego starego babsztyla jak moja siostra. Sądzę, że obudził ją, miaucząc. Miała jego spodeczek. Powtarzała, że Sam nie lubi swoich Friskies, jeśli nie poleje ich odrobiną mleka. Toteż postanowiła zejść na dół. Kot ocierał jej się o nogi. Była stara, zaspana, niezbyt pewnie stąpała. Doszli do szczytu schodów i kot zabiegł jej drogę… potknęła się o niego i spadła…
Rzeczywiście, to mogło wyglądać w ten sposób, pomyślał Halston. Oczyma wyobraźni zobaczył spadającą ze schodów, zbyt przerażoną żeby krzyczeć, Amandę. Rozsypujące się granulki Friskies, staruszkę walącą głową o kolejne stopnie, rozpryskującą się miseczkę. Kobieta nieruchomieje w końcu na dole z pogruchotanymi starymi kośćmi, wytrzeszczonymi oczyma i krwią płynącą z ust i nosa. A kot zaczyna schodzić w dół, mrucząc i z zadowoleniem chrupiąc Little Friskies.
– Co powiedział koroner? – zapytał Drogana.
– Przypadkowa śmierć, oczywiście. Ale ja wiedziałem.
– Dlaczego nie pozbył się pan kota już wtedy? Po śmierci Amandy?
Ponieważ, jak się okazało, Carolyn Broadmoor zagroziła, że w takim razie ona też odejdzie. Wpadła w histerię, dostała jakiejś obsesji. Była chorą kobietą i miała hyzia na punkcie spirytualizmu. Dowiedziała się od medium z Hartford (za marne dwadzieścia dolarów), że dusza Amandy zamieszkała w kocim ciele Sama. Sam stał się Amandą powiedziała Droganowi, i jeżeli Sam odejdzie, ona też to zrobi.