– No, śmiało – powiedziała Willa, która miała swoje podejście do różnych spraw, która widziała to, co miała przed oczyma, i chciała, żeby zobaczyli to inni, nawet jeśli było to okrutne. – To twój ostatni egzamin. Przeczytaj te dwie linijki na dole i będziemy mogli pójść na koncert.
David westchnął.
– Tu napisano: TA NIERUCHOMOŚĆ JEST PRZEZNACZONA DO WYBURZENIA. A niżej: ROZBIÓRKA ZAPLANOWANA NA CZERWIEC DWA TYSIĄCE SIÓDMEGO.
– Masz u mnie piątkę. A teraz zobaczmy, czy ktoś jeszcze chce pójść do miasta i obejrzeć Derailersów. Powiem Palmerowi, żeby spojrzał na to od jaśniejszej strony: nie możemy kupić papierosów, ale ludzie tacy jak my nigdy nie płacą za wstęp.
Tyle że nikt nie chciał iść do miasta.
– Co to znaczy, że jesteśmy martwi? Dlaczego ona mówi takie okropne rzeczy? – zapytała Ruth Lander i tym, co (by tak rzec) zastrzeliło Davida, nie był jej pełen pretensji ton, lecz spojrzenie, które rzuciła mu, zanim przycisnęła twarz do sztruksowej marynarki Henry’ego. Ponieważ ona też wiedziała.
– Nie mówię tego, żeby cię zdenerwować, Ruth… – odparł.
– Więc przestań! – krzyknęła stłumionym głosem.
Zobaczył, że wszyscy z wyjątkiem Helen Palmer patrzą na niego z gniewem bądź wrogością. Helen kiwała głową i mruczała coś do męża i do kobitki Rhineharta, która miała chyba na imię Sally. Stali pod jarzeniówkami w małych grupkach… tyle że kiedy zamrugał oczyma, jarzeniówki zniknęły. Zagubieni pasażerowie byli po prostu niewyraźnymi postaciami stojącymi w skrawkach księżycowego światła wpadającego przez szpary w zabitych deskami oknach. Landerowie nie siedzieli na ławce, ale na zakurzonej podłodze obok stosu pustych ampułek po cracku – owszem, wyglądało na to, że crack dotarł nawet tutaj, do krainy Johna Forda – a na ścianie obok miejsca, gdzie siedziała w kucki i mruczała Helen Palmer, widniał krąg wyblakłej farby. A potem David zamrugał ponownie i jarzeniówki wróciły. Podobnie jak duży zegar, pod którym był wyblakły krąg.
– Powinieneś chyba sobie pójść, Davidzie – powiedział Henry Lander.
– Posłuchaj mnie przez chwilę, Henry – odezwała się Willa.
Henry spojrzał na nią i David zobaczył w jego wzroku wyraźną niechęć. Jeśli Henry darzył kiedyś Willę Stuart sympatią, ten czas należał do przeszłości.
– Nie chcę cię słuchać – oznajmił. – Denerwujesz moją żonę.
– Tak – mruknął tęgi młodzieniec w czapce Seattle Mariners. Nazywał się chyba O’Casey. Jakieś irlandzkie nazwisko z apostrofem w środku. – Przymknij się, dziewczyno!
Willa nachyliła się do Henry’ego, który lekko się od niej odsunął, jakby miała nieświeży oddech.
– Dałam się tu zaciągnąć Davidowi tylko dlatego, że mają zburzyć to miejsce. Wiesz, jak wygląda stalowa kula do wyburzania, Henry? Z pewnością jesteś dość inteligentny, żeby to wiedzieć.
– Każ jej przestać! – zawołała stłumionym głosem Ruth.
Willa pochyliła się jeszcze niżej. Jej oczy lśniły w ładnej, pociągłej twarzy.
– A kiedy zabiorą stąd kulę do wyburzania i ciężarówki wywiozą gruz, który był kiedyś stacją kolejową… tą starą stacją kolejową… gdzie się podziejecie?
– Proszę, zostaw nas w spokoju – powiedział Henry.
– Zaprzeczanie nie jest metodą rozwiązywania problemów, Henry.
Ursula Davis, która nie lubiła Willi od samego początku, dała krok do przodu i wysunęła do przodu podbródek.
– Goń się, ty upierdliwa dziwko.
Willa obróciła się na pięcie.
– Nikt z was jeszcze tego nie załapał? Jesteście martwi, wszyscy jesteśmy martwi, i im dłużej siedzicie w tym miejscu, tym trudniej będzie przenieść się gdzie indziej!
– Ona ma rację – powiedział David.
– Jasne, i kiedy powie, że księżyc jest serem, krzykniecie wszyscy mozzarella – odparła Ursula. Była wysoką, niesamowicie przystojną kobietą około czterdziestki. – Przepraszam za dosadny język, ale zrobiła wam taką wodę z mózgu, że to wcale nie jest zabawne.
Dudley wydał z siebie ponownie ten ośli ryk, a kobitka Rhineharta zaczęła pociągać nosem.
– Wy dwoje denerwujecie pasażerów – oznajmił Rattner, niewysoki konduktor, z przepraszającym uśmiechem na twarzy. Wcześniej prawie się nie odzywał.
David zamrugał, stację znowu spowił półmrok rozjaśniony światłem księżyca, i zobaczył, że Rattner nie ma połowy głowy. To, co zostało z jego twarzy, było spalone na węgiel.
– Zburzą to miejsce i nie będziecie mogli się nigdzie przenieść! – zawołała Willa. – Nigdzie… do kurwy nędzy! – Otarła pięściami płynące jej z oczu łzy gniewu. – Dlaczego nie pójdziecie z nami do miasta? Pokażemy wam drogę. Są tam przynajmniej ludzie… światła… muzyka.
– Chcę posłuchać muzyki, mamo – odezwała się Pammy Andreeson.
– Ćśśś – uciszyła ją matka.
– Gdybyśmy byli martwi, wiedzielibyśmy o tym – powiedział Biggers.
– Tu cię zażył, synu – rzekł Dudley, mrugając porozumiewawczo do Davida. – Co nam się przytrafiło? Jak to się stało, że jesteśmy martwi?
– Nie wiem… – odparł David i spojrzał na Willę, która wzruszyła ramionami i potrząsnęła głową.
– Widzicie – wtrącił się Rattner. – Pociąg się wykoleił. To się zdarza… chciałem powiedzieć „zawsze”, ale to nieprawda, nawet tutaj, gdzie utrzymanie torów w odpowiednim stanie wymaga sporo pracy. Lecz od czasu do czasu, na tym czy innym rozjeździe…
– Spadaliśmy – powiedziała Pammy Andreeson. David spojrzał na nią i przez chwilę widział trupa ze spalonymi włosami, w przegniłych strzępach sukienki. – Spadaliśmy. Coraz niżej i niżej. A potem buch… – W tym momencie z jej gardła wydobył się warkotliwy, grzechoczący dźwięk, po czym złożyła razem małe brudne rączki i szeroko je rozpostarła: gest, który w języku znaków każdego dziecka oznacza eksplozję.
Miała chyba zamiar powiedzieć coś więcej, ale zanim zdołała to zrobić, matka uderzyła ją otwartą dłonią w twarz tak mocno, że na chwilę odsłoniły jej się zęby i z kącika ust trysnęła kropelka śliny. Pammy stała przez moment zszokowana i zaskoczona, a potem zaczęła zawodzić na jedną nutę, jeszcze przenikliwiej, niż robiła to, grając w klasy.
– Co robi ten, kto kłamie, Pamelo? – wrzasnęła Georgia Andreeson, łapiąc dziecko za ramię. Jej palce wbiły się w ciało córki.
– Ona nie kłamie! – powiedziała Willa. – Wypadliśmy z torów i runęliśmy do wąwozu. Teraz to sobie przypomniałam i ty też! Nie pamiętasz? Nie pamiętasz? Widać to na twojej twarzy! Na twojej pieprzonej gębie!
Nie patrząc nawet w jej stronę, Georgia Andreeson pokazała Willi wyciągnięty palec. Drugą ręką potrząsała Pamelą. David widział, jak dziecko leci w jedną stronę, a zwęglone zwłoki w drugą. Co spowodowało pożar? Przypomniał sobie, jak spadali, ale co spowodowało pożar? Nie pamiętał, może dlatego, że nie chciał sobie przypomnieć.
– Co robi ten, kto kłamie?! – krzyczała Georgia Andreeson.
– Popełnia grzech, mamo! – zachlipało dziecko.
Kobieta zaciągnęła swoją zawodzącą monotonnie córkę w mrok. Po ich odejściu nastała chwila ciszy – wszyscy nasłuchiwali, jak matka wlecze Pammy na wygnanie – a potem Willa odwróciła się do Davida.
– Masz już dosyć? – zapytała.
– Tak – odparł. – Chodźmy.
– Nie pchajcie palców między drzwi! – poradził im, nie posiadając się z radości, Biggers, a Dudley głośno zajodłował.