Выбрать главу

Ludzie stoją na chodnikach i osłaniając oczy dłońmi, patrzą na wschód, w stronę gdzie nastąpił wybuch i wznosi się chmura dymu. Annie mija ich, nie patrząc. Nie chce oglądać unoszącego się po eksplozji słupa dymu; wystarczająco często myśli o Jamesie, zwłaszcza w te noce, kiedy nie może zasnąć. Gdy podchodzi do domu, słyszy dzwoniący telefon. Albo wszyscy poszli do pobliskiej szkoły, przed którą organizowany jest kiermasz dzieł sztuki, albo nikt nie słyszy dzwonka. To znaczy, nikt oprócz niej. Jednak kiedy obraca klucz w zamku, dzwonek milknie.

Okazuje się, że w domu jest Sarah, jedyna z jej sióstr, która nigdy nie wyszła za mąż, ale nie warto nawet pytać, dlaczego nie odebrała telefonu; Sarah Bernicke, niegdysiejsza królowa dyskotek, tańczy w kuchni, słuchając Village People, trzymając w ręku mopa i wyglądając zupełnie jak dziewczyna z telewizyjnej reklamy. Nie usłyszała również eksplozji, chociaż ich dom leży bliżej Zoltana niż piekarnia Frogera.

Annie sprawdza automatyczną sekretarkę, ale w okienku OTRZYMANE WIADOMOŚCI widnieje wielkie czerwone zero. To nie musi nic znaczyć, wielu ludzi rozłącza się, nie zostawiając wiadomości, lecz…

Po wybraniu *69 dowiaduje się, że ostatni telefon był o dwudziestej czterdzieści poprzedniego dnia. Annie i tak go wybiera, łudząc się nadzieją, że gdzieś poza tą wielką salą która wygląda jak odtworzony na planie filmowym dworzec Grand Central, udało mu się jakoś naładować komórkę. Może mu się wydawać, że rozmawiał z nią zaledwie wczoraj. Albo przed kilkoma minutami. Czas płata tutaj dziwne figle, powiedział. Śniła o tej rozmowie telefonicznej tyle razy, że cała wydaje jej się teraz snem, lecz nigdy nikomu o niej nie opowiedziała. Nawet Craigowi, nawet swojej matce, która dobiega teraz dziewięćdziesiątki, ale jest sprawna umysłowo i mocno wierzy w życie pozagrobowe.

Grający w kuchni Village People twierdzą, że nie ma powodu się smucić. Rzeczywiście nie ma i Annie wcale się nie smuci. Mimo to kiedy pod wybieranym przez nią numerem odzywa się pierwszy, a później drugi dzwonek, ściska bardzo mocno słuchawkę. Stoi w salonie, trzymając telefon przy uchu i dotykając drugą ręką broszki nad lewą piersią, jakby dotykanie broszki mogło uspokoić walące pod nią serce. A potem sygnał dzwonka kończy się i nagrany głos proponuje jej prenumeratę „New York Timesa” po specjalnej promocyjnej cenie, która obowiązuje tylko teraz.

Niemowa

1

Konfesjonały były trzy. Nad drzwiami środkowego paliła się lampka. Nikt nie czekał. Kościół był pusty. Przez witraże wpadało kolorowe światło, malując jasne kwadraty na posadzce nawy głównej. Monette miał ochotę wyjść, ale nie zrobił tego. Zamiast tego zbliżył się do konfesjonału, który był czynny, i wszedł do środka. Kiedy zamknął za sobą drzwi i usiadł, otworzyło się małe okienko po prawej stronie. Przed sobą miał przypiętą niebieską pineską do ściany kartkę z napisem ALBOWIEM WSZYSCY ZGRZESZYLI I BRAK IM CHWAŁY BOŻEJ. Minęło sporo czasu, lecz Monette nie sądził, by coś takiego należało do standardowego wyposażenia. Nie sądził nawet, by była o tym mowa w katechizmie z Baltimore.

– Jak się masz, mój synu? – odezwał się ksiądz z drugiej strony kratki.

To również nie było standardowe powitanie, jednak specjalnie mu to nie przeszkadzało. Mimo to z początku nie mógł się odezwać. Zupełnie go zatkało. Co było trochę dziwne, zważywszy na to, co miał do powiedzenia.

– Synu? Zamurowało cię?

Nadal nic. Słowa były na wyciągnięcie ręki, ale nie potrafił ich z siebie wydobyć. Choć to absurdalne, Monette wyobraził sobie nagle zatkaną toaletę.

Niewyraźny kształt poruszył się za kratką.

– Dawno już się nie spowiadałeś?

– Dawno – przyznał Monette. To już było coś.

– Chcesz, żebym ci podpowiedział?

– Nie, pamiętam. Pobłogosław mnie, ojcze, albowiem zgrzeszyłem.

– No, no, a ile czasu minęło od ostatniej spowiedzi?

– Nie pamiętam. Dużo. Ostatnim razem byłem u spowiedzi jako dziecko.

– Nie przejmuj się, to jak jazda rowerem.

Jednak przez moment Monette nadal nie mógł się odezwać. Spojrzał na przypiętą pineską kartkę i przełknął ślinę. Jego dłonie zaciskały się coraz mocniej, aż powstała z nich wielka podwójna pięść kołysząca się między udami.

– Synu? Czas mija, a ja zaprosiłem kogoś na lunch. Właściwie ta osoba przyniesie lunch ze so…

– Ojcze, popełniłem chyba straszny grzech.

Teraz to ksiądz przez kilka chwil się nie odzywał. Niemowa, pomyślał Monette. To było „białe słowo”, jeśli kiedykolwiek takie istniało. Zapisz je na kartce, to zniknie.

– Jaki popełniłeś grzech, mój synu? – zapytał ksiądz po drugiej stronie kratki, odzyskawszy najwyraźniej rezon. Jego głos był nadal przyjazny, lecz poważniejszy.

– Nie wiem – odparł Monette. – To ksiądz musi mi powiedzieć.

2

Zaczynało padać, kiedy Monette podjechał do północnego wjazdu na autostradę. Jego walizka była w bagażniku, a pudła z próbkami – wielkie kanciaste walizy podobne do tych, które dźwigają adwokaci przynoszący do sądu dowody rzeczowe – na tylnym siedzeniu. Jedno było brązowe, drugie czarne. Na obu wytłoczono logo Wolfe & Sons: drewniany wilk z książką w pysku. Monette był komiwojażerem. Obsługiwał całą północną część Nowej Anglii. Był poniedziałkowy ranek. Miał za sobą zły weekend, naprawdę fatalny. Jego żona wyprowadziła się do motelu i prawdopodobnie nie przebywała tam sama. Wkrótce mogła trafić do więzienia. Z całą pewnością wybuchnie skandal, a jej zdrada była w tym najmniej ważna.

W klapie marynarki miał znaczek z napisem ZAPYTAJ O NAJLEPSZĄ JESIENNĄ LISTĘ W HISTORII!

Przy wjeździe stał mężczyzna. Miał na sobie stare ubranie i kiedy Monette zbliżył się i lunęło troszeczkę mocniej, podniósł tekturkę z napisem. Między jego stopami leżał sfatygowany brązowy plecak. Rzep w jednej z brudnych tenisówek odczepił się i sterczał niczym przekrzywiony język. Autostopowicz nie miał czapki, nie mówiąc już o parasolu.

Z początku Monette zobaczył na tekturce tylko prymitywnie narysowane czerwone usta przekreślone ukośną czarną linią. Kiedy podjechał bliżej, ujrzał nad przekreślonymi ustami słowa JESTEM NIEMOWĄ! Pod ustami widniał napis CZY MOŻECIE MNIE PODWIEŹĆ???

Monette włączył kierunkowskaz, żeby skręcić we wjazd. Autostopowicz obrócił tekturkę. Po drugiej stronie było tak samo prymitywnie narysowane przekreślone ucho. Nad uchem: JESTEM GŁUCHY! Pod nim: PROSZĘ, CZY MOGĘ SIĘ ZABRAĆ???

Od ukończenia szesnastego roku życia Monette przejechał miliony mil, w większości w ciągu ostatnich kilkunastu lat, kiedy pracował dla Wolfe & Sons, i w całym tym okresie nie podwiózł nigdy ani jednego autostopowicza. Tego dnia bez wahania podjechał jednak do skraju jezdni i zatrzymał się. Zawieszony na lusterku wstecznym medalik ze świętym Krzysztofem wciąż się kołysał, gdy odblokował przyciskiem drzwi. Tego dnia czuł, że nie ma nic do stracenia.

Autostopowicz wślizgnął się do auta i położył swój sfatygowany mały plecak między mokrymi brudnymi tenisówkami. Przyglądając mu się wcześniej, Monette pomyślał, że facet będzie brzydko pachniał, i nie pomylił się.

– Jak daleko jedziesz? – zapytał.

Autostopowicz wzruszył ramionami i wskazał wjazd na autostradę. A potem pochylił się i ostrożnie położył swoją tekturkę na plecaku. Miał skołtunione, cienkie włosy, przetykane nitkami siwizny.