Выбрать главу

Teraz mógł przeczytać napis na niebieskiej tablicy: MIEJSCE OBSŁUGI PODRÓŻNYCH PITTSFIELD 2 MILE.

– Och, w dupę! – zawołał. – Waterville jest piętnaście mil za nami, partnerze.

Głuchoniemy się nie poruszył (to oczywiste, że tego nie zrobił) i Monette uświadomił sobie, że nie wie, czy facet w ogóle jechał do Waterville. W każdym razie nie wiedział tego na pewno. Tak czy inaczej nadszedł czas, żeby to wyjaśnić. Miejsce obsługi dobrze się do tego nadawało, ale na razie mieli jeszcze pozostać przez kilka minut w tym konfesjonale na kółkach i czuł, że ma coś więcej do powiedzenia.

– To prawda, że od bardzo dawna niewiele do niej czułem – przyznał. – Czasami miłość się po prostu kończy. I to prawda, że nie byłem jej do końca wierny… od czasu do czasu szukałem u kogoś pociechy. Ale czy to ją rozgrzesza? Czy to usprawiedliwia kobietę, która rozwala komuś życie tak jak dzieciak rozwala petardą zepsute jabłko?

Monette wjechał na parking. Przy brązowym budynku z automatami stały może cztery samochody. Robiły na nim wrażenie porzuconych na deszczu, zziębniętych dzieci. Zaparkował. Autostopowicz posłał mu pytające spojrzenie.

– Dokąd jedziesz? – zapytał Monette, wiedząc, że to beznadziejne.

Głuchoniemy przez chwilę się zastanawiał. Rozejrzał się, zorientował, gdzie stoją, i popatrzył na Monette’a, jakby chciał powiedzieć „nie tu”.

Monette pokazał za siebie, na południe, i uniósł brwi. Głuchoniemy potrząsnął głową i wskazał na północ. Otworzył i zamknął pięści, pokazując palce sześć… osiem… dziesięć razy. W zasadzie tak samo jak wcześniej. Ale tym razem Monette zrozumiał. Pomyślał, że dla tego faceta prościej byłoby, gdyby ktoś nauczył go symbolu przewróconej ósemki, która oznacza nieskończoność.

– Po prostu jedziesz przed siebie, tak? – zapytał.

Głuchoniemy tylko na niego spojrzał.

– Jasne, że tak – mruknął Monette. – Wiesz, co ci powiem? Wysłuchałeś mojej historii… chociaż nie zdawałeś sobie sprawy, że jej słuchasz… więc zawiozę cię aż do Derry. – Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. – Właściwie zawiozę cię do schroniska w Derry. Dostaniesz coś ciepłego do jedzenia i łóżko, przynajmniej na jedną noc. Teraz muszę się odlać. Nie musisz się odlać?

Głuchoniemy patrzył na niego cierpliwie i z brakiem zrozumienia.

– Odlać się – powtórzył Monette. – Wysikać.

Miał już zamiar pokazać palcem własne krocze, ale uświadomił sobie, gdzie są, i uznał, że włóczęga może dojść do wniosku, że ma ochotę na obciąganie fiuta tuż przed automatami sprzedającymi batoniki i napoje. Zamiast tego wskazał na znaki z boku budynku – czarną sylwetkę mężczyzny i czarną sylwetkę kobiety. Mężczyzna miał nogi rozstawione, kobieta złączone. Celny skrót historii ludzkiej rasy.

To dotarło do jego pasażera, który potrząsnął zdecydowanie głową, a potem pokazał połączone w kółko palce. To postawiło przed Monette’em delikatny problem: czy ma zostawić Pana Wagabundę w samochodzie, kiedy będzie załatwiał swoje potrzeby, czy też ma wyprosić go na deszcz, lecz wtedy facet na pewno domyśli się, jaki jest powód takiego traktowania.

Tyle że właściwie nie był to żaden problem. W samochodzie nie było żadnych pieniędzy, a jego osobiste rzeczy leżały zamknięte na klucz w bagażniku. Na tylnym siedzeniu leżały próbki, ale nie chciało mu się jakoś wierzyć, że facet ukradnie dwie ważące po siedemdziesiąt funtów skrzynie i ucieknie z nimi zjazdem na autostradę. Z pewnością nie zdołałby wtedy podnieść tekturki z napisem JESTEM NIEMOWĄ!

– Zaraz wracam – powiedział Monette i kiedy autostopowicz spojrzał na niego zaczerwienionymi oczyma, wskazał na siebie, na symbole toalety i z powrotem na siebie. Tym razem facet pokiwał głową i ponownie połączył razem palce.

Monette poszedł do toalety i miał wrażenie, że sika przez całe dwadzieścia minut. Ulga była niesamowita. Nigdy jeszcze nie czuł się tak dobrze od czasu, kiedy Barb zastrzeliła go swoim wyznaniem. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że jakoś przez to przebrnie. I pomoże przebrnąć Kelsie. Przypomniał sobie jakieś stare niemieckie przysłowie (a może rosyjskie: z całą pewnością odzwierciadlało rosyjskie spojrzenie na życie). Co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Pogwizdując, wrócił do samochodu. Przechodząc obok automatu ze zdrapkami, klepnął go przyjaźnie. Z początku myślał, że nie widzi swojego pasażera, bo ten się położył… a wtedy będzie musiał wygonić go ze swojego fotela, żeby siąść za kierownicą. Ale autostopowicz nie ułożył się do snu, tylko zniknął. Zabrał swój plecak i tekturkę i ulotnił się.

Monette sprawdził tylne siedzenie; skrzynie Wolfe & Sons były nienaruszone. Zajrzał do schowka na rękawiczki; nadal leżały w nim dokumenty samochodu, które tam trzymał: dowód rejestracyjny, ubezpieczenie, legitymacja AAA. Jedyną rzeczą, jaką zostawił po sobie włóczęga, był unoszący się w samochodzie zapach, wcale nie taki paskudny: słodki i zalatujący żywicą, jakby nocował na świeżym powietrzu.

Monette miał nadzieję, że zobaczy faceta przy wyjeździe, trzymającego swoją tekturkę i obracającego ją z jednej strony na drugą, żeby kolejny dobry samarytanin miał kompletny wgląd w jego defekty. W takiej sytuacji zamierzał się zatrzymać i ponownie go zabrać. Miał wrażenie, że nie zrobił tego, co do niego należało. Zrobiłby to, odwożąc faceta do schroniska w Derry, w ten sposób zakończyłby tę znajomość. To zamknęłoby sprawę i zamknęłoby książkę. Bez względu na to, jakie miał inne wady, lubił kończyć to, co zaczął.

Ale faceta nie było przy wyjeździe. Facet oddalił się bez zezwolenia. I dopiero mijając drogowskaz z napisem DERRY 10 MIL, Monette spojrzał w lusterko wsteczne i zobaczył, że zniknął medalik ze świętym Krzysztofem, który towarzyszył mu przez miliony mil. Skradł go głuchoniemy. Lecz nawet to nie zdołało nadwątlić jego optymizmu. Może głuchoniemy potrzebował go bardziej od niego. Miał nadzieję, że przyniesie mu szczęście.

Dwa dni później – kiedy sprzedawał najlepszą jesienną listę w historii na Presque Isle – dostał telefon z policji stanowej Maine. Jego żona i Bob Yandowsky zostali pobici na śmierć w motelu Grove. Zabójca użył rurki zawiniętej w motelowy ręcznik.

11

– Wielki… wielki Boże! – szepnął ksiądz.

– Zgadza się – potwierdził Monette. – To samo sobie pomyślałem.

– A pana córka?

– Oczywiście zdruzgotana. Jest u mnie w domu. Przebrniemy przez to, ojcze. Jest twardsza, niż myślałem. I oczywiście nie wie o tej drugiej sprawie. O defraudacji. Przy odrobinie szczęścia nigdy się nie dowie. Wypłata z polisy będzie bardzo wysoka, nazywają to podwójnym odszkodowaniem. Biorąc pod uwagę to, co się wcześniej wydarzyło, mógłbym mieć pewne problemy z policją, gdyby nie to, że mam żelazne alibi. I gdyby nie zaszły… pewne wypadki. Ale i tak mnie kilka razy przesłuchiwali.