Выбрать главу

– Jestem pewna, że to nie rak – rzekła Ruth, co w jej ustach oznaczało, że nie ma co do tego cienia wątpliwości. To, co zobaczyłem w jej spojrzeniu, jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Wyparłaby się tego na łożu śmierci – szczyciła się praktycznym podejściem do życia – ale założę się, że przyszło jej wówczas do głowy, iż rak, który opuścił mojego ojca, przeniósł się na mnie.

To nie był rak. To były kamienie w nerce. Mój cud nosił nazwę litotrypsji falą wstrząsową generowaną pozaustrojowo, która – w połączeniu z tabletkami moczopędnymi – rozpuściła je. Powiedziałem doktorowi, że nigdy w życiu nie czułem takiego bólu.

– I chyba nigdy już pan go nie dozna, nawet jeśli dostanie pan zawału – odparł. – Kobiety, które miały kamicę nerkową, porównują ten ból do tego, co czuły podczas porodu. Trudnego porodu.

Nadal bardzo cierpiałem, jednak czekając na następną wizytę u lekarza, mogłem czytać gazetę i uważałem to za wielki postęp.

– Chodź, już czas – powiedział ktoś, siadając koło mnie w poczekalni.

Podniosłem wzrok. To nie była kobieta, która weszła wtedy do sypialni mojego ojca; to był facet w najzwyczajniejszym w świecie brązowym garniturze. Mimo to wiedziałem, dlaczego tam się znalazł. To nigdy nie ulegało kwestii. Byłem również pewien, że jeśli z nim nie pójdę, nie pomoże mi żadna litotrypsja.

Wyszliśmy. Recepcjonistki nie było za biurkiem, więc nie musiałem tłumaczyć, dlaczego tak nagle się ewakuuję. Zresztą nie wiem, co bym jej powiedział. Że nagle przestało mnie boleć w kroczu? Byłoby to równie absurdalne jak nieprawdziwe.

Facet w garniturze sprawiał wrażenie sprawnego fizycznie trzydziestopięciolatka: być może byłego żołnierza piechoty morskiej, który nie miał ochoty rozstać się z fryzurą na zapałkę. W ogóle się nie odzywał. Okrążyliśmy centrum medyczne, gdzie miał gabinet mój doktor, i ruszyliśmy w stronę szpitala Groves of Healing. Ja szedłem lekko zgarbiony z powodu bólu, który nie szarpał mi już wnętrzności, ale nadal lekko się tlił.

Weszliśmy po schodach do środka i ruszyliśmy korytarzem z namalowanymi na ścianach obrazkami z Disneya. Z głośników nad naszymi głowami płynęła melodia It’s a Small World. Były żołnierz piechoty morskiej szedł raźnym krokiem z podniesioną głową, jakby należał do personelu. Ja nie należałem do personelu i zdawałem sobie z tego sprawę. Nigdy jeszcze nie czułem się tak oddalony od domu i życia, które rozumiem. Nie byłbym bardziej zdumiony, gdybym unosił się pod sufitem niczym dziecinny balonik z napisem WRACAJ SZYBKO DO ZDROWIA.

Przy głównym stanowisku pielęgniarek były żołnierz ścisnął mnie za ramię, żebym zaczekał do momentu, kiedy urzędujący tam pielęgniarz i pielęgniarka zajmą się czymś innym. Wówczas ruszyliśmy innym korytarzem. Siedząca tam w fotelu na kółkach łysa dziewczynka spojrzała na nas wygłodniałymi oczyma i wyciągnęła do mnie rękę.

– Nie – powiedział były żołnierz i poprowadził mnie po prostu dalej. Najpierw jednak zdążyłem zajrzeć w jej jasne umierające oczy.

Zabrał mnie do sali, w której mniej więcej trzyletni chłopczyk bawił się klockami w rozpiętym nad łóżkiem przezroczystym plastikowym namiocie. Chłopczyk przyjrzał się nam z żywym zainteresowaniem. Wydawał się o wiele zdrowszy niż dziewczynka w fotelu – miał na głowie rude kręcone włoski – ale jego skóra przybrała ołowiany odcień i kiedy były żołnierz popchnął mnie do przodu, a sam przybrał pozycję „spocznij”, wyczułem, że dzieciak jest naprawdę bardzo chory. Otwierając namiot (i nie zwracając przy tym uwagi na wiszący na ścianie napis TO JEST STERYLNE POMIESZCZENIE), pomyślałem, że zostało mu raczej kilka dni aniżeli kilka tygodni życia.

Wyciągnąłem do niego ręce, wyczuwając zapach choroby mojego ojca. Odór był nieco słabszy, ale w zasadzie taki sam. Dzieciak sam też wyciągnął do mnie ręce i zrobił to bez żadnych zahamowań. Kiedy pocałowałem go w kącik ust, odwzajemnił pocałunek z ochotą, która sugerowała, że nikt od dawna go nie dotykał. Przynajmniej w sposób, który nie sprawiał bólu.

Nikt nie wszedł, żeby zapytać, co tam robimy, ani nie straszył nas policją, tak jak to czyniła owego dnia Ruth w sypialni ojca. Zapiąłem z powrotem namiot. W progu obejrzałem się i zobaczyłem, że chłopczyk siedzi w swoim przezroczystym plastikowym domku z klockiem w ręku. Upuścił go i pomachał mi, otwierając i zamykając dwa razy palce. Pomachałem mu w ten sam sposób. Już po tak krótkiej chwili wyglądał lepiej.

Przy stanowisku pielęgniarek były żołnierz ponownie ścisnął mnie za ramię, jednak tym razem zostaliśmy zauważeni przez pielęgniarza, mężczyznę z ustami wykrzywionymi w uśmiechu dezaprobaty, który mój dziekan wywindował na wyżyny sztuki. Zapytał, co tutaj robimy.

– Przepraszam, chłopie, pomyliliśmy piętra – powiedział były żołnierz. – Znajdziesz sam drogę z powrotem? – zapytał mnie kilka minut później na schodach szpitala.

– Jasne – odparłem – ale będę chyba musiał umówić się na inny termin z moim lekarzem.

– Tak, chyba tak.

– Czy jeszcze się zobaczymy?

– Owszem – odparł i nie oglądając się, odszedł w kierunku szpitalnego parkingu.

* * *

Pojawił się ponownie w 1987 roku, kiedy Ruth była na targu, a ja strzygłem trawę, łudząc się, że łupanie z tyłu głowy nie oznacza kolejnego ataku migreny, i wiedząc, że zaraz się zacznie. Cierpiałem na te ataki od spotkania z małym chłopcem w szpitalu Groves of Healing. Jednak leżąc w półmroku z wilgotną szmatką na oczach, prawie o nim nie myślałem. Myślałem o małej dziewczynce.

Tym razem odwiedziliśmy kobietę w szpitalu St. Jude’s. Kiedy ją pocałowałem, położyła moją rękę na swojej lewej piersi. Miała tylko tę jednaj lekarze wycięli jej drugą.

– Kocham pana – rzekła, płacząc. Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Były żołnierz stał w progu na rozstawionych nogach, z rękoma na plecach. W pozycji „spocznij”.

Minęło wiele lat, nim znowu przyszedł: w połowie grudnia 1997. To był ostatni raz. Miałem wtedy problemy z artretyzmem i nadal je mam. Jeżyk na głowie byłego żołnierza piechoty morskiej w większości posiwiał, a w kącikach ust pojawiły się zmarszczki tak głębokie, że wyglądał trochę jak lalka brzuchomówcy. Zabrał mnie na autostradę I-95, na północ od miasta, gdzie doszło do wypadku przy wjeździe. Ciężarówka zderzyła się z fordem escortem. Z escorta niewiele pozostało. Sanitariusze przymocowali do noszy kierowcę, faceta w średnim wieku. Gliniarze rozmawiali z umundurowanym kierowcą ciężarówki, który był wstrząśnięty, ale cały i zdrowy.

– Teraz. Rusz tyłek – powiedział żołnierz, kiedy sanitariusze zatrzasnęli drzwi ambulansu.

Podreptałem do ambulansu, a żołnierz pobiegł do przodu, wskazując coś palcem.

– Kurczę! Czy to nie jest jedna z tych medycznych bransoletek?

Sanitariusze odwrócili się w jego stronę; jeden z nich i jeden z gliniarzy, który rozmawiał z kierowcą ciężarówki, podeszli do wskazanego miejsca. Otworzyłem tylne drzwi ambulansu i wgramoliłem się do środka. W ręku ściskałem kieszonkowy zegarek mojego ojca, który nosiłem, odkąd dał mi go w prezencie ślubnym. Jego delikatny złoty łańcuszek przytroczony był do jednej ze szlufek przy pasku. Nie miałem czasu się z nim pieścić: zerwałem go.