Leżący na noszach mężczyzna spojrzał na mnie w półmroku. Jeden z kręgów jego złamanego karku sterczał pod skórą niczym obciągnięta lśniącym skajem gałka.
– Nie mogę ruszać palcami nóg, kurwa – jęknął.
Pocałowałem go w kącik ust (było to chyba moje ulubione miejsce) i wycofywałem się już, kiedy przyłapał mnie jeden z sanitariuszy.
– Co ty tu, do diabła, robisz? – zapytał.
Wskazałem zegarek, który leżał teraz obok noszy.
– Leżał na trawie. Pomyślałem, że będzie chciał go odzyskać. – Zakładałem, że zanim kierowca escorta poinformuje kogoś, że to nie jego zegarek i że inicjały wyryte na kopercie nic mu nie mówią, nas już dawno tam nie będzie. – Znalazł pan jego medyczną bransoletkę?
Sanitariusz spojrzał na mnie z niesmakiem.
– To tylko kawałek chromu. Zjeżdżaj stąd – mruknął. – Dzięki – dodał po chwili bardziej przyjaznym tonem. – Mógł pan zatrzymać ten zegarek.
To prawda. Kochałem go. Ale w tym momencie to było wszystko, co miałem.
– Masz krew na wierzchu dłoni – oznajmił żołnierz, kiedy jechaliśmy z powrotem do mojego domu. Siedzieliśmy w jego samochodzie, nijakim sedanie marki Chevrolet. Na tylnym siedzeniu leżała psia smycz, na lusterku wstecznym wisiał na srebrnym łańcuszku medalik ze świętym Krzysztofem. – Powinieneś to zaraz zmyć.
Odparłem, że tak zrobię.
– Już się nie zobaczymy – oświadczył.
Przypomniałem sobie, co czarna kobieta powiedziała wtedy o Ayanie. Nie myślałem o tym od wielu lat.
– Czy moje sny już się skończyły? – zapytałem.
Zrobił zdziwioną minę, a potem wzruszył ramionami.
– Skończyła się twoja praca – odparł. – Nic mi nie wiadomo o twoich snach.
Zanim wysadził mnie po raz ostatni przed domem i zniknął na zawsze z mojego życia, zadałem mu jeszcze trzy pytania. Nie spodziewałem się, że odpowie, lecz zrobił to.
– Ci ludzie, których całuję… czy chodzą do innych ludzi? Całują to, co złe, i sprawiają, że to znika?
– Niektórzy chodzą – odparł. – Tak to działa. Inni nie mogą. – Wzruszył ramionami. – Albo po prostu nie chodzą. – Ponownie wzruszył ramionami. – Na jedno wychodzi.
– Znasz małą dziewczynkę o imieniu Ayana? Chociaż przypuszczam, że jest już duża.
– Nie żyje.
Podupadłem na duchu, ale niezbyt mocno. Przypuszczam, że się tego spodziewałem. Pomyślałem ponownie o dziewczynce na wózku.
– Ayana pocałowała mojego ojca. Mnie tylko dotknęła. Więc dlaczego zostałem wybrany?
– Bo zostałeś – odparł, wjeżdżając na mój podjazd. – Jesteśmy na miejscu.
Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wydał mi się dobry, Bóg jeden wie dlaczego.
– Wpadnij na Boże Narodzenie – powiedziałem. – Na kolację wigilijną. Mamy dużo jedzenia. Powiem Ruth, że jesteś moim kuzynem z Nowego Meksyku. (Nigdy nie mówiłem jej o byłym żołnierzu. Wystarczyło jej to, co wiedziała o moim ojcu. A i tego było aż nadto).
Żołnierz się uśmiechnął. Nie był to chyba jedyny raz, gdy zobaczyłem go uśmiechniętego, jednak tylko ten jeden raz zapamiętałem.
– Chyba sobie odpuszczę, chłopie. Ale dziękuję. Nie świętuję Bożego Narodzenia. Jestem ateistą.
To już naprawdę wszystko… z wyjątkiem pocałowania Trudy. Mówiłem wam, że zidiociała, pamiętacie? Alzheimer. Dzięki inwestycjom Ralpha była dobrze sytuowana i kiedy nie mogła już dłużej mieszkać sama w domu, dzieciaki dopilnowały, żeby trafiła do miłego miejsca. Ruth i ja odwiedzaliśmy ją co jakiś czas, dopóki Ruth nie zmarła na atak serca, gdy samolot podchodził do lądowania na lotnisku międzynarodowym w Denver. Niedługo potem pojechałem do Trudy, ponieważ byłem samotny i przygnębiony i chciałem przypomnieć sobie dawne czasy. Ale widząc Trudy w takim stanie, patrzącą przez okno zamiast na mnie i żującą dolną wargę, podczas gdy ślina spływała jej z kącika ust, poczułem się jeszcze gorzej. To było tak, jakbym wrócił do rodzinnego miasta i w miejscu domu, w którym dorastałem, zobaczył pustą działkę.
Pocałowałem ją w kącik ust przed wyjściem, lecz oczywiście nic się nie stało. Nie ma cudu bez cudotwórcy, a dni, kiedy sprawiałem cuda, należały do przeszłości. Z wyjątkiem chwil późno w nocy, kiedy nie mogę zasnąć. Schodzę wtedy na dół i oglądam prawie każdy film, na jaki mam ochotę. Nawet pornografię. Mam, widzicie, antenę satelitarną i coś, co nazywa się Global Movies. Mógłbym nawet oglądać mecze Piratów, gdybym zamówił pakiet MLB. Mam jednak ostatnio nieco ograniczone dochody i chociaż niczego mi nie brakuje, muszę pilnować wydatków. Mogę sobie poczytać o Piratach w Internecie. Wszystkie te filmy są dla mnie wystarczającym cudem.
Bardzo trudne położenie
Curtis Johnson każdego ranka przejeżdżał pięć mil na rowerze. Po śmierci Betsy przez pewien czas tego nie robił, ale przekonał się, że bez tej porannej przejażdżki jest jeszcze bardziej przygnębiony. W związku z czym znowu zaczął jeździć. Z tą różnicą, że nie wkładał już kasku. Przejeżdżał dwie i pół mili Gulf Boulevard, a potem zawracał i pedałował z powrotem. Zawsze korzystał ze ścieżek rowerowych. Mógł nie dbać o to, czy przeżyje, czy zginie, ale przestrzegał przepisów.
Gulf Boulevard był jedyną ulicą na Turtle Island. Stało przy niej wiele domów należących do milionerów. Curtis nie zwracał na nie uwagi. Po pierwsze dlatego, że sam był milionerem. Zarobił pieniądze w staroświecki sposób, na giełdzie. Po drugie dlatego, że nie miał problemów z żadną z osób mieszkających w domach, które mijał. Jedynym człowiekiem, z którym miał problem, był Tim Grunwald, czyli Skurwysyn, ale Grunwald mieszkał gdzie indziej. Jego dom stał na przedostatniej posesji przed Daylight Channeclass="underline" nie ostatniej, lecz przedostatniej. To właśnie ostatnia posesja stanowiła problem (jeden z problemów), który ich poróżnił. Była największa, roztaczał się z niej najlepszy widok na zatokę i nie stały na niej żadne zabudowania. Rosła tam wyłącznie trawa, karłowate palmy i kilka australijskich sosen.
Najmilszą rzeczą, naprawdę najmilszą, podczas tych porannych przejażdżek był brak telefonu. Oficjalnie Curtis znajdował się poza zasięgiem. Po powrocie rzadko kiedy wypuszczał z rąk telefon, zwłaszcza w godzinach działania giełdy. Był wysportowany; przechadzał się po domu z bezprzewodową słuchawką, co jakiś czas wracając do gabinetu i zerkając na pojawiające się na ekranie komputera liczby. Czasami wychodził z domu, żeby przejść się ulicą, i wtedy zabierał ze sobą komórkę. Normalnie skręcał w prawo, w stronę ślepego końca Gulf Boulevard. W stronę domu Skurwysyna. Nie zapuszczał się jednak dość daleko, żeby Grunwald mógł go zobaczyć: Curtis nie chciał mu dać tej satysfakcji. Podchodził tylko tyle, żeby sprawdzić, czy Grunwald nie próbuje wyciąć jakiegoś numeru z działką Vintona. Oczywiście nie było mowy, żeby Skurwysyn zdołał przeprowadzić koło niego ciężki sprzęt; odkąd nie spała przy nim Betsy, Curtis miał lekki sen. Mimo to kontrolował go, stając na ogół za ostatnią palmą w liczącym dwadzieścia parę drzew szpalerze. Żeby się upewnić. Ponieważ niszczenie pustych działek, zalewanie ich setkami ton betonu było tym, czym Grunwald zajmował się zawodowo.
I Skurwysyn był podstępny.
Na razie jednak wszystko szło dobrze. Gdyby Grunwald próbował wyciąć jakiś numer, Curtis był gotów do działania (w prawniczym sensie). Tymczasem Grunwald musiał odpowiedzieć za Betsy i to nie ulegało kwestii. Nawet jeżeli Curtis stracił już serce do całej tej batalii (nie chciał się do tego przyznać, ale wiedział, że to prawda), musiał dopilnować, żeby Grunwald za nią odpowiedział. Skurwysyn przekona się, że Curtis Johnson ma szczęki ze stali… szczęki z chromowanej stali… i jak już coś złapie, to nie puści.